[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Zaczerwieniła się i parsknęła cichym śmiechem. - Z doświadczenia naturalnie tego nie wiem.
Proszę jednak nie traktować krewnego zbyt surowo, bo może go pan tym sprowokować do
ucieczki z wojska.
William spojrzał na nią z udawaną urazą.
- Też coś. Jestem doprawdy wzorem cierpliwości, jeśli chodzi o tego młodzieńca. Poza
tym, o ile pamiętam, sama pani nazywała go lubieżnym, złotoustym intrygantem i draniem.
- To było, zanim go poznałam i zrozumiałam, że darzy Emmę szczerym uczuciem.
William spojrzał na nią z niedowierzaniem.
- Panno Greenwood, pani chyba zaczyna okazywać słabości.
Odpowiedziała uśmiechem i wtedy w kąciku ust zrobił jej się uroczy dołeczek.
53
S
R
- Stanowczo ma pan rację, lordzie Lampard. - Przekrzywiła głowę i zaczęła mu się
bacznie przyglądać.
- Co takiego? - spytał z wyostrzoną nagle czujnością. - Co pani znowu przyszło do tej
bystrej główki, panno Greenwood?
- Zastanawiam się tylko, czy ten spokojny, niemal nieśmiały człowiek siedzący
naprzeciwko mnie rzeczywiście może być najbardziej zarozumiałym uwodzicielem, o jakim
słyszałam.
- Nieśmiały? - William się roześmiał. - Niech Bóg broni. Chce pani całkiem zniszczyć
mój wizerunek, panno Greenwood? Nie pojmuję, jak pozwoliłem pani dojść do wniosku, że
wcale nie jestem taki grozny, jak malują mnie w towarzystwie - powiedział i dodał
poważniejszym tonem: - W wojsku bardzo wiele zrozumiałem. Tam człowiek uczy się
znacznie więcej niż w normalnym życiu. W dodatku wróciłem do Carlow Parku. Osiądę tutaj
i będę zajmował się ziemią. Może nawet znajdę sobie żonę.
- Z pewnością więc będzie panu przyjemnie, kiedy otoczą go kobiety zainteresowane
tytułem lady Lampard, hrabiny Carlow, i prowadzeniem tego pięknego domu. Spodziewam
się ostrej rywalizacji. Tylko co to będzie za małżeństwo? Podejrzewam, że nie zgodziłby się
pan, by ograniczało pańską wolność. Najpierw poświęciłby pan trochę uwagi żonie i zrobił
to, co uważa za swój obowiązek, po czym wyprawiłby się do Londynu i tam szukał innych
rozkoszy.
- To zależy od kobiety, którą wybrałbym za żonę. Nie ma takiego łajdaka i
uwodziciela, którego odpowiednia kobieta nie umiałaby okiełznać, a poza tym jestem
przekonany, że należy nieustannie dążyć do tego, aby stawać się lepszym. - Na wargach igrał
mu uśmieszek, jakby wyobrażał sobie, o czym może myśleć Cassandra.
- Odnoszę wrażenie, że próbuje pan mi się oświadczyć, lordzie Lampard.
- Jest to jakiś pomysł. Mogę być łajdakiem, ale jestem przy tym całkiem uczciwy.
Mam przekonać panią o moich zaletach?
- Już pan tego próbował - odparła, nawiązując do epizodu w powozie. - Powinnam była
pana spoliczkować za zuchwałość.
- Dlaczego? Przecież miała pani z tego pocałunku taką samą przyjemność jak ja.
- Mimo to małżeństwo w modnym ostatnio kształcie zupełnie mnie nie pociąga. Wolę
żyć po swojemu niż w nieszczęśliwym związku.
Cassandra popatrzyła na Williama i ogarnęło ją miłe ciepło, choć zważywszy na
opinię, jaką miał ten człowiek, powinna raczej nim pogardzać. Kobiecie jednak schlebia,
kiedy dowiaduje się, że pociąga mężczyznę, wyczuwała zaś, iż William jest z nią szczery.
Wstał z krzesła i się przeciągnął. Wciąż uśmiechał się szelmowsko.
54
S
R
- Widzę, że będę musiał panią przekonać, a zapewniam, że sprawi mi to dużą
przyjemność. Tymczasem jednak życzę dobrej nocy. Jutro wcześnie rano ruszam w drogę. W
Londynie odwiedzę pani matkę i wszystko wyjaśnię.
- Dziękuję. Będę bardzo zobowiązana. Mama na pewno się zamartwia, więc ulży jej,
kiedy się dowie, że dogoniliśmy Emmę przed granicą Szkocji. Naturalnie nie będziemy
nadużywać pańskiej gościnności dłużej, niż to konieczne.
- Niczego panie nie nadużywają. Gościnność należy do moich zalet.
- Mimo wszystko wyjedziemy, jak tylko Emma będzie w stanie znieść trudy podróży.
To powinno nastąpić za jakieś dwa, trzy dni. Jeśli więc byłby pan tak uprzejmy, proszę prze-
kazać mamie, żeby przysłała Clema z powozem.
- Nie ma takiej potrzeby. Osobiście zatroszczę się o odwiezienie pań do Londynu.
Wyszedłszy z pokoju, William uświadomił sobie, że Cassandra Greenwood jest
zupełnie inna niż znane mu kobiety. Urzekła go i zaintrygowała. Podziwiał jej bystrość i
wrażliwość, choć jednocześnie była urodzoną kusicielką, urodziwą i pełną życia. Co więcej,
miała najdelikatniejsze usta, jakich smak kiedykolwiek poczuł, i wyjątkowo piękne oczy.
55
S
R
Rozdział piąty
Wieczorny mrok spowił dom, a na niebie pojawiła się pomarańczowa kula księżyca.
Mimo gorączki Emma zapadła w nieco spokojniejszy sen, a Cassandra siedziała skulona na
krześle przy kominku i na przemian to drzemała, to znów wpatrywała się w rozżarzone
węgle, usiłując zrozumieć gwałtowne uczucia, jakie budził w niej William Lampard. Z jego
obecnością łączyło się trudne do wyjaśnienia zagrożenie, co zresztą tylko czyniło tę
znajomość jeszcze bardziej interesującą.
Jak zręcznie i niepostrzeżenie William tkał wokół niej sieć. Nie zamierzała przecież w
nią wpaść. Wiedziała, że jest niepoprawnym kobieciarzem, dlaczego więc uległa jego uroko-
wi? Czemu zaangażowała się emocjonalnie? Nie ulegało wątpliwości, że właśnie tak się
stało, a ona obawiała się, że straci kontrolę nad swoim życiem.
Gdy następnego ranka Cassandra otworzyła drzwi, słysząc ciche pukanie, nie zdziwiła
się szczególnie, widząc Edwarda. - Proszę mi wybaczyć najście, panno Greenwood, ale przy-
szedłem zapytać o Emmę. Mam nadzieję, że nie jest z nią gorzej? - spytał, zatroskanym
spojrzeniem obrzucając leżącą w łóżku postać.
Cassandra uśmiechnęła się wyrozumiale i odsunęła na bok, aby mógł wejść do pokoju.
- Nie jest. Ucieszy się pan, bo jej stan nieco się polepszył - powiedziała.
Edward wolno podszedł do łóżka. Pochylił się i szeptem wypowiedział imię ukochanej.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]