[ Pobierz całość w formacie PDF ]
obejmujący córkę ramieniem, obok kochająca matka, w oknie trzy radosne
buzie... I Nick nagle zrozumiał, co widzi. Rodzina kocha Shanni, kocha ją całym
sercem. Cokolwiek zrobi, zaakceptują to.
Ta świadomość dusiła go. Nigdy nie zaznał takiej miłości. Nigdy! Shanni
i jej bliscy są jak istoty z kosmosu, z innego świata.
No, to do niedzieli powiedział krótko, przekręcił kluczyk w stacyjce i
ruszył. W tej samej chwili szczeniak collie wyskoczył mu przed maskę. Nick
wyhamował w ostatnim momencie. Ten przykry incydent popsuł mu odjazd z
godnością.
Ale i tak odjechał. Nie obejrzał się, choć czuł na sobie wzrok Shanni i jej
rodziców.
Nie jest w twoim typie, kochanie? Ledwie weszły do domu i matka
Shanni nastawiła wodę na herbatę, zaczęło się przesłuchanie. Nick się nie mylił.
Rodzice akceptowali wszystkie wybory Shanni, co nie znaczy, \e nie byli
ciekawi.
To był \art, mamo tłumaczyła Shanni cierpliwie, ale matka spojrzała
na nią znacząco.
Twój John rozpowiada na lewo i prawo, \e rzuciłaś go dla nowego
sędziego.
John to męska szowinistyczna świnia, i nie jest mój.
To wartościowy człowiek zauwa\yła matka sucho. Jednak zaraz w jej
oczach pojawiły się wesołe iskierki. Ale masz rację. Biedaczysko nie ma za
grosz poczucia humoru. Ojcu i mnie ul\yło, \e wreszcie przejrzałaś na oczy.
Tylko...
Myślisz, \e skaczę z deszczu pod rynnę?
Nie wiem, mo\e...
śadne mo\e. Shanni głęboko zaczerpnęła tchu. Mamo, mam dosyć
romansów, a ktoś taki jak Nick nie wchodzi w rachubę. Ale Harry uwa\a, \e
Nick jest wspaniały i jeśli uda mi się zbli\yć ich do siebie... Ten dzieciak
potrzebuje miłości.
Ty go kochasz.
Harry chce mę\czyzny.
Chce ojca, a tam, gdzie jest ojciec, zazwyczaj jest i mama.
Na rany boskie... Shanni nie wiedziała, czy śmiać się, czy oburzyć.
Mamo, nie podoba mi się Nick Daniels, jasne?
Tak, kochanie zgodziła się matka.
Shanni wyczuła, \e nie uwierzyli w ani jedno jej słowo. A ona? Wierzyła
w to?
Nick wracał do domu przera\ony jak nigdy dotąd. Najchętniej wyjechałby
stąd i nigdy nie wracał.
Ale czy na pewno? A mo\e wolałby wrócić do Shanni? Nie! Chce
wyjechać!
Co za głupota. Miał zostać w tym miasteczku dwa lata, a minął dopiero
tydzień. Zwietnie! W Melbourne nie powitają go z otwartymi ramionami.
Wyjazd oznacza pora\kę. Co wtedy z marzeniem o karierze sędziego w
Sądzie Najwy\szym? Nie mo\e się wycofać.
Ale nie chce tu zostać. Nie chce się wiązać! Ani z chłopcem, ani z... z tą
dziewczyną.
Chyba \e wykazałbym się jako adwokat, rozwa\ał rozpaczliwie, mo\e
wtedy udałoby mi się zasiąść na ławie, wśród szacownych sędziów....
Ha! Brał ju\ pod uwagę tę mo\liwość i wiedział, \e tu wszystko zale\y od
szczęścia. Praktyka w Bay Beach to najpewniejsza droga. Pracuj cię\ko, radził
Abe. I miał rację.
A to oznacza prowincjonalne \ycie plotki i nudę. Do tego potrzeba
dystansu. On jest tu zaledwie kilka dni, a ju\ zaanga\ował się jak rzadko!
Powinien zadzwonić do Shanni i odwołać niedzielne spotkanie.
Nie mam ochoty iść na rodzinny piknik z dzieciakiem, piękną
dziewczyną, jej dziadkiem, babką, rodzeństwem...
Czy naprawdę?
W porządku, pójdzie, ale pózniej chciałby odejść. Wolny i beztroski.
Obawiał się jednak, \e tak się nie stanie i na samą myśl o tym wpadał w
panikę.
Piątek i sobota ciągnęły się bez końca. Miał wra\enie, \e nawet
świadkowie i podsądni widzą, co się z nim dzieje.
Có\, wygląda to tak, jakbyś wywrócił do góry nogami \ycie w
miasteczku zauwa\yła Mary podczas przerwy w nudnej rozprawie, w której
miał rozstrzygnąć, czy krowy pewnego farmera niszczą drogę publiczną.
Ledwo się zjawiłeś, od razu mieliśmy napad na przedszkole, następnie
kierowniczka przedszkola zerwała z narzeczonym...
Jeszcze się nie zaręczyli.
Có\, John tak uwa\ał, nawet jeśli Shanni była innego zdania. A teraz...
dzieciaki rozgadały w całym mieście, \e ich siostra kocha się w tobie.
To ten pokaz w samochodzie, pomyślał i uśmiechnął się pod nosem.
Nie pojmuję, czemu wszyscy wtykają nos w nie swoje sprawy.
To Bay Beach odparła Mary. Tutaj ka\dy interesuje się wszystkim.
A skoro o tym mowa...
Tylko nie... Ale nie przerwała.
Miałam ci to powiedzieć jeszcze przed rozprawą. Bill Nuggins mo\e
spokojnie przepędzać krowy przez własne pastwisko. Nie musi korzystać z
drogi. Robi to z czystej złośliwości. Ostrzył sobie zęby na sąsiednią posiadłość,
ale kupił ją ktoś inny, więc teraz ma satysfakcję, kiedy sąsiedzi wpadają w
krowie placki.
No, ładnie.
To cenna informacja, ale nie powie jej tego.
Nie ma sprawy zignorowała jego niewdzięczność. To mili ludzie, a
on utrudnia im \ycie. Uznałam, \e powinieneś o tym wiedzieć. Wychodzę zaraz
po rozprawie, więc do zobaczenia w niedzielę, na pikniku. I jeszcze jedno, lepiej
się zdecyduj co do Shanni. Ona nigdy nie zwleka.
O co jej chodziło?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]