[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jefferson tuż przy niej.
Laura była przerażona. I co sobie o niej wszyscy pomyślą? W galerii było
mnóstwo ludzi. Słyszeli każde słowo. Czy myślą teraz, że specjalnie wywiesiła
kiepskie prace? Co się stanie z galerią!
Tuż za Laurą wślizgnęła się Tiffany i zatrzasnęła za sobą drzwi.
- Jeśli chcecie dowodu, że to jest dziecko Jordana, niedługo będę go
miała. Mój lekarz zgodził się wykonać testy DNA - powiedziała.
Wieczór dopiero się zaczyna, pomyślała Laura. Maria spiorunowała
dziewczynę wzrokiem.
- Ty zdziro. Trzymaj się od mojej rodziny z daleka. Jefferson, wyrzuć ją.
- Moja droga, raczej posłuchajmy, co ona ma do powiedzenia. Jeśli to
prawda, że nosi dziecko naszego syna, to może zle ocenialiśmy sytuację. -
Jefferson spojrzał wyczekująco na Tiffany.
- Nigdy. Jordan był zaręczony z Laurą - oponowała Maria, mierząc
Tiffany wściekłym wzrokiem.
- Dopóki nie znalazłam go z nią w łóżku - powiedziała Laura. Jeżeli
Maria zrujnowała jej galerię, będzie musiała otworzyć nową gdzieś indziej.
- Co? - spytała ogłuszona Maria. - To nieprawda!
- Niestety, to prawda - powiedziała Laura. - A dla mnie przykre
wspomnienie. Myślałam, że on naprawdę mnie kochał.
- Potrzebna mu była do sprzedaży jego obrazów. Chciał wyrobić sobie
światową markę. Mieliśmy jechać do Paryża, jak tylko zarobi trochę własnych
- 96 -
S
R
pieniędzy - powiedziała Tiffany. - Ale odszedł. Boże, co za strata. Był taki
wspaniały. I tak mnie kochał!
- A co z Laurą? - zapytał zdumiony Jefferson. Tiffany wzruszyła
ramionami.
- Nigdy mu nie mówiła, że chce pojechać do Paryża.
- Byli zaręczeni.
- Rozmyślił się, kiedy spotkał mnie.
- Jordanowi od samego początku chodziło o dostęp do galerii, a nie o
mnie. Mario, widziałaś jego najlepsze prace. Jed i ja przejrzeliśmy wszystko.
Najbardziej oryginalne są jego rysunki piórkiem i one mają na rynku szanse. Nie
są tak cenne, jak twoje obrazy, ale powinny przynieść poważną sumę, jeśli
sprzedawać je umiejętnie. Nie wystawimy wszystkiego od razu.
- To powinno wystarczyć na założenie funduszu edukacyjnego dla
dziecka Jordana - orzekł Jed.
Maria zaczerpnęła tchu.
- On nie mógł spłodzić dziecka z tą kobietą.
- Oczywiście, że mógł. - Jed zasępił się. - To do niego podobne. Tym
razem byłem za granicą, więc nie da się odpowiedzialności zwalić na mnie.
- To było nieporozumienie - protestowała Maria.
- Co takiego? - Tiffany zamrugała gwałtownie.
- Nie twój interes - warknęła Maria. - Wyjdz.
- Jasne, wyjdę. Dość mam tych histerii. Mój adwokat już rozmawiał z
prawnikiem Jordana i niedługo przekonasz się, że noszę dziecko Jordana. Chcę
dla niego jego części.
- Postąpimy jak należy - oświadczył Jed, ignorując jęk protestującej
matki.
- W porządku - powiedziała Tiffany. Odwróciła się na pięcie i wyszła.
Dłuższą chwilę nikt się nie odezwał.
- 97 -
S
R
- Jeżeli to prawda, to zostaniesz babcią - powiedziała powoli Laura. - To
dziecko jest częścią Jordana.
Maria zwróciła ku niej nabiegłe łzami oczy.
- Czy to naprawdę jego najlepsze prace? Laura pokiwała głową.
- Są takie amatorskie. Był przecież niezwykle utalentowanym dzieckiem.
- Nie rozwijał swojego talentu. Wiesz, że lubił iść na łatwiznę.
- A my mu w tym pomagaliśmy, płacąc za jego zachcianki.
Gdyby nie to, może bardziej by się wysilał - dodał Jefferson, spoglądając
ze smutkiem na żonę.
- Chciałam mu oszczędzić trudności, przez jakie my przechodziliśmy na
początku - odpowiedziała.
- Przeciwności nas wzmacniają - zauważyła Laura. Maria podeszła do
męża.
- Zawiez mnie do domu.
Gdy podchodzili do drzwi, Maria spojrzała na Laurę.
- Zamknij wystawę. Nie chcę, żeby całe miasto śmiało się z mojego syna.
