[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kiedy Numer wszed� do katedry. Otworzy� ma�e drzwi w pó�nocno-zachodniej
wie�y za pomoc� klucza, który sam dorobi� i zacz�� wspina� si� w ciemnoSciach
po w�skich schodach. By� pewien ka�dego kroku. Liczy� je jak zawsze, dopóki
nie dotar� do ci�kich drewnianych drzwi kaplicy Kitchenera.
Wn�trze kaplicy by�o jasno oSwietlone przez zwieszaj�cy si� ze sklepienia
�yrandol i elektryczne kinkiety. Numer zamkn�� starannie drzwi i odwróci� si�.
O rany, ale� si� pospieszy�eS? Nalot si� nawet jeszcze nie zacz��.
Numer zatrzyma� si�, zdumiony. Drobna kobieta siedzia�a na sk�adanym krze-
se�ku przed wielkim o�tarzem, pomi�dzy Piet� a bia�ym murowanym grobowcem
lorda Kitchenera. W r�ku trzyma�a ksi��k�. Pojawienie si� obcego najwyraxniej
przerwa�o jej lektur�.
Kobieta by�a bardzo niska. Ramiona stra�ackiej kurtki mia�a mocno wywato-
wane. Spod regulaminowego he�mu wygl�da�a delikatnie rzexbiona twarz. Ma�e
usta poci�gni�te zosta�y jaskraw� szmink�, z uszu zwisa�y z�ote kolczyki, ko�y-
sz�c si� rytmicznie. Spod kurtki wystawa�a krótka, czarna spódnica. W czarnych
po�czochach posz�o oczko. Ale uwag� przykuwa�y przede wszystkim niezwykle
ma�e d�onie. D�onie lalki.
Przynios�eS ze sob� w�asn� kolacj�, jak widz� powiedzia�a nieznajoma
wskazuj�c ksi��k� na skórzan� walizeczk� w r�ku przybysza. Dla kontrastu z ni-
skim wzrostem g�os kobiety by� bogaty, g��boki, z nut� pewnej szorstkoSci.
302
Tak powiedzia� Numer. Nie spodziewa� si� spotka� tu nikogo i przez
moment poczu� zak�opotanie. Odetchn�� g��boko i liczy� w mySlach, a tymcza-
sem inteligentne oczy przygl�da�y mu si� uwa�nie. Fa�szywy krok czy s�owo
i b�dzie j� mia�. Rozpruje jak Swi�teczn� g�S. Gor�cy t�uszcz wyprySnie razem
z krwi�.
Dok�d ci� dziS skierowali? spyta�a w ko�cu. Numer odetchn��. Wzi�a
go najwyraxniej za cz�onka ochotniczej obrony przeciwlotniczej. Wzruszy� ra-
mionami i nic nie odpowiedzia�, licz�c w mySli i ws�uchuj�c si� w s�abn�cy j�k
syren. Cisza przed nadchodz�cym straszliwym sztormem.
Nie wiem mrukn�� w ko�cu.
Masz l�k wysokoSci?
Zaprzeczy�.
Wi�c chyba powinieneS iS� na kopu�� powiedzia�a. Zmarszczy�a brwi
i odwróci�a si�. Te� zauwa�y�a cisz�, która tak nagle zapad�a. Lepiej si� po-
spiesz. Wygl�da na to, �e zabawa zaraz si� zacznie.
Tak. Spróbowa� si� uSmiechn��, potem odwróci� i skierowa� w stron�
wejScia do bocznej nawy.
Kobieta przez chwil� nas�uchiwa�a, wreszcie wróci�a na swoje miejsce po-
mi�dzy grobowcem Kitchenera a figur� Chrystusa. Usiad�a i roz�o�y�a ksi��k�.
Bohater powieSci, Robert Hunter, uzbrojony w pot�n� strzelb� mierzy� w�aSnie
do Hitlera. I chybi�.
Cholera mrukn�la do siebie, przewracaj�c kartki. Móg� nam oszcz�-
dzi� wielu k�opotów.
Ian Fleming siedzia� na stopniu samochodu, skulony, z twarz� ukryt� w d�o-
niach. By�o mu potwornie niedobrze, oddycha� nierówno i gwa�townie.
Bo�e! W �yciu nie widzia�em czegoS takiego j�kn��.
Szale�stwo stwierdzi� stoj�cy przy nim Liddell. Samochód sta� na ty�ach
Mount Vernon Street 31. Umundurowani policjanci przebiegali tam i z powrotem
po w�skiej uliczce. Kapitanowi wydawa�o si�, �e s�yszy narastaj�cy pomruk bom-
bowców dochodz�cy z daleka, od strony, gdzie le�a�o miasto i wi�a si� wst�ga
Tamizy. Nalot zacznie si� lada moment.
Dick Capstick pchn�� wysok� furtk� i podszed� do samochodu. R�ce wsadzi�
w kieszenie p�aszcza. Jego szeroka twarz ca�kowicie pozbawiona emocji przypo-
mina�a kamie�.
No i? Liddell wyj�� z kieszeni fajk�, ale po chwili wahania uzna�, �e
lepiej nie pali�. Zacisn�� j� wi�c mocno w d�oni i czeka�.
To by� pa�ski cz�owiek. ZnalexliSmy jego ubranie za kuchennymi drzwia-
mi. Portfel, pieni�dze, wszystko. Troch� krwi na schodach z ty�u. Wygl�da na to,
�e zosta� og�uszony, a potem zaci�gni�ty do tamtego pokoju. Capstick uniós�
krzaczast� brew. Mnóstwo ró�nego sprz�tu. W piwnicy trzy albo cztery urz�-
dzenia, wygl�daj�ce jak rozebrane na cz�Sci dalekopisy. Pó�ki wype�nione sprz�-
tem elektrycznym. Ca�a cholerna garderoba zawalona kombinezonami i mundu-
303
rami. Policjant pokr�ci� g�ow�. Wygl�da na to, �e facet zbiera� swoje gówna.
Ca�e stosy ma�ych pude�ek, paskudztwa zawini�te w zmi�ty papier jak ptasie jaj-
ka w gniazdach. Najgorsza rzecz, jak� w �yciu widzia�em.
A wi�c koniec westchn�� Liddell. Wracamy na �ódx i zobaczymy, co
zostawi�.
Capstick pokr�ci� g�ow�.
Przykro mi, kapitanie, ale wydaje mi si�, �e to wcale nie koniec.
Co pan ma na mySli?
KtoS tu by�, ju� po Smierci pa�skiego cz�owieka.
Jest pan pewien?
Tak. Rlady butów w plamach krwi na schodach, na górze i na dole. I tasak
na pod�odze. Latarka porzucona w ogrodzie przez kogoS, kto ucieka�. Capstick
zamySli� si� na moment. W�aSnie dzi�ki temu wiedzieliSmy, gdzie szuka�. Stra�nik
zobaczy� Swiat�o latarki, a potem dostrzeg�, �e kuchenne drzwi stoj� otworem.
Kuba Peda�? spyta� Fleming podnosz�c si�.
Nie. Nie on. On nie wpada w panik�. Nie nasz Kuba. Nie rozrzuca�by swo-
ich rzeczy. To metodyczny facet. USmiechn�� si�. Jak gliniarze.
Wi�c kto? spyta� Liddell.
Capstick powiód� wzrokiem po twarzach obu oficerów.
Wydaje mi si�, �e to by� Morris. W ko�cu namierzy� drania, ale przyszed�
za póxno, a teraz znowu go Sciga.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]