[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Niebawem zjawiB si u nich nastpny wysBannik North West Company; ze swej Bodzi dobyB moc
czerwonych pBacht, które rozdzieliB po[ród rodzin. W razie zachorowania mieli wywiesza je na
palach przed swymi wigwamami.
Ludziom spogldajcym na czerwone Bachmany mrowie chodziBo po skórze. Ów sygnaB zarazy,
zdaBo im si, byB darem samego Czinat Mischu, okrutnego CzBowieka PóBnocy, pot|nego jak
tchnienie mrozu, a dzikiego jak rosomak, od niepamitnych pokoleD budzcego lk u le[nych ludzi.
Ulubionym kolorem Czinat Mischu byBa wBa[nie czerwieD. Czy|by podstpny okrutnik wcieliB teraz
sw zgubn moc w biaBego czBowieka i wraz z nim niósB oto w kniej utrapienie i niedol?
- Strze|cie si nocy, kiedy powieje przenikliwym chBodem! Ospa wtedy rzuca si na swe ofiary!
uprzedzaB ich zni|onym gBosem stary zaprzyjazniony Indianin Kri, który popasaB krótko w
Obid|uanie, po. czym spiesznie oddaliB si na póBnoc. Jego twarz, poorana gBbokimi bliznami,
nosiBa pitno przebytej choroby.
Jako| wkrótce zdarzyBa si bezchmurna noc i na niebie zaja[niaB ogromny, biaBy ksi|yc, którego tarcz
oblekBo purpurowe kolisko. SzedB mróz, ostry mróz.
W [lad za mrozem nadleciaBa zaraza i przez kilka tygodni, dBugich jak najkoszmarniejszy sen,
ludzkie |ycie nad rzek Zwitego Maurycego zastygBo w peBnym grozy zawieszeniu. Szalejca ospa
zadawaBa ciosy na prawo i na lewo, gdzie popadBo. Ka|dego dnia przybywaBo nowych mogiB.
Dopóki chowajcym starczaBo siB, przywalali groby gBazami, |eby ciaBa zmarBych chroni od
rosomaków. Wkrótce jednak poprzestano na usypywaniu niewielkich kopców, a potem i tego
zaniechano, pozostawiajc nie|ywych ich wBasnemu losowi w wigwamach [mierci.
79
Zaraza [cignBa od Algonkinów fataln danin. ZdarzaBo si, |e Indianie, póBprzytomni od trawicej ich
gorczki, szukajc ochBody rzucali si w lodowate nurty rzeki, czym przyspieszali swój koniec.
Trzecia cz[ szczepu wymarBa. Po[ród ofiar byli tak|e Kroczcy Niedzwiedz i Skory Ry[, synowie nie
|yjcego ju| wówczas Wiktora Iserhoffa, jak równie| kilkunastu innych czBonków tego rodu. Wielu za[
z Indian, którzy prze|yli, miaBo szkaradnie podkopane zdrowie i nieprdko odzyskaBo jak tak
równowag.
Nieszcz[cia, wiadomo, chodz parami, a nawet trójkami.
Jakby na potwierdzenie tego niebawem po[ród Bowisk Algonkinów jBa grasowa zakazna choroba
dziesitkujca bobry w koloniach, i tak ju| wyniszczone szpetnie przez ludzi. A w latach 1804-1805 caB
puszcz midzy Montrealem a Zatok Jamesa nawiedziBa katastrofalna posucha. RozhulaBy si wic
po|ary - najgrozniejszy wróg kniei, w obliczu którego wszyscy jej mieszkaDcy s jednakowo bezradni.
Wszyscy przeto, wielcy i mali, drapie|cy i ich ofiary - umykali razem, czsto bark przy barku,
zjednoczeni wspóln trwog.
Dla Indian ryk po|ogi, stBumiony odlegBo[ci, brzmiaB niczym upiorny chichot Czinat Mischu. Jak
dBugo jeszcze - dBawiBo ich pytanie -straszny CzBowiek PóBnocy zechce si pastwi nad nimi?
