[ Pobierz całość w formacie PDF ]
prawie jak John. Ledwo był obrostkiem, ale zachowywał się jak dorosły. Widziałem, że to nie
tylko jego mądrość tak go wyróżnia i nie tylko te bystre bystre oczy, co widziały rzeczy, których
inni nie dostrzegali. Chodziło jeszcze o to, że był silny. Był silny silny, o wiele silniejszy niż ja,
na swój sposób silniejszy nawet od Johna.
- Jeff! - wrzasnąłem i rzuciłem się ku niemu.
Zapomniałem, że jestem przywiązany liną, z jednej strony do Janny Czerwoniuch, z drugiej
do Marthy Londyn. Wyrwałem się z szeregu i upadłem. A potem one, a potem cały szereg padł na
śnieg przed moim bratem na koniu.
Jeff zaśmiał się.
- Jesteśmy tu - powiedział. - Jesteśmy tu naprawdę!
34, John Czerwoniuch
Weszliśmy za Jeffem na skalny grzbiet i zajrzeliśmy w mały lasek na dnie niecki. W
porównaniu z Okrągłą Doliną był maleńki maleńki i nie rozciągał się na zbocza, jak tamten las.
Wszystkie drzewa stał) na samym dnie, z wyjątkiem paru olbrzymich, które wystawały samotnie
ze śniegu, buchając kłębami pary i tworząc własne kręgi światła, tu i ówdzie na stromych,
śnieżnych zboczach wokół małej dolinki.
Ludzie krzyknęli z radości, widząc światełka drzew na dole, parę osób zaczęło Jeffowi
dziękować, byliśmy jednak zbyt zmęczeni zmęczeni i zbyt smutni, żeby coś więcej mówić w
drodze na dół, i zatrzymaliśmy się od razu, gdy tylko minęliśmy skraj lasu. Na szyję Toma,
dobrze było znowu usłyszeć buczenie drzew ze wszystkich stron i móc coś widzieć, ale te
wysokie, proste pnie i lampki wysoko wysoko nad nami, poza naszym zasięgiem, nadawały
dolince smutny smutny nastrój. I nie było tu kolorowych świateł - ani czerwonych, ani
niebieskich - wszystkie były białe jak śnieg, albo bladozielonkawożółte - i wcale nie było ciepło
w tej Dolinie Wysokich Drzew. Nawet na samym dole, między ciepłymi pniami drzew, trzeba
było cały czas mieć na sobie skóry.
Ale można było chociaż stanąć na suchej ziemi, nie było aż tak zimno, żeby zakrywać głowę
- zdjęliśmy wilgotne skóry ze stóp i głów, staliśmy się z powrotem twarzami, a nie futrzanymi
maskami. Ludzie rozejrzeli się po sobie i zobaczyli przyjaciół, których znali całe życie, i prawie
wszyscy się rozpłakali - jak dzieci, które się zgubiły, a potem odnalazły. Płakała Angie. Płakał
Gerry. Płakała Tina. Płakała duża i silna Gela Brooklyn. Płakał nawet Mehmet. Harry ryczał jak
dziecko swoim tubalnym głosem potężnego mężczyzny.
- Harry smutny, Harry smutny smutny - szlochał, a Tina przytulała go, żeby się uspokoił.
I na dokładkę do tego wszystkiego, Dave i Johnny Ryborzeka objęli się i zaczęli opłakiwać
swoją siostrę Suzie, którą rozszarpał na Ciemnie śnieżny lampart.
Jedynymi osobami, które nie płakały, były Clare i Janny, bo musiały nakarmić dzieci, oraz
Jeff, który zdejmował worki z grzbietu swego ukochanego Buna i wygładzał mu futro.
Ja też nie płakałem. Byłem jakby odrętwiały. Usiadłem na kamieniu i roztarłem stopy.
- Dobrze, że chociaż będzie historia do opowiadania - powiedziałem sobie.
Gdybyśmy wszyscy zginęli na Ciemnie, pozostałaby po nas tylko ta historia, którą
opowiadają o nas w Rodzinie, no a co to byłaby za historia? Mówiłaby o bandzie durnych
dzieciaków, które nie chciały słuchać Rady, Najstarszych oraz własnych mam, odeszły z Rodziny
i słuch po nich zaginął. I na tym by się kończyła, tak jak historia Trzech Towarzyszy się kończy,
kiedy żegnają się z Tommym i Angelą. Ale teraz to się miało zmienić. Przez chwilę wyglądało
inaczej, ale nasza historia miała jeszcze trwać.
