[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nie mogą zatrzymać się na środku drogi. Z czasem grupa ta staje się coraz
liczniejsza, wszyscy próbują jechać jak najbli\ej samochodu technicznego, zwanego
tak\e codziennością. Rozmawiają ze sobą, wypełniają obowiązki, lecz zapominają o
pięknie drogi i wyzwaniach.
Po pewnym czasie zostawiamy ich w tyle i musimy zmierzyć się z
samotnością, niespodziewanymi i nieznanymi zakrętami, usterkami roweru. Wresz-
cie, po kolejnym upadku, gdy obok nie ma nikogo do pomocy, zadajemy sobie
pytanie, czy warto się tak wysilać.
Tak, warto, tylko nie wolno się poddawać. Ojciec Alan Jones mówi, \e nasza
dusza mo\e pokonać wszelkie przeszkody dzięki czterem niewidzialnym siłom:
miłości, śmierci, władzy i czasowi.
Musimy kochać, poniewa\ jesteśmy kochani przez Boga.
Musimy mieć świadomość śmierci, by dobrze zrozumieć \ycie.
Musimy walczyć, by dorosnąć, ale nie mo\emy dać się zwieść władzy, która
przychodzi z wiekiem, gdy\ wiemy, \e nie jest nic warta.
Wreszcie, musimy pogodzić się z myślą, \e choć nasza dusza jest
nieśmiertelna, tu i teraz tkwi uwięziona w sidłach czasu, wraz ze swymi mo\liwościa-
mi i ograniczeniami. Dlatego w naszym samotnym wyścigu kolarskim musimy
działać, pamiętając o czasie, cenić ka\dą sekundę, odpoczywać, gdy to konieczne,
lecz wcią\ dą\yć ku boskiej światłości, nie zwa\ając na chwile zwątpienia.
Czterech sił nie nale\y traktować jak problemów, które trzeba rozwiązać, gdy\
są one poza wszelką kontrolą. Powinniśmy je zaakceptować i pozwolić, by nauczyły
nas tego, czego jeszcze nie umiemy.
śyjemy we wszechświecie, który jest wystarczająco wielki, by nas ogarnąć, a
jednocześnie na tyle mały, by zmieścić się w sercu. W duszy człowieka zawiera się
dusza całego świata, milcząca mądrość. Gdy jedziemy rowerem w stronę mety,
musimy zadać sobie pytanie: Dlaczego dzisiejszy dzień jest taki piękny? . Mo\e
świeci słońce, a nawet jeśli pada deszcz, to wkrótce czarne chmury znikną. Chmury
100
rozwieją się, ale słońce pozostanie i nigdy nie zniknie. Pamiętajmy o tym,
szczególnie w chwilach samotności.
Kiedy nadal będzie nam bardzo cię\ko, nie zapominajmy, \e człowiek
wszystko to ju\ prze\ył, niezale\nie od rasy, koloru skóry, pozycji społecznej, wiary,
kultury. W pięknym kazaniu mistrz sufizmu Dhu'l - Nun (Egipcjanin zmarły w 861
roku) trafnie pisze o potrzebie zachowania pozytywnej postawy w takich chwilach:
O Panie, gdy wsłuchuję się w odgłosy zwierząt, szelest drzew, szmer wody,
świergot ptaków, szum wiatru, dudnienie grzmotów, odnajduję w nich świadectwo
Twej niepodzielności; czuję, \eś wszechwładny, wszechwiedzący, \eś mądrością
największą i sędzią ostatecznym.
O Panie, rozpoznaję Cię w próbach, którym mnie poddajesz. Pozwól, Panie,
by Twoje zadowolenie stało się moim, bym był Twą radością, radością, którą w Ojcu
budzi syn, abym pamiętał o Tobie z \arliwością, ale i spokojem, tak\e wtedy kiedy
trudno mi przyznać, \e Cię kocham .
Co śmiesznego jest w człowieku
Jakiś pan spytał mojego przyjaciela Jaime Cohena:
- Proszę mi powiedzieć, co jest najśmieszniejsze w ludziach.
