[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dla nich nic, raczy obdarzać je łaską i to ma być szczęście. Jakieś kompletne pomieszanie
pojęć. My też nie wszystkich przyjmujemy, chociaż kilku u nas bywa, wiceminister
Kowalski, co za głupie nazwisko, jak można się tak nazywać jak tysiące innych ludzi, z
ministerstwa, nie pamiętam, może finansów, a może handlu zagranicznego, robi mi takie
awanse, że to wręcz żenujące! Nie uwierzy pani, co od niego dostałam! Topazy! Oszalał
chyba. I to w srebrze!
Wzgarda i uraza w jej głosie pozwoliły mi ocenić podarunek właściwie.
- Pewnie - przyświadczyłam gorliwie. - Powinny być w złocie. Lepiej pasują
kolorystycznie.
- No, niechby chociaż! Ale topazy...? Skąpy idiota, więcej się z nim nie spotkam,
niech sobie nie wyobraża. Z prokuratorem... jak mu tam, wyleciało mi z głowy... Więścik,
Brzęścik...? Widują się w jego daczy, nawet nie wiem, gdzie to jest, mąż nie chce mnie ze
sobą zabierać. Zawsze przyjeżdża tam dwóch posłów, bardzo bogaci...
Siedziałabym tam z nią do rana i diabli wiedzą jakie jeszcze informacje zdołałabym
uzyskać, ale niestety, ten jej mąż jednak przyszedł. Bardzo przystojny i gburowaty bufon. Za
węgorza zapłacił, ze mną się nawet nie przywitał, chociaż mnie znał, zabrał żonę i wydarł mi
z rąk zródło wiedzy. Zaledwie się oddalili, uprzytomniłam sobie, że tu jest samoobsługa i
płaci się przy odbieraniu potrawy, a nie po zjedzeniu. Jezus kochany, jak ona to załatwiła...?
Nie wytrzymałam, spytałam kasjerki.
- A, proszę pani, tych państwa wszyscy znają - odparła pobłażliwie. - %7łona robi, co
chce, a mąż potem przychodzi i za wszystko płaci. Oni wynajęli całą willę od takich
Kądziorków, Kądziorek powiada, że przez cały rok ryby nie tknie, tylko do góry brzuchem
będzie leżał, bo na co mu, dosyć zarobił. Kądziorkowa córkę do roboty zagnała, za te
pieniądze Kądziorkówna do Paryża pojedzie. Czyste wariactwo, wszyscy o tym wiedzą.
Kądziorkowa zakupy robi, Kądziorek do Gdańska po koniaki jezdzi, nawet i dla siebie
kupuje. Różne tu ludzie przyjeżdżają, ale takich to jeszcze nie było, milion złotych to dla nich
jak śmieć.
Ochłonęłam o tyle, że wypieki zeszły mi z twarzy i poleciałam do majora. Zwierzenia
kretynki przekazałam mu możliwie dokładnie, powinien zrozumieć z nich znacznie więcej niż
ja. Owszem, nie powiem, ucieszył się tak, że nawet tej uciechy nie starał się ukryć. Jako
następny powinien ucieszyć się Jacek...
* * *
Zygmuś znalazł na mnie metodę. Pojawił się kwadrans po ósmej rano, zanim
zdążyłam pomyśleć o wyjściu z domu. Poranek nigdy nie stanowił dla mnie atrakcyjnej pory,
za mało miałam w sobie wigoru, żeby uciec przez okno.
- Sprawozdanie-sprawozdanie! - wołał dziarsko już od progu. - Zadanie wykonałem,
proszę-proszę! W takiej aferze każda-każda chwila ważna, mam spostrzeżenia, wnioski-
wnioski!
Zrezygnowałam z walki, zrobiłam sobie herbatę, usiadłam i poddałam się klęsce. Nie
było siły, musiałam Zygmusia wysłuchać i dowiedzieć się wszystkiego o poczynaniach
grubego faceta w zielonej koszuli, który obchodził mnie tyle co psa piąta noga.
- Doprawdy-doprawdy - mówił Zygmuś z wyraznym uznaniem. - Pracowity złodziej
czy może włamywacz...? Upatrzył ofiarę, już-już zawarł znajomość, opisałem-opisałem go!
Otworzył walizkę i zaczął ją przekopywać.
- Witał się-witał się! Byłem tuż-tuż! Poszedł do wody, pluskał się, pływał-pływał,
wrócił, rozmawiali... - znalazł miękki zeszyt i przekartkował. - O, proszę-proszę! Włos
ciemny. Obfity, krótki. Czoło wysokie. Ostre rysy, nos wąski, brwi asymetryczne, jedna
prosta, druga trójkątnie uniesiona do góry. W nieznacznym stopniu...
Zaczęło mi się coś wydawać.
- ...wargi średnio wąskie. Broda rozdzielona, z lewej strony stara szrama około trzech
centymetrów, słabo widoczna. Na prawej skroni znamię, okrągłe, ciemne, na lewej dłoni brak
ostatniego członu małego palca...
