[ Pobierz całość w formacie PDF ]
spoza krawędzi opadającej ostro ściany. Przed sobą widzieli sznurową drabinkę sięgającą dna
pieczary, dalej pracującego Marsjanina, a jeszcze dalej pneumatyczny materac, bezładnie zarzucony
kocem, kocher, kilka naczyń i czarny kufer.
Marsjanin kilka razy uderzył młotkiem w łom, a gdy skała odprysła, odłożył narzędzia. Wolnym
ruchem sięgnął po latarkę. Nagle ręka mu drgnęła. Wolno zwrócił głowę w górę, w stronę chłopców.
Cofnęli się gwałtownie, a w tej samej chwili usłyszeli ostry głos:
Kto tam?
Pytanie było w tym momencie tak zaskakujące i tak bezsensowne, że nasi detektywi zakrzepli na
chwilę w bezruchu. Pierwszy rzucił się do ucieczki Mandżaro. Jego trampki klasnęły o mokre
kamienie. Paragon ruszył za nim. Uciekali w panicznym popłochu, gnani zamierającymi echami tego
jednego pytania. Drogę, którą przebyli w takim napięciu i trudzie pokonali obecnie niemal w
sprinterskim tempie. Spoceni, zziajani, pełni nieopanowanego lęku, zatrzymali się dopiero za bramą
zamku. Tutaj obejrzeli się bojazliwie. Nikogo nie było, tylko na skarpie pasła się biała koza dziadka.
6
Oczywiście, oni znowu mi dali najtrudniejsze zadanie myślał inspektor Perełka, podchodząc
pod strome zbocze zamkowej góry. Słonko mocno przypiekało jego piegowatą twarz. Tłuste obłoczki
smykały ponad zrębami murów, a w powietrzu unosił się odurzający zapach mięty i piołunu. Perełka
szedł po czubek głowy pogrążony w sprzecznych myślach. Chciał się wykazać solidną pracą, a
tymczasem gdzie tu szukać Tajemniczego?
Obszedł już całą wioskę. Był przy kościele, na plebanii, obok straży pożarnej, zajrzał nawet na
cmentarz, ale nigdzie nie mógł znalezć człowieka w berecie i granatowej wiatrówce, tajemniczego
mężczyzny, który wczoraj pod basztą wystawił go na tak ciężką próbę. Z tej próby mały inspektor
wyszedł wprawdzie z honorem, ale teraz musiał za to płacić.
Gdy mijał bramę, na skarpie ujrzał białą kozę. Wyszczerzył do niej zęby, a gdy biała
wychowanica dziadka w odpowiedzi zabeczała, pokazał jej język. W ten sposób ulżył sobie.
Tobie to dobrze, nie musisz szukać Tajemniczego.
Koza beknęła przeciągle, a w dowód zupełnego braku zainteresowania sprawami młodych
detektywów pokazała mu ogon.
Perełka minął bramę, wszedł na dziedziniec. Wielki, kamienny czworobok stał pusty,
przepołowiony linią ukośnego cienia. Nad murami jak strzały przelatywały jaskółki. Ich pisklęta
świergoliły w załomach skalnych. Było pogodnie i niemal wesoło. Perełka przeciął dziedziniec.
Zbliżył się do bramy prowadzącej na basztę. Z radością zauważył, że ciężkie, dębowe wrota stały
uchylone. Widocznie dziadek wprowadził kogoś na basztę.
Mały detektyw pomyślał, że dobrze by było jeszcze raz zapuścić się do podziemi pod basztą.
Może właśnie tam natrafi na Tajemniczego?
Spokojnie przemknął się przez bramę, wyciągnął z kieszeni latarkę i niemal bez lęku zapuścił się
w korytarz, w którym złapał go wczoraj Tajemniczy. W dzień przejście to nie wyglądało tak groznie.
Wąskie prześwity umieszczone wyżej, na wieży, przepuszczały do wnętrza korytarza łagodne światło.
Powoli oczy zaczęły przywykać do ciemności. Mały detektyw posuwał się krok za krokiem. Było
zupełnie cicho. Tylko gdzieś niżej ciurkała po murze woda.
