[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Lyrralt wyciągnął wnioski wcześniej niż pozostali. - Nie uśmierciłeś go - domyślił się.
Khallayne i Jyrbian spojrzeli na Igraine a ze zdumieniem. Igraine w odpowiedzi
uśmiechnął się. - Jak mógłbym? - powiedział po prostu.
- Ależ on okazał nieposłuszeństwo - zaprotestowała Khallayne. - Karą za to jest
śmierć.
- Ocalił życie mojego jedynego dziecka.
- Ale prawo...
- Eadamm uratował mi życie! - gwałtownie wtrąciła się Everlyn.
- Szsz... - uciszył ją Igraine. - Niełatwo to zrozumieć.
- Nie, ja tego nie rozumiem - obstawała przy swoim Briah. - Niewolnik był
nieposłuszny, bez względu na konsekwencje. Skoro nie został uśmiercony... - Przez chwilę
milczała, zastanawiając się nad swymi następnymi słowami. - Jeśli go nie uśmiercono, w
takim razie ty złamałeś prawo. Złamałeś je dla dobra niewolnika.
- Nie złamałem prawa.
- Więc niewolnik został stracony?
- Wydałem wyrok, wedle którego Eadamm ma umrzeć, kiedy zechcę.
- I jeszcze tego nie zechciałeś? - domyślił się Jyrbian.
- Nie. I wątpię, bym kiedykolwiek zechciał Eadamm nie tylko ocalił Everlyn, lecz
kiedy go oszczędziłem, okazał się także urodzonym przywódcą. Zorganizował pozostałych
niewolników. W ciągu jednego miesiąca wydobyli tyle rudy z niskich kopalni i tyle klejnotów
z wysokich, co uprzednio w dwa miesiące.
- Dwa razy tyle? - Jyrbian nie mógł uwierzyć. Wciągnął głęboko powietrze do płuc. -
Podwoili wydobycie?
Igraine raz już opowiadał tę historię. Widział, jak te same uczucia przemykają przez
oblicza jego sąsiadów, krewnych i gości. Najpierw złość, niedowierzanie, potem zalękniony
podziw i wreszcie chciwość.
- To nie koniec. Po zauważeniu tego postanowiłem zaeksperymentować.
Zmniejszyłem restrykcje wobec niewolników. Dałem im odrobinę swobód, takich
pozbawionych znaczenia drobiazgów, a jeszcze rzetelniej wzięli się do pracy. Produkowali
jeszcze więcej. Tego lata dałem im pozwolenie na chaty i ogródki, które widzicie z okien.
Tymczasem moje dochody się potroiły.
Teraz pięć par oczu pałało chciwością - oczu każdego, poza Lyrraltem i Khallayne.
Jyrbian pomyślał o majątku swojej rodziny, który bardzo przypominał posiadłości
Igraine a, choć był mniejszy: o urodzajnych polach otoczonych przez urwiska i góry pełne
kopalni, z których wiele jeszcze nie zgłębiono. Potroić ich dochód! Pomyślał o miastach
ogrów zbudowanych wyłącznie z tego cennego zielonego, żyłkowanego na szaro i płowo
kamienia, który pochodził ze skalistych wzgórz, jak te za jego domem.
- Musimy się posilić - oznajmił Igraine, zmieniając ton i pozę. - Everlyn, może byś
oprowadziła wszystkich po domu? Jestem pewien, że z przyjemnością obejrzą wspaniałe
przykłady elfiej rzezby, jakie znajdują się w naszym posiadaniu.
Lyrralt podniósł oczy i napotkał utkwiony w nim wzrok Igraine a. Nagle poczuł, że
runy na jego ręce tańczą gorączkowo.
Khallayne posłusznie wstała, by pójść za pozostałymi, jednakże zamiast tego wyszła
przez wysokie okno na ganek. Zachodziło słońce i ziemię zaczął okrywać mrok. W siedzibach
niewolników zapaliły się ogniki lamp.
Chwilę zajęło jej zrozumienie, czemu lampy wydawały jej się nie na miejscu, a potem
uświadomiła sobie, że w majątku jej wuja niewolnicy nie mieli światła w kwaterach. Po
zmierzchu, jeśli jeszcze nie pracowali, mieli odpoczywać przed następnym dniem.
Stojąc tak i wdychając czyste, chłodne powietrze spostrzegła sylwetkę, która
wychynęła zza drzwi na drugim końcu galerii i znikła w cieniach podwórza. Była to
niewolnica w szalu zarzuconym na głowę.
Zajęta próbami ustalenia, dokąd poszła kobieta, Khallayne nie usłyszała zbliżającego
się od tyłu Igraine a, dopóki nie dotknął jej ramienia. - Nie jesteś głodna, pani?
Drgnęła, a potem rozluzniła się, uśmiechając przepraszająco. - Właśnie podziwiałam
twoją posiadłość, panie. Zauważyłam też, jak dziwny się wydaje widok świateł w chatach
niewolników.
- Tak, to prawda. Oni jednak są wdzięczni za tę odrobinę czasu dla siebie wieczorami.
Oliwa jest racjonowana. W ostatecznym rozrachunku zyskuję więcej niż tracę.
Khallayne znów spojrzała w zamyśleniu na oświetlone lampami okna, po czym
odwróciła się ku niemu. - To, co robisz, jest bardzo niebezpieczne, prawda?
Mężczyzna uniósł brew.
- Słyszałam, co się mówi w Takarze - kontynuowała. - Zazdroszczą ci sukcesu, a może
trochę się go obawiają. Są tacy, którzy twierdzą, że od chwili gdy rozpocząłeś swój program,
liczba zbiegłych niewolników drastycznie się zwiększyła. Ostrzegano nas, byśmy byli
ostrożni na szlakach.
- Jednak nie mieliście kłopotów - łagodnie zwrócił jej uwagę - przynajmniej nie ze
strony niewolników. Wierz mi, od zeszłego lata nie uciekł stąd żaden niewolnik. Wiesz, jak
łatwo na dworze puścić w obieg plotkę. Może inni nie umieją zapanować nad swoimi
niewolnikami. Jeśli tak, to ja chyba nie ponoszę za to odpowiedzialności ani winy?
Jego słowa brzmiały bardzo przekonująco, musiała mu to przyznać. - Tak, oczywiście,
masz rację.
- Pani Khallayne, wielu przybywa posłuchać o moim powodzeniu. Odchodzą
zmienieni, wprawieni w zakłopotanie lub wręcz rozgniewani. Reakcje nielicznych tylko
mieszczą się pomiędzy tymi krańcami. Niemniej odnoszę wrażenie, że czujesz się przede
wszystkim rozczarowana moimi wyjaśnieniami.
- Panie, mam nadzieję, że cię nie obraziłam...
- Skądże - odparł. - Mam jednak uczucie, że i tak w rzeczywistości nie przybyłaś tu z
tego samego powodu, co pozostali.
- Naprawdę? Czemu?
- No cóż - przyznał ze śmiechem. - Lord Jyrbian wyznał mi, że nie posiadasz
własnego majątku. Jaki pożytek mogłyby ci przynieść moje techniki zarządzania?
Odszedł w cień i usiadł na długiej, niskiej kozetce. - Podejdz tu. - Poklepał miękką
[ Pobierz całość w formacie PDF ]