[ Pobierz całość w formacie PDF ]
z tego, co Shooks dla niego zrobił. W końcu dlatego przyprowadziłem go do ciebie. Ale
wolałem cię uprzedzić, tak na wszelki wypadek.
- To bardzo miłe z twojej strony - rzekła Lily. - Wydaje mi się, że Myron czuje się
winny, iż odebrał dzieci Velmie i zmniejszył alimenty. Po pewnym czasie do ludzi dociera,
przynajmniej do niektórych, jak bardzo byli wobec siebie paskudni podczas rozwodu. Wiem,
że ja tego żałowałam. Ale teraz, po tym, co Jeff mi wywinął, już nić żałuję.
- Może masz rację. I oby dzieciaki wróciły jak najszybciej. - Bennie rzucił okiem na
zegarek. - Muszę lecieć. Umówiłem się z klientami na wpół do dwunastej.
Jednak nie od razu sięgnął po czapkę i kurtkę, więc Lily zrozumiała, iż ma coś jeszcze
do powiedzenia.
- O co chodzi? - zapytała. Bennie uśmiechnął się z zakłopotaniem.
- Lii, ty chyba czytasz w myślach. Nie wiem, jak ci to powiedzieć, zwłaszcza że
bardzo cię lubię. Przejrzałem twoje dane ze sprzedaży z ostatnich dwóch miesięcy. Zdajesz
chyba sobie sprawę, że wiele ci brakuje do osiągnięcia założonego celu, a nie robisz zbyt
wiele, żeby wykonać plan.
- Bennie, sam wiesz, że ostatnie miesiące były trudne. Jest zastój na rynku.
- Tak, wiem... ale chodzi mi również o to, że niektórzy klienci wolą rozmawiać z kimś
innym. Większość miejscowych wie, co ci się przydarzyło, że porwano twoje dzieci i
usiłowano spalić cię żywcem. Musisz zrozumieć, że nie wszyscy czują się dobrze w twoim
towarzystwie.
- Co takiego?
- Lii, to nie znaczy, że ci ludzie są bez serca, wręcz przeciwnie. Wiedzą, przez co
przeszłaś. Ale zrozum, oni chcą rozmawiać z agentem od nieruchomości wyłącznie o
projekcie kuchni, garderoby czy o cenie. A tymczasem boją się, że poruszą bolesny temat,
wspominając o zagrożeniu pożarem czy bezpieczeństwie własnych dzieci.
- Aha. Rozumiem.
- I jeszcze jedno... Chodzi o twoje włosy. To, że masz ogoloną głowę i przewiązujesz
ją chustą. Wielu naszych klientów sądzi, że jesteś po chemioterapii. Szczerze mówiąc, to też
nie wpływa dobrze na ich samopoczucie.
- Och! Myślą, że mam raka? No tak, może być im głupio.
- Lii, wiem, że to brzmi nieco okrutnie, ale jeżeli ludzie myślą, że ich agent ma raka,
to nie są specjalnie nastrojeni do zakupu...
- Bennie, ogoliłam głowę na znak, iż jestem kobietą wojownikiem. To wyraz mojej
determinacji, woli walki o powrót dzieci.
- Wiem o tym - bronił się Bennie. - Wszyscy w Concord wiedzą, co to znaczy. Ale z
drugiej strony nie stać nas na odstraszanie klientów.
- To o co ci chodzi? Mam zapuścić włosy?
- Nie, ale myślę, że powinnaś wziąć sobie wolne na jakiś czas. Jeżeli nadal chcesz
prowadzić kampanię reklamową My stery Lake, to proszę bardzo. Uważam po prostu, że
powinnaś zostać w domu, skupić się na szukaniu dzieciaków i poukładaniu sobie życia.
Dopiero potem możemy rozmawiać dalej o twojej pracy.
- Rozmawiać dalej - powtórzyła Lily, kiwając głową. - Skoro tak to widzisz...
- Dobrze wiesz, co do ciebie czuję. Mówię o tym, co czuję prywatnie, pomijając twoje
przeżycia.
W odpowiedzi Lily zdjęła czapkę Benniego z kolumienki i wręczyła mu ją.
- Do zobaczenia, Bennie. Dzięki, że wpadłeś. No i...j powodzenia ze Starling.
***
Gdy zegar kończył wybijać jedenastą, pod drzwiami domu Lily pojawił się John
Shooks. Na podjezdzie stał ukośnie zaparkowany wielki czarny buick electra z 1987 roku.
Miał włączony silnik, a spaliny tworzyły wielką białą chmurę w zimnym powietrzu.
- Jest pani gotowa? - spytał Shooks. - Przed nam godzina jazdy, może nieco mniej.
- Gdzie jedziemy?
Lily wyszła z domu i zamknęła drzwi.
- Do Doliny Czarnych Kruków. To jakieś sześć mil na południe od rzeki Minnesota.
Tam spotkamy się z moim znajomym, George em %7łelaznym Piechurem.
- To on ma znalezć Tashę i Sammy ego?
- Tak. Będzie wiedział, jak to zrobić.
Otworzył przed nią drzwi samochodu. Zaskrzypiały w zawiasach. Czarne skórzane
siedzenia electry były wytarte,; a w kabinie unosił się dziwny ostry zapach, przypominający
rosyjskie papierosy. Gdy tylko zjechali na jezdnię, zaczęło padać, z początku słabo, ale kiedy
dotarli do Bloomington, śnieg padał już gęsto, wielkimi płatkami.
- Rozumiem, że pański znajomy zgodził się mi pomóc? - zapytała Lily.
- Powiedzmy, że zgodził się z panią porozmawiać.
- Nigdy nie byłam w indiańskim rezerwacie. Shooks przetarł przednią szybę rękawem
płaszcza.
- No i nie będzie pani. Nie dziś. George %7łelazny Piechur nie jest co prawda
pustelnikiem, ale woli żyć na swój sposób, w dziczy. Twierdzi, że potrzebuje ciszy, by
słyszeć otaczające go duchy.
- Aha...
Przez chwilę jechali w milczeniu. Szosa przed samochodem była oślepiająco biała od
śniegu. Lily zdawało się, że widzi na niej jakieś postacie, tańczące w śniegu niczym duchy.
- Panie Shooks... jak pan został detektywem? - zapytała w końcu.
Pociągnął nosem i odparł:
- Chyba z musu. Pracowałem jako reporter dla Minneapolis Star Tribune , ale
zawsze wolałem zbieranie materiałów od pisania.
Przez chwilę milczał, uśmiechając się do swoich myśli.
- Problem w tym, że lubiłem te dziennikarskie śledztwa aż za bardzo. W końcu
pewnego razu dokopałem się do różnych historii o miejskich prominentach i nieletnich
dziewczynach, a wtedy oświadczono mi grzecznie, iż moje usługi nie są już potrzebne.
Trzeba umieć dostosować się do reguł tej gry, jeśli żyje pani w takim wielkim mieście jak
Minneapolis, pani Blake. Czytelnicy chcą być pewni, że dokonali dobrego wyboru, że
zamieszkali w zamożnym, szczęśliwym i spokojnym miejscu.
- Ma pan w sobie indiańską krew. To ciekawe...
- Doprawdy? Ha, jestem w jednej ósmej Indianinem. To tak, jakby tylko moja lewa
noga była z Siuksów, a reszta kanadyjsko-niemiecka. Mnie to raczej denerwuje, niż ciekawi.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]