[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dnia na dzień, ponieważ im dalej sięgam w przyszłość, tym więcej muszę wlać w
siebie alkoholu.
Wyszedłem na ulicę. Wciąż dręczył mnie dylemat: zaspokoić chęć posiadania
broni czy kierować się rozsądkiem? Zatrzymałem się przy najbliższym informacie.
Znalazłem w pobliżu magazyn z bronią i skierowałem się w jego stronę. Jeśli moi
przeciwnicy mają trochę oleju w głowie, to szukają mnie wszędzie, tylko nie tu,
skąd powinienem uciekać z prędkością światła. Byle tylko nie mieli tyle oleju,
żeby rozumować tak, jakby go nie mieli.
Przy wejściu do sklepu musiałem okazać licencję, za to pózniej komp
poinformował mnie, że cały asortyment jest do mojej dyspozycji. Od razu
sprawdziłem literę B . Biffax! Jest! Pogłaskałem ekran kompa. Zamówiłem jeden
egzemplarz i dwa pudełka nabojów. Dowiedziawszy się, że strzelnica jest piętro
niżej, opłaciłem wejście, założyłem na głowę szczelny kask i wywaliłem oba
pudełka do tuzina tarcz. Nic się nie zmieniło mogłem być w miarę pewny jedynie
pierwszego strzału, następne zaczynały omijać cel. Zdjąłem kask. Zapaliłem
papierosa.
Brak panu koncentracji powiedział komp. Po pierwszym strzale przestaje
panu zależeć na kolejnych trafieniach.
A ty skąd to wiesz?
Nie odłączył pan sond.
Zajrzałem do wnętrza kasku. Fakt. Wyściółka usiana była błyszczącymi cętkami.
Podszedłem do stolika z przyborami do czyszczenia broni.
Jeśli chce pan skorzystać z mojej rady... komp elegancko zawiesił głos.
Proszę spróbować się skoncentrować, a potem oddać jeszcze serię przy mojej
pomocy.
Możesz pomóc?
Tak. Mając zapisy najlepszych pańskich strzałów, mogę korygować następne.
Chwyciłem nos w dwa palce i szarpnąłem. Utrzymał się na swoim miejscu.
Zgasiłem papierosa.
No to daj mi jeszcze naboje!
Załadowałem magazynek, włożyłem na głowę kask. Popatrzyłem na świeżą tarczę.
Wykonałem trzecią sekwencję mato soe i wypróżniłem magazynek. Dwanaście
strzałów. 109 punktów .
Ha! Pomagałeś mi cały czas?
Nie usłyszałem. Tylko przy strzale numer dwa, trzy i cztery.
Dziękuję.
Zdarłem kask i odłożyłem na stół. Szybko wyczyściłem biffaxa, sprawdziłem na
sucho działanie części, nieco popuściłem sprężynę spustu i załadowałem oba
magazynki.
Proszę uiścić opłatę za usługę i dwie paczki nabojów odezwał się komp, gdy
skierowałem się do drzwi. Wsunąłem mu piątkę z dużym napiwkiem.
Dwie przecznice dalej dokonałem następnego zakupu. Za sto klocków nabyłem
szarego victima. Sprzedawca przekonywał mnie, że to jeden z szybszych wozów na
rynku. Uwierzyłem mu identyczny victim, tyle że zielony, ścigał mnie dzisiaj
po ulicach miasta. Teraz prędkość mieliśmy równą. Przed piątą zakończyłem
zakupy. Mogłem teraz pognać do kotliny i jeszcze bym zdążył na kolację w domu,
ale nawet nie sprawdziłem na ekranie kompa trasy przez miasto. Zatrzymałem się
przy najbliższym bankomacie i zawarłem transakcję kupna sprzedaży samochodu.
Sprzedał Howen Reds, kupił Lou Hirp. Sprawdziłem, czy po transakcji zmieniły się
numery rejestracyjne i zadowolony ruszyłem na poszukiwania najbliższego hotelu.
Postanowiłem pozostać w tej dzielnicy.
Trochę się najezdziłem, zanim udało mi się znalezć mocno średnią klasę,
obsługa mieszana. Recepcjonista człowiek, boy automat. Wynająłem dwa
pokoje po przeciwnych stronach korytarza. W pierwszym włączyłem muzykę i
rozpakowałem się wyjąłem z kieszeni biffaxa i położyłem na stoliku. Potem
wyszarpnąłem z gniazda klawiaturę kompa, położyłem ją na kolanach i usiłując nie
trzaskać klawiszami, połączyłem się z kompem w Rivierze. Po minucie zameldował o
zniszczeniu wszystkich znajdujących się w pokoju danych na folii i przesłaniu
ich do aktualnego miejsca mojego pobytu. Połowę informacji przejrzałem jeszcze
przed kolacją. Ciężkie, martwe meldunki topornych policjantów: nazwisko, adres,
stan konta, rodzina, praca, znajomi, koniec. Takie dane nie wystarczyłyby mi
nawet do wykrycia samego siebie. Poskromiłem niecierpliwość, porządnie zwinąłem
folię w cienki rulon.
Zamówiłem kolację do pokoju, a ponieważ nie jadłem obiadu, poszerzyłem trochę
jej zakres. Nie dotyczyło to trunków. Wypaliłem papierosa, usiłując doszukać się
w tych czasach czegoś miłego. Bez trudu znalazłem: Joana Ti. Nie szukałem już
innych zalet końca dwudziestego pierwszego wieku. Po prostu wypaliłem do miłych
myśli dwa papierosy i wróciłem do raportów. Trzeci omal mnie nie zabił:
załomotało mi w skroniach, z jednoczesnym szumem w uszach, mój prywatny dwutakt
zakrztusił się jak silnik śniegołaza po nocy arktycznej. Po raz pierwszy z
sympatią pomyślałem o służbie zdrowia, to mi pomogło. Przeczytałem jeszcze raz
krótki raport. Pieczołowicie odłożyłem go na bok i jak burza przeleciałem
resztę. Nie liczyłem już na nic więcej, dla mnie sprawa stała się jasna,
pozostały tak zwane detale znalezienie miejsca pobytu sprawcy, wymuszenie
zeznania i już. Zaraz! A transport powrotny? Przecież nie mogłem wrócić i
powiedzieć Dougowi: Okay, Doug. Za trzydzieści lat niejaki Hittelman otrzyma
anonim, po którym odnajdzie wszystkie obrazy i aresztuje sprawcę. Wytrzymamy te
ćwierć wieku . Nie, to odpada.
Zgarnąłem całą folię i wcisnąłem w kasetę śmietnika. Wziąłem prysznic, wypiłem
dwie mocne kawy i z bronią w wewnętrznej kieszeni bluzy opuściłem hotel. Prócz
boya nikt tego nie zauważył. W samochodzie połączyłem się z Hittelmanem i
zadałem mu kupę roboty. Dwie godziny pózniej dostałem część odpowiedzi na zadane
pytania. Wśród nich tylko jedno było naprawdę ważne, ale na odpowiedz na nie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]