[ Pobierz całość w formacie PDF ]
swoje kroki do kuchni.
Nie wiem, czy to zapach perfum mnie zdradził, czy też
było to skrzypienie wysłużonej podłogi, ale Mark nagle
drgnął, jakby został przyłapany na gorącym uczynku.
Szybko się odwrócił, przybierając obojętną minę.
Dzień dobry przywitałam się.
Dzień dobry odpowiedział i jakby nigdy nic odłożył
za siebie drewnianą łopatkę oraz mały talerzyk, które
wcześniej trzymał w dłoniach. Obudził mnie ten zapach.
Nie pamiętam, kiedy ostatni raz czułem takie aromaty,
chyba jeszcze jako dziecko. Musiałem szybko zejść na dół
i sprawdzić, co się dzieje.
Na potwierdzenie swoich słów wciągnął głęboko
nosem unoszące się w powietrzu zapachy. Widać było, że
się rozmarzył. I kto mi powie, że droga do serca
mężczyzny nie wiedzie przez jego żołądek? No kto?
Zbliżyłam się o parę kroków. Mark nadal stał na straży
drzwiczek piekarnika i chyba nie zamierzał stamtąd się
ruszać.
Jeszcze parę minut i będą gotowe oświadczyłam.
To drożdżówki z białym serem i odrobiną pomarańczy.
Mark przełknął głośno ślinę. Wyglądał, jakby bał się, że
kiedy tylko opuści posterunek, ja rzucę się na blachę i nic
dla niego nie zostanie.
Mmmmm& W takim razie pójdę się odświeżyć
i zaraz wracam powiedział, przeciągając dłonią po
włosach, przez co nastroszył je jeszcze bardziej. Potem
wbiegł na schody, ani razu nie oglądając się za siebie.
Kiedy usłyszałam jego kroki w salonie, kawa
w ekspresie przelewowym akurat zdążyła się już zaparzyć.
Wyciągając drożdżówki z piekarnika, zerknęłam na niego
przez ramię. Był ubrany w T-shirt z nazwą jakiejś kapeli
rockowej, której nie znałam, i w dżinsy nisko opuszczone
na biodrach, spod których wyłaniały się błękitne bokserki.
Wyglądał& dobrze.
Szybko się otrząsnęłam i wróciłam do drożdżówek.
Starałam się wyrzucić z głowy widok jego wilgotnej
czupryny opadającej mu zadziornie na oczy, którą ciągle
przeczesywał palcami. Nie wiem, skąd mi się nagle wziął
taki zmysł obserwacji. Pewnie za sprawą tego morskiego
powietrza.
W kuchni mieszały się ze sobą różne zapachy
słodkości i świeżo zmielonych ziaren kawy, do tego
doszedł nowy intrygujący zapach Marka. Pachniał jakimiś
perfumami nasuwającymi skojarzenia z lasem tropikalnym
po deszczu.
Postawiłam na stole duży błękitny talerz, jak się
okazało, jedyny z zastawy. Małe talerzyki w kolorze cru,
ozdobione rysunkiem kwitnącego drzewa, pochodziły już
z innego kompletu. Takie połączenie miało w sobie pewien
urok. Do dużych kubków nalałam nam kawy i oboje
zaczęliśmy z apetytem pałaszować śniadanie, pogrążeni
w całkowitej ciszy.
Pierwszy milczenie przerwał Mark, który szybko
zaspokoił swój głód i z zadowoleniem wymalowanym na
twarzy rozparł się na krześle. W lewej dłoni trzymał kubek
z parującą kawą.
Mam wrażenie, że twoje pojawienie się przed moimi
drzwiami było najlepszą rzeczą, jaka mnie spotkała w tym
roku.
Zarumieniłam się. Co ciekawe, poczułam ogromną
radość. Dawno od nikogo nie usłyszałam takich miłych
słów. Nic na to nie odpowiedziałam, uśmiechnęłam się
jedynie pod nosem i spojrzałam na jego gips, który ciągnął
się od połowy dłoni aż pod linię barku.
Co sobie zrobiłeś w rękę? zmieniłam temat,
palcami skubiąc drożdżówkę. Rzeczywiście były smaczne
i po brzegi wypełnione słodką masą.
Mark zerknął na swoje ramię.
Parę dni temu spadłem z drzewa, kiedy ściągałem
z niego spanikowanego kota, który, owszem, potrafił tam
wejść, ale z zejściem miał już problem. Miauczał tak
przerazliwie, że musiałem mu pomóc. Na moje
nieszczęście wylazł dosyć wysoko. Kiedy już schodziłem
z tym małym tchórzem na rękach, stanąłem na gałęzi, która
nie wytrzymała naszego ciężaru. Upił łyk kawy.
Upadając, osłoniłem go własnym ciałem, dzięki czemu
kotu nic się nie stało. Przez pewien czas myślałem, że ze
mną też wszystko w porządku, niestety, ręka zaczęła
puchnąć i boleć, postanowiłem więc pojechać do lekarza.
Pierwszy raz słyszałam u niego tak długą wypowiedz.
No to pięknie skomentowałam. I jak to się
zakończyło?
Mark przejechał dłonią po gipsie.
Po prześwietleniu okazało się, że kość jest pęknięta,
i zapakowali mnie w to na cztery tygodnie. Dlatego dałem
ogłoszenie.
Czyli już wiem, kto spowodował, że się tutaj
znalazłam.
Uśmiechnął się lekko.
Można i tak na to spojrzeć. W ogóle jestem
zdziwiony, że tak szybko ktoś się zgłosił. Wczoraj rano
wspomniałem o tym w barze i nagle zjawiasz się ty,
jeszcze tego samego dnia.
Taki dżos.
Mark popatrzył na mnie zdziwiony i pochylił się
w moją stronę.
Dżos? powtórzył, nie rozumiejąc, o czym mówię.
Czytałeś kiedyś jakąś książkę Jamesa Clavella, na
przykład Szoguna?
Tej akurat nie, ale chyba czytałem Króla szczurów,
jeśli mnie pamięć nie myli.
Clavell często nawiązuje w swoich książkach do
wschod nich kultur i właśnie stąd pochodzi to słowo.
A oznacza los. Mark słuchał mnie z uwagą. Chodziło
[ Pobierz całość w formacie PDF ]