No tak, dobrze mi się wydawało. Pan Janusz!
- Wzrost wysoki, prawie jak ja. Budowa szczupła. Oczy zmrużone, nie stwierdziłem
koloru. I co ty na to-co ty na to-co ty na to?
Nie wiedziałam, co ja na to, ponieważ za skarby świata nie mogłam sobie
przypomnieć, co mu wczoraj nałgałam i jaką aferę wymyśliłam. Na razie widziałam
wyraznie, że gruby facet w zielonej koszuli dopadł pana Janusza, jednego z moich
znajomych, najniewinniejszego człowieka pod słońcem.
- I co? - spytałam dyplomatycznie. Zygmuś był dumny z siebie i pełen triumfu.
- Ostrzegłem go.
- Co...?
- Tak jest-tak jest! Czułem-czułem, że to jest mój obowiązek-obowiązek! Naraziłem
się na scenę, nieprzyjemną-nieprzyjemną!
Mój niepokój zmieszał się z zaciekawieniem. Co, u diabła, ten Zygmuś mógł zrobić?
- Mów po kolei - zażądałam stanowczo.
- Otóż wrócił-wrócił. Delikwent. Inwigilowany. Parskał. Prychał. Oceniał wodę,
pozytywnie-pozytywnie. Numer drugi już się kąpał. Palii papierosa. Numer pierwszy zadał
pytanie. Charakterystyczne. Mianowicie: Pieniądze doszły? Numer drugi odparł, że tak.
Podszedł numer trzeci. Usiadł. Włosy blond. Skąpe. Ciemię łyse, od czoła. Oczy mało
barwne, szaroniebieskie. Brwi obfite, wyrazne, proste. Twarz owalna, szeroka. Nos mięsisty.
Broda i szczęka wyrazne. Szyja gruba. Również wysoki, sylwetka dość masywna.
Rozmawiali. Numer trzeci jeszcze się nie kąpał. Numer drugi... Nie, zaraz-zaraz. Dziecko od
strony morza krzyczało: Wujku, wujku, powietrze zeszło! Numer drugi pobiegł ku wodzie.
Nie było widać, co robi, wydedukowałem, że pomagał dziecku. Numer pierwszy i numer
trzeci skorzystali z sytuacji, rozmawiali szyfrem. Otóż proszę-proszę... Numer pierwszy: I
jak poszło? Numer trzeci: Wyszedłem na swoje . Numer pierwszy: A co pan trafił?
Numer trzeci: Raz dęby, sprawdzili, byłem najlepszy, a potem przyszedł full ...
Aypnęłam okiem, Zygmuś miał tego fulla zapisanego jako Ful. Dużą literą.
- Numer pierwszy: Z ręki czy z dokupu? Numer trzeci: Z ręki, przebiłem. Duża
pula, Ful wziął. No i wreszcie się przejechali . Numer pierwszy: Kareta? Numer trzeci:
Właśnie, z dokupu, ale miałem nosa . Na to numer drugi powrócił. Numer pierwszy i numer
trzeci poszli do wody. Policja zapewne zna ten-ten szyfr? O ile wiem, to się nazywa grypsera?
Urwawszy nagle komunikat, Zygmuś spojrzał pytająco i z powątpiewaniem.
Pomyślałam, że ja tę grypserę znam chyba lepiej. Zygmuś nigdy w życiu nie grał w karty i nie
miał zielonego pojęcia o pokerze, ja zaś, oprócz grypsery, znałam także pana Janusza. Musiał
mieć wyjątkowy niefart, skoro czekał na pieniądze, bo na ogół w te obrazki był dobry i
wychodził do przodu. Namawiał mnie nawet przy spotkaniu na udział w rozrywce, ale nie
mogłam sobie na to pozwolić z Bodziem na głowie.
- No? - spytałam niecierpliwie. - Co dalej?
- Obowiązek-obowiązek. Skorzystałem z okazji. Ostrzegłem numer drugi...
- Mam nadzieję, że nie zwracałeś się do niego per panie numer drugi ?
- %7łarciki-żarciki! - rozczulił się Zygmuś i ucałował mnie w łokieć. - Powiedziałem
enigmatycznie, że ktoś tu będzie ofiarą-ofiarą. Należy uważać. Wystrzegać się pana Fula.
Ukryć-ukryć zasoby. Nie ujawniać.
Oczyma duszy ujrzałam pana Janusza, ostrzeganego tymi słowy, i przez chwilę
miałam trudności z zachowaniem stosownej powagi.
- A on co na to?
- Wydawał się zaskoczony-zaskoczony. Ufny człowiek. Podziękował.
Prawdopodobnie uznał, że dopadł go wariat i nie chciał się sprzeczać. Zrozumiałe-
zrozumiałe. Złapałam się na tym, że zaczynam myśleć metodą Zygmusia. To nie ja byłam
niebezpieczna dla otoczenia, tylko on. Pocieszyła mnie myśl, że wyjaśnię panu Januszowi
całą tę scenę i rozśmieszę go do łez, szczególnie tym wystrzeganiem się pana Fula, nie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]