Tymczasem, jakby nie do[ jeszcze byBo biedy z tymi wszystkimi dopustami losu,(nieprzerwanie
sro|yBa si zajadBa wojna le[na midzy obu zachBannymi rywalami: Hudson s Bay Company i North
West Company. Ju| nie tylko pogró|ki, ale i skrytobójcze strzaBy rozlegaBy si coraz cz[ciej. A
Bowiska trzebione byBy nikczemnie. Najwicej ziych namitno[ci nadal kBbiBo si wokóB poczciwego
bobra. W jeziorach i strumieniach zalegaBa zBowró|bna cisza, a tylko niszczejce |eremia
[wiadczyBy, |e ongi[ ttniBo tu |ycie.
Nawet ci spo[ród Indian, którzy chcieli oszczdza zwierzyn, nierzadko zmuszani byli postpowa wbrew
swej woli-Przypierani do muru klskami gBodu, zacigali dBugi u agentów, którzy odtd mieli ich w
gar[ci i |dali posBuchu.
Wszelako kij ma dwa koDce. W obBdnej pogoni za zyskami obie kompanie przeoczyBy prosty fakt, |e
wyniszczajc zwierzyn, bij w swoje wBasne interesy. W faktoriach wreszcie opamitano si, gdy raptem
stwierdzono spadek dochodów. ByB ju| ostatni czas, |eby radykalnie zmieni front. Koniec koDców
rywalki zmuszone byBy pu[ci w niepami niefortunne urazy i w 1821 roku zjednoczyBy si. Praw
80
t powiedziawszy to Hudson s Bay Company wchBonBa montreal Byków, gdy| ona w tych ci|kich
czasach byBa jednak gór, wci| pierzc klucz do lasów kanadyjskich - zatok Hudsona, od której
forzieBa nazw.
Koniec barbarzyDskiej rywalizacji przyniósB niejak ulg marno-Unym Bowiskom. Jednak nowy,
twardy gubernator Simpson, który Aocn rk ujB ster Kompanii, nie skrywaB bynajmniej zamiarów
szybkiego podzwignicia jej interesów kosztem Indian. Na przykBad ijerwaB stanowczo z praktyk
dostarczania im towarów cokolwiek lepszych jako[ciowo, którymi niekiedy posBugiwano si, by
Indian [cign do siebie. Wedle Simpsona taka rozrzutno[ byBa obecnie niepotrzebna, a nawet
szkodliwa.
Dziwactwem zdaB si tak|e niektórym szefom faktorii nad Zatok [Hudsona pomysB, wedle którego
mieli oni szczepi profilaktycznie Indian przeciwko ospie. W tym celu otrzymali odpowiedni ilo[
szczepionek z Londynu, lecz z punktu sprzedali je biaBym osadnikom na [poBudniu.
Pech chciaB, |e wkrótce czerwona [mier zawitaBa ponownie w póBnocne ostpy. W ssiedztwie
Obid|uanu wprawdzie nie byBo jeszcze [miertelnych zachorowaD, jednak Algonkinów opasaB krg
coraz pomniejszych wró|b. A| naraz za[witaBa im nieoczekiwana nadzieja. jPrzybyB do nich z
póBnocy Jean-Pierre, Francuz na usBugach Kompanii,
którym BczyBa ich za|yBo[. Ów Jean-Pierre jB ich gorliwie nama-iac, by co rychlej pod|yli do
Ruperfs House, gdy| jak mu byBo wiadomo, tamtejszy agent otrzymaB wielce skuteczny lek na osp.
Wyruszajcie, póki jeszcze czas! - gromkim gBosem dodawaB otuchy gromadzonym wokóB Indianom.
- Wierzcie mi, je[li dacie si zaszcze-Pc. tak jak ja to uczyniBem, zaraza nie bdzie was si imaBa!
ean-Pierre przekonywaB Algonkinów w dobrej wierze, nie[wiadom,
I* agent w Ruperfs House wyzbyB si ju| zbawiennego preparatu,
| ctl°wujc jedynie |elazny zapas dla siebie i swoich pomocników.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]