Co prawda, nie wyglądała tak, jak oczekiwałem, bo kiedy schodziliśmy do Doliny Wysokich
Drzew, nie ja wszystkich prowadziłem, lecz Jeff. Tak wyszło i tak będzie się tę historię w
przyszłości opowiadać. Ludzie, których rodzice i dziadkowie jeszcze się nawet nie urodzili, będą
słuchać o tym, jak mały chłopaczek z krzywostopem na swoim świetlistym koniu zszedł z góry,
żeby uratować przyjaciół. Będą się śmiać i krzyczeć z radości, kiedy na
jakieś głupiej, udawanej górze pojawi się ktoś na udawanym koniu i zacznie grać Jeffa.
***
Kiedy Jeff wygładził Bunowi futro, poprowadził go do strumienia, żeby mógł się najeść, i
przykuśtykał do naszej grupy.
- Ooo, Jeff, byłeś wspaniały wspaniały! - mówili mu wszyscy po kolei. Nawet bracia
Ryborzekowie dziękowali mu przez łzy.
- Dziękidziękidzięki, Jeff! Gdybyś nie przyszedł, wszyscy byśmy tam zginęli jak
Suzie.
Oczywiste było: ja coś straciłem, Jeff coś zyskał. Wszyscy słyszeli, że się przestraszyłem.
Wszyscy słyszeli, jak się przyznaję, że skręciłem nie w tę stronę. Wszyscy stanęli na Ciemnie w
miejscu, dokąd ich zaprowadziłem, i wiedzieli, że nie mam pojęcia, gdzie pójść dalej. A Jeff
przyszedł i ich uratował.
Nic dziwnego, że tak się na niego rzucili, zaczęli go chwalić, całować, tulić, ściskać za rękę i
klepać po plecach. Pewnie nigdy w życiu nie był w centrum uwagi tak jak teraz, choć minę miał
taką, że chyba nie do końca mu się to podobało. Myślę, że może czuł się trochę ja ja wtedy, kiedy
przynieśliśmy do Rodziny tego zabitego lamparta, przez wejście koło
Nietoperzy.
Trochę potrwało, zanim ktokolwiek pomyślał o mnie - siedziałem sobie sam na kamieniu,
patrzyłem na nich i rozcierałem stopy. Po chwili jednak Gela obejrzała się, zauważyła mnie,
podeszła i przytuliła.
- Ty też byłeś świetny świetny, John. Ty to wszystko zorganizowałeś - powiedziała. -Ciężko
ciężko pracowałeś nad wszystkim przy Gardle, kiedy my jeszcze naprawdę nie wierzyliśmy, że w
ogóle gdzieś dojdziemy.
Gela była z tych dziewczyn, które wydają się dorosłe nawet kiedy są małymi dziećmi -i przez
to teraz poczułem się jak dziecko, dla którego dorosły jest miły.
- A i jeszcze wymyśliłeś, jak przegonić lamparta - dodała.
Tina zobaczyła, że Gela ze mną rozmawia, i także podeszła i też mnie przytuliła, chociaż
zupełnie tak jak Gela, tak jak się przytula przyjaciół albo kolegów z grupy.
Pózniej kolejne osoby przyszły, żeby ze mną porozmawiać. Dix uścisnął mi dłoń. Jane
ucałowała mnie. Głupkowata Martha Londyn objęła mnie i szlochała i szlochała. Niektórzy
jednak trzymali się z dala. Mehmet nie zbliżał się do mnie, podobnie jak Dave i Johnny
Ryborzekowie, których siostra zginęła przez mój plan, ani Angie Podniebieska, której kuzyn
nigdy nie zginąłby od kija Harry ego, gdybym nie podzielił rodziny na dwoje, ani jej koleżanki z
grupyA Julie i Candy.
Nawet ci, co przyszli ze mną pogadać, zaraz sobie poszli, wszyscy poza Gerrym, który
kucnął na ziemi i został. A i on inaczej teraz na mnie patrzył. Wiedział, że coś straciłem, ale
pokazywał mi, że i tak będzie przy mnie stał. Zawsze był z niego dobry chłopak, ale mnie tego
rodzaju dobroci nie musiał dotąd okazywać, no, może wtedy, kiedy wyszedłem z szałasu Belli i
większość Czerwoniuchów patrzyła w drugą stronę.
- Wiem, że zle zle ci po tym, co się stało z Suzie i jak się zgubiliśmy - powiedział - ale
przecież dzięki tobie poszliśmy na górę. Ty nas zorganizowałeś przy Gardle. Ty dopilnowałeś,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]