[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Dzwoni, trzeba wstawać. wierć tarczy drugie śniadanie. Następne pół tarczy koniec pracy
i następne czas na kolację. A potem przyśpiesza, jak na niego nie patrzymy, a gdy już to zrobimy, to jest
okropnie pózno i trzeba iść spać, aby jutro mógł nas swoim nieznośnym pikaniem zbudzić bez skrupułów.
Tik-tak, tik-tak& Już pózno& Już czas&
Weszłam do sypialni i popatrzyłam na Bena. Spał tak głęboko, że żal mi było go zbudzić. Podeszłam
najciszej, jak umiem, i przysiadłam na brzeżku łóżka. Jego widok wywołuje we mnie uczucie spokoju. Za
każdym razem to czuję, czuję ogarniający mnie całą jakiś dziwny, niewytłumaczalny logicznie spokój.
Kochanie wyszeptałam, dotykając jego skroni. Pobudka. Wstawaj.
Otworzył oczy i popatrzył na mnie tak trzezwo, jakby sen nie trzymał go przed chwilą w swoich
objęciach.
Jak mnie pocałujesz, to zaraz wstanę uśmiechnął się.
Nie mogę& odpowiedziałam.
Dlaczego? zmarszczył czoło.
Bo nie zdążę do pracy, a ty masz mnóstwo kilometrów przed sobą i musisz mieć dużo energii na ich
przebycie.
Jeden pocałunek nie zabierze mi całej energii powiedział z bardzo niewinną miną.
Jeden?
Jeden.
Miał być tylko jeden! zawołałam po chwili, łapiąc oddech.
Cały czas był jeden. Nie umiem dwóch naraz wytłumaczył mi, stawiając stopy na podłodze
i wstał zadowolony jak zawsze, a ja pomyślałam, że może już najwyższa pora na to, aby przestał chodzić
boso.
Już na dole, żegnając się, wymamrotał, że może ja bym teraz przyjechała do niego, bo on wiosną ma
bardzo dużo pracy.
Zrobiłam smutną minę.
Teraz nie dam rady.
Wiedziałem też zrobił się smutny.
Cmoknął mnie w policzek, uśmiechnął się blado i zatrzasnął z hukiem drzwi swojej superbryki.
Pojechał, a ja zostałam znowu sama.
Chciałabym do niego pojechać, ale na razie mamy takie urwanie głowy, że nawet nie odważyłabym
się poprosić Andrzeja o urlop. Siedzimy wszyscy po godzinach, Luizę często wyprowadza Hania,
oczywiście nie bez pewnych materialnych korzyści, ale nie mam wyjścia, chociaż bardzo się denerwuję,
czy dobrze pozamyka drzwi i czy będzie uważać na moją najmilszą przyjaciółkę tak jak ja. Jakoś jeszcze
wytrzymam w tym kieracie do świąt, a potem, jak już zrobi się ciepło, to nic mnie nie zatrzyma i zobaczę
to wszystko, o czym mi ciągle opowiada. Wyobrażam sobie te jego lasy pachnące żywicą w gorący letni
dzień, w jesieni pełne grzybów, jeziora okolone szumiącymi szuwarami, jego łódkę, chociaż nie wiem,
czy ją ma, muskaną delikatną falą, kiwającą się przy brzegu. Krzyk spłoszonych ptaków, trzepot kaczych
skrzydeł i kręgi, jakie tworzą ryby na spokojnej wodzie. A pośród tego ja siedząca na pomoście.
Jeszcze może jakaś lekka bryza schładzająca moje rozgrzane słońcem ciało? Powiedział, że tam
u niego nie ma turystów, ryczących motorówek i śmierdzących grilli. Te rejony na szczęście nie są modne.
Tak sobie marzyłam, patrząc na nowoczesny bohomaz bez ram przedstawiający nie wiem co, wiszący
na ścianie mojego biurowego pokoiku.
Jest jeszcze szaro i smutno. Słońce od paru dni bardzo się stara, ale trzeba czasu, żeby obudzić śpiącą
przyrodę do życia. Pochowałam ciepłe kurtki i czerwoną czapeczkę Bena. Zauważyłam, że ją zostawił,
ale celowo mu o niej nie przypominałam. Oddam mu jesienią, teraz i tak mu niepotrzebna. Nie lubię
czerwonego, ale ta czapeczka jest świetna. Ją też kupiła mu mama kochająca ten kolor.
Opowiedz mi jeszcze o mamie poprosiłam, gdy jechaliśmy na tę pechową wycieczkę. Podoba mi
się, jak o niej mówi. Jego twarz nabiera łagodnego wyrazu, a głos jest pełen podziwu i miłości. Jerzy też
kochał swoją mamę, ale tak inaczej, tak żądająco. Ciągle miał jakieś pretensje, a ona głaskała go po
policzku i głowie. Odsuwał się albo łapał ją boleśnie za rękę, warcząc, że ma mu dać spokój, bo nie jest
[ Pobierz całość w formacie PDF ]