Cohen odpowiedział:
- Zawsze myślą na odwrót: spieszy im się do dorosłości, a potem wzdychają
za utraconym dzieciństwem. Tracą zdrowie, by zdobyć pieniądze, potem tracą
pieniądze, by odzyskać zdrowie.
Z troską myślą o przyszłości, zapominając o chwili obecnej, i w ten sposób nie
prze\ywają ani terazniejszości, ani przyszłości.
śyją, jakby nigdy nie mieli umrzeć, a umierają, jakby nigdy nie \yli.
Pośmiertna podró\ dookoła świata
Zawsze zastanawiałem się, co się dzieje z tym wszystkim, co zostawiamy po
sobie w ró\nych miejscach na ziemi. Kiedyś obciąłem sobie włosy w Tokio,
paznokcie w Norwegii, widziałem, jak krwawi mi rana, gdy wdrapywałem się na górę
we Francji. W mojej pierwszej ksią\ce Os Arquivos do Inferno zastanawiałem się, jak
by to było, gdybyśmy musieli w ró\nych miejscach świata zostawić cząstkę siebie, by
w przyszłym \yciu móc natknąć się na coś znajomego.
101
Ostatnio we francuskiej gazecie Le Figaro przeczytałem artykuł autorstwa
Guy Barreta o prawdziwym, choć skrajnym przypadku ilustrującym ten pomysł.
Chodziło o pewną Amerykankę, która całe \ycie spędziła w mieście Medford w
stanie Oregon. W póznym wieku zapadła na chorobę wieńcową, ta zaś przyczyniła
się do powstania rozedmy płuc. Kobieta całe dnie spędzała zamknięta w pokoju,
podłączona do butli tlenowej. Sam fakt wydawał się męczarnią, lecz przypadek Very
był tragiczniejszy, poniewa\ zawsze marzyła o podró\y dookoła świata. Przez całe
\ycie oszczędzała, by na emeryturze zrealizować swoje marzenie.
Udało się przewiezć Verę do stanu Kolorado, by resztę dni spędziła u boku
syna Rossa. Nim wyruszyła w ostatnią drogę - drogę, z której się nie wraca - podjęła
decyzję. Poniewa\ nie zdą\yła zwiedzić świata za \ycia, postanowiła udać się w
podró\ po śmierci.
Ross poszedł do miejscowego notariusza, by spisać testament matki: po
śmierci chce poddać się kremacji. Początek brzmiał zwyczajnie, lecz był dalszy ciąg:
jej prochy miały spocząć w 241 małych paczkach, te z kolei nale\ało wysłać do
kierowników poczty w 50 stanach oraz do 191 krajów świata. Tym sposobem
przynajmniej cząstka jej ciała mogła znalezć się w miejscach, które umierająca
kobieta zawsze chciała odwiedzić.
Gdy Vera odeszła, Ross spełnił ostatnią wolę matki z pieczołowitością, jakiej
oczekuje się od syna. Do ka\dej paczuszki dołączony był list z prośbą o godny
pochówek dla matki.
Wszyscy, którzy otrzymali przesyłkę z prochami Very Andersen, z powagą
potraktowali prośbę Rossa. Cztery strony świata połączył milczący łańcuch
solidarności, w którym anonimowi ludzie dobrej woli organizowali ceremonie według
najró\niejszych rytuałów, zawsze jednak mając na uwadze miejsce, o którym
marzyła zmarła kobieta.
W ten sposób prochy Very spoczęły w jeziorze Titicaca w Boliwii, zgodnie z
prastarą tradycją Indian Ajmara, w rzece przepływającej obok pałacu w Sztokholmie,
na wybrze\u Choo Praya w Tajlandii, w japońskiej świątyni sinto, na lodowcu Antark-
tydy, na Saharze. Siostry miłosierdzia z pewnego sierocińca w Ameryce Południowej
(nie napisano, w jakim kraju) przez tydzień modliły się, nim rozrzuciły jej prochy w
ogrodzie, po czym ogłosiły Verę Andersen ich aniołem stró\em.
Ross Andersen dostał zdjęcia z pięciu kontynentów, od ludzi wszystkich ras,
kultur, kobiet i mę\czyzn, którzy spełnili ostatnią wolę jego matki. Kiedy widzimy, jak
102
[ Pobierz całość w formacie PDF ]