[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Oczywiście w zamieszaniu Natasza znika. Zostawia kartkę z internetowym adresem. Bucik
Kopciuszka. Nie mam Internetu, mam komórkę. Zwietnie się uzupełniamy.
16 XI
Ośmiogodzinna jazda pociągiem z Gdańska do Aodzi. Podróż w przeszłość. Albo
mróz i oszronione siedzenia, albo skwar spieczonych grzejników. Koło Aleksandrowa
przechodzą korytarzem młodziankowie.
- Te, żarowa - wyśmiewają mój brzuch. Odzwyczaiłam się od chamstwa. Matka Boska
Królową Polski, reszta to brzemienne dziwki.
W Kutnie wsiada elegancki starszy pan. Przynosi z Warsu piwo, częstuje sokiem.
Wyjmuje z portfela zdjęcie rodzinne: portret wilczura.
- Kocham zwierzęta. %7łona, dzieci... wie pani, oni sobie poradzą, a zwierzęta
bezbronne. Daję na schroniska kilkanaście tysięcy... Biedni potrzebują, wiem... ale zwierzęta
bezbronne.
Opowiada swoje życie: zagryzły go ludzkie zwierzęta.
Zaśnieżona Aódz. Uć , jak zaczynają już mówić przez dworcowe megafony i w
łódzkim radiu. Za kilkanaście lat będzie pociąg do Oci. O ile nie zostanie stara pisownia
Udz , a stąd komplikacje ortograficzne, przy których będą się upierać profesorowie, dbający
o czystość języka.
17 XI
Betonowe dziesięciopiętrowce. Nad nami, na ósmym piętrze, sąsiadka hoduje w
łazience kury. Na balkonie podlewa plastikowe kwiatki nawozem.
U nas w łazience zwisa ze sznurów ministrancka komża Siostrzeńca. Białe ubranko
niewyrośniętego księdza. Lniany pancerzyk ni to owada, ni to anioła. Obok suszą się moje
koronkowe majtki. Przy śnieżnobiałej komży każda dziurka ich koronki jest haftowana
perwersją.
Siostrzeniec uparł się służyć do rorrratek (zabiegi logopedy nie do końca
wyprostowały mu francuskie rrr w słowiańską kluchę). Rodzina broni się przed jego
pobożnością, stawiającą dom na nogi o wpół do szóstej rano. Prosimy, przekupujemy.
Nieskalana duszyczka trwa przy swoim:
- Ja cichutko się ubiorę na korytarzu, w zsypie - chowa ubranie do torebki i składa w
kostkę komżę.
Zabieramy mu budziki. Maltretujemy do północy zabawkami, telewizją. Mały zasypia.
W niewyłączonym telewizorze program Zwięty Ojciec Pio. Gapimy się z przejęciem na
stygmaty. Słuchamy o pobożności kilkuletniego świętego.
- Pozwólmy mu na te roratki - pierwsza pęka Siostra.
- Może dręczymy świętego? - podejrzewa Tata. O wpół do szóstej budzimy
Siostrzeńca. Zdziwiony, jeszcze przez sen dziękuje. Idę razem z nim do kościoła. Pytam, po
co się torturuje wczesnym wstawaniem. Do szkoły z reguły zasypia.
- Lubię służyć do mszy - odpowiada szczerze.
Przy ołtarzu w karmazynowej pelerynce porusza się z gracją kardynała. Służy Bogu,
ale przede wszystkim Bogu Ojcu, którego zabrakło po rozwodzie w jego domu.
18 XII
Beata wychodzi po mnie na Centralny. Kupuję gazety z ogłoszeniami. Nieruchomości.
Setki chałup. Nie wiem, gdzie jest Brwinów, czy trzydzieści baniek za metr to dużo. Mam się
po prostu w tym zorientować przed naszym styczniowym przyjazdem z Piotrem w
poszukiwaniu mieszkania. Jeżeli nic nie znajdziemy, w ostateczności wynajmowanie -
prowizorka i wścibscy gospodarze.
Beata na komputerze projektuje dla Elle karty tarota. Nie są kopią marsylskiego, ale
przyzwoite. Plastycznie cacy, graficznie oszczędne.
Nasza przyjazń zaczęła się chyba w Paryżu od tarocianego bzika. Porozumiewamy się
niezrozumiałym dla niewtajemniczonych tarotowym slangiem. Przypisujemy znajomym
odpowiednie karty. Beata jest tradycjonalistką, została przy rzeczownikach: Dużych
Arkanach. Nie ufa gadatliwości czasownikowych Małych Arkanów.
- Pomyślałaś dziesięć lat temu we Francji, że będę rysować tarota dla Elle ?
- Wszystko do tego prowadziło - śmieję się. - Twoje krakowskie sztuki piękne, nasze
spotkanie wtedy na Plantach, pózniej Paryż i wspólny powrót do Polski.
- Skoro tak... - Beata kombinuje przy komputerze, zajmującym trzy kondygnacje
biurka. - Zostawimy sobie pamiątkę. Piotr jest eremitą, podpiszemy but dziewiątej karty. Ty...
wiadomo, pasuje? - pokazuje napis Manuela na mojej karcie. - A Pola... długowłosa
blondynka ze Zwiata , najlepsza karta, prezent od chrzestnej.
- Kiedy to wydrukują?
- Mniej więcej na urodziny Poli. Mój pierwszy tarot - chwali się Beata.
- Moje pierwsze dziecko.
19 XII
Z wydawnictwa dzwonię do Flammariona wypytać o prawa autorskie, czy oddadzą.
My zdies emigranty i Tarota... chcą kupić Rosjanie, Finowie latem chcieliby wydać Kabaret.
Nie pamiętam mojej umowy z Francuzami. Wyrzuciłam ją przy którejś przeprowadzce. We
Flammarionie nowy agent. Wie, pamięta, pas de probleme. Biadoli, że okładka do
francuskiego wydania Tarota... była beznadziejna.
- Powinna być bardziej w stylu Sex and the City. Ktoś się wziął do tego bez głowy -
narzeka.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]