[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zadzwonić do mnie wieczorem i powiedzieć mi, kiedy przyjedziesz.
Odłożył słuchawkę, a potem zatelefonował na lotnisko, żeby zarezerwować
bilet na swój samolot.
61
Michael obmył ręce i nogi i podążając za swoim nauczycielem wszedł do
meczetu pełnego ludzi. Ułożyli modlitewne dywaniki jeden przy drugim i uklę-
kli zwróceni twarzą do Mekki. Nauczyciel słuchał uważnie, jak Michael intonuje
słowa modlitwy.
W godzinę pózniej siedzieli już przy kramie z jedzeniem i nauczyciel bacznie
obserwował Michaela, który próbował tuzin różnych potraw.
Był zadowolony ze swego ucznia. Jeszcze kilka dni i Michael będzie mógł
pojawić się w każdym arabskim meczecie czy targowisku i być wziętym za rodo-
witego Araba tyle że takiego, który większą część swego życia spędził w kul-
turze europejskiej. Znając wiek ucznia nauczyciel nie mógł wyjść z podziwu nad
jego pewnością siebie. Michael nosił się i zachowywał jak trzydziestolatek, który
zjezdziłświat wzdłuż i wszerz.
Zgodnie z warunkami umowy, po wyjezdzie z Tunisu nauczyciel nie miał już
nigdy zobaczyć swego ucznia. Nie polubił go, żywił jednak wobec niego ogromny
szacunek. Creasy powinien być zadowolony.
62
Przez dziesięć lat, obejmujących lata sześćdziesiąte i wczesne siedemdziesią-
te, Pięt de Witt był agentem BOSS, cieszącej się ponurą sławą Południowoafry-
kańskiej Służby Bezpieczeństwa. Jako agent terenowy działał głównie w Angoli
i Mozambiku, dokonując także od czasu do czasu w samej Afryce Południowej
skrytobójczych zamachów na życie ultraliberałów, komunistów i wszystkich in-
nych, do których jego przełożeni nie pałali specjalną sympatią. Cała ta działal-
ność skończyła się jednak, gdy przyłapano go na wymuszaniu haraczu na własną
rękę. Wyrzucony ze służby, naturalną koleją losu został najemnikiem, operując
najpierw w Afryce Zachodniej, a następnie w Azji Południowo-Wschodniej.
Bezwzględny i bezlitosny, lubił zadawać ludziom ból. Lubił też pieniądze, lecz
o te było ostatnio coraz trudniej. Podobnie jak o pracę. Jedyna propozycja, jaką
otrzymał w ciągu ostatnich trzech miesięcy, mówiła o przyłączeniu się do bandy
podejrzanych typków w celu obrabowania niewielkiego banku w Luksemburgu.
Nie spodobał mu się plan, a może ludzie, i nie przyjął oferty.
Tymczasem doszły go słuchy, że Denard zbiera w Paryżu ludzi do jakiejś ro-
boty: chodziło o przejęcie kontroli nad którąś z wysp na Oceanie Indyjskim. Po-
stanowił pojechać do Paryża, żeby to sprawdzić.
Jednak na lotnisku w Brukseli zmienił zamiar. Miał właśnie wysiąść z tak-
sówki przy terminalu odlotów, kiedy nagle tuż przed nim przemknął mężczyzna
o znajomej sylwetce. Rozpoznał go natychmiast. Był wysoki, postawnie zbudowa-
ny i miał charakterystyczny chód: stawiał na ziemi stopy najpierw zewnętrznymi
krawędziami. Mężczyzna wszedł do budynku terminalu z płócienną torbą w rę-
ku. Przypomniał sobie francuskiego dziennikarza, Georgesa Laconte a, i ofertę
ogłoszoną przez niego trzy dni temu wśród bywalców baru U Bluma .
Wślizgnął się ostrożnie do budynku terminalu i zaczął przeczesywać wzro-
kiem halę dworcową. Dostrzegł go przy stanowisku biletowym linii Sabena. Scho-
wał się za kolumną, stawiając na ziemi zniszczoną skórzaną walizkę.
W miarę, jak patrzył, wzbierała w nim mieszanina uczuć: nie dająca się wy-
mazać nienawiść, strach i zżerająca go ciekawość. Korzenie nienawiści sięgały
wydarzenia sprzed wielu lat w Wietnamie, kiedy to stojący teraz przy stanowisku
biletowym mężczyzna upokorzył go fizycznie. Strach rodził się na wspomnienie
238
cięgów, jakie otrzymał z jego rąk i po których wylądował na wiele tygodni w szpi-
talu z połamanymi kośćmi. Ciekawość zaś powodowana była faktem, że pogłoski
okazały się prawdziwe: Creasy istotnie żył. Dokąd się udawał? Co zamierzał? Za
odpowiedziami na te pytania kryły się pieniądze.
Odczekał, aż Creasy przejdzie z kasy do stanowiska kontroli paszportowej
i zaraz potem podszedł do tej samej urzędniczki Sabeny. Uśmiechnął się do niej.
Był wysokim mężczyzną o jasnorudawych włosach i gęstej brodzie takiegoż ko-
loru. Jego uśmiech krył w sobie wiele czaru.
Zdaje się, że przed chwilą mignął mi na odprawie paszportowej mój przy-
jaciel. Nie widziałem go całe lata, może pani będzie mogła mi pomóc? Szedł
właśnie od strony pani stanowiska, kupował może tutaj bilet? Podał również
rysopis Creasy ego. Kobieta kiwnęła głową i wyjaśniła:
Tak, kupił bilet do Londynu na drugą czterdzieści pięć.
W klasie pierwszej czy turystycznej?
W pierwszej.
De Witt spojrzał na tablicę odlotów. Poza lotem o drugiej czterdzieści pięć, do
Londynu leciał również samolot o czwartej trzydzieści.
Hm, a ja lecę do Londynu tym o czwartej trzydzieści. Nie dałoby się mnie
przesunąć na drugą czterdzieści pięć?
Wcisnęła parę przycisków na konsoli, odczytała uważnie ekran i skinęła gło-
wą.
Zostało jeszcze parę miejsc, ale w klasie turystycznej.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]