- Mario, oni się wcale nie śmieją. Prace ukazują to, z czego słynie
Miragansett. Nasze plaże i widoki morza. Znajdą się ludzie, dla których te
obrazy będą przyjemnymi pamiątkami, nawet jeśli nie są dziełem wybitnego
artysty. - Laura współczuła przygnębionej kobiecie. Sama już zaakceptowała
słabości Jordana, a Maria ma do pokonania jeszcze długą drogę.
- Mój syneczek - pokiwała głową.
- Masz jeszcze jednego - powiedziała Laura, zła, że ta kobieta nie potrafi
oderwać oczu od wyobrażenia jednego syna i ujrzeć drugiego, żywego.
Jefferson spojrzał na Jeda.
- To prawda. Wspaniałego mężczyznę, z którego jestem dumny.
Jed skinął ojcu głową.
- Dzięki, tato.
- 98 -
S
R
Maria, wsparta na mężu, milczała. Gdy wyszli, Laura oparła się ostrożnie
o jeden z roboczych stołów.
- Boję się tam iść - powiedziała, patrząc na drzwi prowadzące do galerii.
- Przeciwności nas wzmacniają - mruknął. Podał jej ramię.
- Nie lubię, kiedy ktoś wykorzystuje moje słowa przeciwko mnie.
Roześmiał się.
- Dasz sobie radę. Większość ludzi odbierze tę wystawę jako pożegnanie
z kimś, kto umarł młodo.
Trzymając go pod ramię, poczuła się pewniej. Ruszyła ku drzwiom. Nie
mogła zostawić Heather na lodzie.
Z wysoko uniesioną głową weszła do galerii. Szum rozmów był równie
intensywny jak na początku, ludzi wcale nie ubyło. Zdziwiła się, widząc Heather
przy bufecie sprawnie obsługującą czekających w kolejce gości.
Sally podeszła do Laury.
- Laura, to fantastyczne! Rozeszła się wieść, że Maria Brodie zabroniła ci
sprzedać choćby jedno płótno, więc teraz oczywiście wszyscy chcą coś kupić.
To prawda?
- Tak powiedziała, ale nie ona tu rządzi - odezwał się Jed, stając obok
Laury i przyglądając się Sally.
- Sally, to jest Jed Brodie.
- Domyślam się. Sally Benson.
Pochylił głowę, wodząc uważnym wzrokiem po sali i kolejce do bufetu.
- Powiemy im, że obrazy są już na sprzedaż? - spytała Laura niepewnie.
- Zwariowałaś? Lepiej nie mogło być - sprzeciwiła się Sally. - I nie martw
się o reputację tej galerii. Właśnie odbył się tutaj wspaniały happening. Tak to
zapamiętają. %7łałuję, że nie zdążyłam na kulminację. Nie do wiary, że Tiffany
miała odwagę przyjść.
- Ty ją znasz? - zapytał Jed. Sally zaprzeczyła.
- 99 -
S
R
- Laura mi o niej mówiła. Nie wiedziałam, że Jordan rysował piórkiem.
Zwietne rysunki. Wmieszam się teraz w tłum i posłucham plotek. - Sally
uśmiechnęła się i wycofała w głąb galerii, zatrzymując się przy jakiejś parze
znajomych.
- Do dziewiątej jeszcze daleko - powiedziała Laura, patrząc na zegarek. -
Pomogę Heather.
Jed próbował trzymać się z boku, ale gdy znalazł się sam, wszyscy, którzy
znali Jordana, podchodzili do niego. Pytali, czy też jest artystą i kręcili głowami,
gdy wyjaśniał, że jest inżynierem. Kilka kobiet próbowało z nim flirtować, co
go nie dziwiło. Ludzie uważali, że jest taki sam jak Jordan. Po raz pierwszy
odkąd tu przyjechał, zapragnął jak najszybciej wracać do Amazonii. Tam
przynajmniej wiedział, czego się spodziewać.
Koło dziewiątej cieszył się, że już zamykają. Nadal jacyś ludzie kręcili się
po sali, rozmawiali, jedli, pili ostatnią szklaneczkę wina. Laura śmiała się i
rozmawiała z klientką. Nie pojmował, jakim cudem po tak ciężkim dniu nadal
wygląda świeżo. Na dodatek ta dramatyczna scena z jego matką. Czy Laura
zgodzi się, żeby odwiózł ją do domu?
W końcu goście wyszli. Laura zamknęła drzwi, opuściła rolety i oparła się
o drewniane ościeże.
- Jestem skonana!
- Ja też - rzuciła Calie, pakując ze swoją asystentką resztki jedzenia. -
Zabierzesz to teraz czy mam zamrozić?
- Wezmiemy z Heather trochę, resztę zamroz. Dzięki jeszcze raz, Callie.
Wszystko było pyszne.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]