Dobrnął do schodów. Tutaj dopiero zaświecił latarką. Wilgotne ściany zalśniły zielonym mchem
i rdzawymi naciekami. Spod sklepienia zerwał się oszołomiony światłem nietoperz. Płochliwie
wirował nad głową chłopca, aż zapadł gdzieś w mrok. Było coraz bardziej ponuro i coraz straszniej.
Mały detektyw szedł jeszcze pewnym krokiem, ale w serce jego z wolna zaczął się wkradać lęk.
Wiedział, że podziemny korytarz wiedzie na przeciwną stronę zamku i prowadzi za mury. Tędy
przecież wczoraj przyprowadzili go studenci. Ale to było wczoraj... Czy przez ten czas ktoś nie mógł
zamurować przejścia lub przekopać nowego? Wczoraj, gdy szli na basztę, Perełka słyszał również
rozmowę studentów, z której wywnioskował, że pod zamkiem znajduje się kilka poziomów podziemi
i wiele zawalonych i nie zbadanych jeszcze przejść.
Potknął się nagle o jakąś nierówność. Latarka wypadła mu z ręki, potoczyła się kilka metrów.
Kiedy ją podnosił, w smudze światła leżącej na ziemi ujrzał wyrysowaną kredą, niemal już zupełnie
startą strzałkę. Wskazywała na lewo. Podniósł latarkę, skierował światło we wskazanym kierunku.
Drgający krąg przesunął się po szarych ścianach i naraz zapadł w głęboką rozpadlinę. Przed naszym
inspektorem otwierała się nowa droga. Pchnięty piekącą ciekawością, zapuścił się w ten boczny
korytarz wykuty w litej skale. Przejście było wąskie i ukosem opadało w dół. Widocznie prowadziło
do niższego poziomu podziemi.
Naraz światło latarki rozproszyło się. Perełka wszedł do nisko sklepionej, lecz dość obszernej,
podziemnej sali. Zwiatło latarki przesunęło się po gładkich sklepieniach, wydobyło z mroku wnękę.
Perełka ruszył w jej kierunku. Była tak niska, że musiał się schylić, by wejść w nią. Jeszcze kilka
kroków... i naraz natrafił na drewniane oszalowanie. Zbutwiałe, potężnej grubości pale
podtrzymywały skalne sklepienie. Wśród nich znalazł sklecone z desek drzwi. Pchnął je. Nie
ustąpiły. Jeszcze raz oświetlił je dokładnie i wtedy spostrzegł, że są przymocowane do bocznych pali
grubym drutem.
Nie zastanawiając się, jął odkręcać drut. Szło mu to niezwykle ciężko. Gruby drut wpijał się w
spocone dłonie, ranił palce. Perełka nie ustępował. Sycząc z bólu walczył z opornym metalem.
Wreszcie odkręcił ostatni zwój. Odetchnął z ulgą i niezwykle ostrożnie pchnął drzwi. Zardzewiałe
zawiasy zapiszczały żałośnie, grube pale zatrzeszczały, lecz drzwi ustąpiły.
Za chwilę znalazł się w drugiej, znacznie mniejszej i zasypanej skalnym gruzem niszy. W
słabnącym świetle ujrzał najpierw kilka zwalonych na dno kamieni, a potem... aż westchnął ze
zdumienia. Obok kamieni leżał brezentowy, wielki pokrowiec. Od razu przypomniał sobie relację
Paragona. Czyżby to był właśnie pokrowiec składaka, który przywiezli ze sobą lokatorzy z plebanii?
Kilkoma susami dopadł pokrowca, ukląkł przed nim i wolną ręką zaczął obmacywać wilgotny
brezent. Był to gruby, solidny materiał wzmocniony na szwach i po bokach rzemieniami. Mosiężne
sprzączki służące do zapinania zostały rozpięte. Ręka Perełki błądząca we wnętrzu pokrowca
napotkała papierowy worek i nagle jak w mące ugrzęzła w miałkiej substancji. Perełka bliżej
przyświecił latarką. Dłoń jego była osypana popielatym pudrem... W worku znajdował się cement.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]