[ Pobierz całość w formacie PDF ]
spacerującego samotnie po bieżni. Miał długie, siwe, związane w kucyk włosy,
był bez koszuli i wyglądał znajomo. Buster pchnął kosiarkę i ruszył w tamtą stro-
nę.
Samotnikiem okazał się Finn Yarber, jeden z trzech sędziów, którzy próbowali
mu pomóc. Szedł równym krokiem, głowę trzymał wysoko, plecy miał sztywno
wyprostowane do lekkoatlety było mu daleko, ale jak na sześćdziesięciolatka
prezentował się całkiem niezle. Był na bosaka, a jego plecy spływały potem.
Buster wyłączył maszynę i położył ją na ziemi. Yarber podszedł bliżej.
Jak się masz, Buster? Co słychać?
Nic. Wciąż tu jestem. Mógłbym z panem porozmawiać?
Oczywiście odrzekł Yarber, nie zwalniając kroku.
Przeszli dwieście metrów, zanim Buster zebrał się na odwagę i spytał:
Jak tam moja apelacja?
Sędzia Beech nad tym pracuje. Niestety, uchybień w procedurze nie było.
To zła wiadomość. Jeśli są uchybienia, a zwykle są, wysyłamy parę wniosków
i udaje nam się zmniejszyć wyrok o kilka lat. Ale nie w twoim przypadku. Bardzo
mi przykro.
Nie szkodzi. Cóż znaczy kilka lat, kiedy ma się do odsiedzenia czterdzie-
ści osiem? Dwadzieścia osiem, trzydzieści osiem, czterdzieści osiem co to za
różnica?
Apelację zawsze można złożyć. Jest szansa, że ją uwzględnią.
Bardzo nikła.
Nie możesz tracić nadziei, Buster. Sędzia powiedział to bez żadnego
przekonania. Jeśli ktoś miał nadzieję, oznaczało to, że wierzy w system. Tymcza-
sem Yarber w system nie wierzył. Wrobiło go i wykiwało to samo prawo, którego
kiedyś bronił.
Lecz on miał przynajmniej wrogów i poniekąd rozumiał, dlaczego go zaata-
kowano.
Tymczasem ten biedny chłopak nie zrobił nic złego. Yarber przeczytał akta
jego sprawy i był absolutnie przekonany, że Buster jest niewinny, że padł ofiarą
nadgorliwego prokuratora.
Niewykluczone przynajmniej tak wynikało z akt że jego ojciec mógł
ukryć jakieś pieniądze. Ale nawet jeśli tak było, w grę wchodziły doprawdy
śmieszne kwoty. Ani jeden, ani drugi nie zrobił nic, za co można by odczytać
im stusześćdziesięciostronicowy akt oskarżenia.
Nadzieja. Czuł się jak hipokryta na samą myśl o nadziei. Sądy apelacyjne
były zdominowane przez bezdusznych prawicowców, zagorzałych zwolenników
prawa i porządku, u których odwołanie w sprawie o handel narkotykami nie mia-
ło najmniejszych szans. Odrzucą wniosek Bustera, przystawią na nim stempel,
wmawiając sobie, że dzięki nim ulice będą bezpieczniejsze.
166
Jednak największym tchórzem był sędzia. Prokuratorzy chcą oskarżyć cały
świat, bo taka ich rola, rolą sędziów natomiast jest odróżnianie ziarna od plew.
Buster i jego ojciec powinni byli zostać oddzieleni od Kolumbijczyków i odesłani
do domu na długo przed rozpoczęciem procesu.
Teraz jeden z nich nie żył, a drugi miał zmarnowane życie. I nikogo to nie
obchodziło, a już na pewno nie urzędasów federalnego wymiaru sprawiedliwości.
Dla nich była to tylko kolejna sprawa o udział w zorganizowanej grupie przestęp-
czej handlującej narkotykami.
Na pierwszym zakręcie Yarber zwolnił i przystanął. Popatrzył w dal, na drze-
wa rosnące hen, za zielonymi łąkami. Buster też spoglądał w tamtą stronę. Spoglą-
dał od dziesięciu dni i widział coś, czego tam nie było: ogrodzenia, druty kolczaste
i wieżyczki.
Ostatni facet, który stąd zwiał, zwiał tamtędy. Sędzia patrzył w pustkę.
Widzisz ten las? Ciągnie się cztery, pięć kilometrów. Dalej jest wiejska droga.
Kto to był?
Taki jeden. Tommy Adkins, bankier z Karoliny Północnej. Podkradał cia-
steczka i dał się złapać.
Co się z nim stało?
Pewnego dnia zwariował i poszedł sobie. Minęło sześć godzin, zanim kto-
kolwiek się zorientował. Po miesiącu znalezli go w motelu w Cocoa Beach. Ale
nie gliniarze, tylko pokojówki. Zwinięty wpół, leżał nago na podłodze i ssał kciuk,
jak niemowlę. Odwiezli go do wariatkowa.
Aż sześć godzin?
Tak. Zdarza się to mniej więcej raz w roku. Ktoś po prostu odchodzi. Po-
wiadamiają policję w jego rodzinnym mieście, wprowadzają jego nazwisko do
federalnej sieci komputerowej, słowem, rutyna.
Ilu z nich wyłapują?
Prawie wszystkich.
Prawie.
Tak, ale to durnie, robią głupstwa. Upijają się w barach. Prowadzą samo-
chody bez tylnych świateł. Odwiedzają swoje dziewczyny. . .
A więc facetowi z głową na karku mogłoby się udać?
Bez dwóch zdań. Wystarczy dokładny plan, trochę gotówki i nie ma spra-
wy.
Ruszyli. Szli trochę wolniej niż przedtem.
Panie sędzio spytał Buster czy na moim miejscu spróbowałby pan
stąd. . . odejść?
Tak.
Sęk w tym, że jestem kompletnie spłukany.
Może ty, ale nie ja.
Pomoże mi pan?
167
Zobaczymy. Najpierw trochę odczekaj. Zadomów się. Jesteś nowy, wszy-
scy ci się przypatrują, ale z czasem przestaną.
Buster zdołał się nawet uśmiechnąć. Właśnie złagodzono mu wyrok. I to
o wiele, wiele lat.
Wiesz, co będzie, jeśli cię złapią? spytał Yarber.
Tak, dadzą mi dokładkę. Wielkie mi co. Najwyżej dostanę pięćdziesiąt
osiem lat. Nie, panie sędzio. Jeśli mnie złapią, palnę sobie w łeb.
Ja też bym tak zrobił. Będziesz musiał wyjechać z kraju.
Ale dokąd?
Gdzieś, gdzie wyglądałbyś jak tubylec i nie podlegałbyś ekstradycji do
Stanów Zjednoczonych.
A konkretnie?
Do Argentyny albo do Chile. Mówisz po hiszpańsku?
Nie.
To zacznij się uczyć. Mamy tu kursy. Prowadzą je chłopcy z Miami.
Kolejne okrążenie zrobili w milczeniu. Buster rozmyślał o przyszłości. Nogi
miał jakby lżejsze, ramiona prostsze i nie mógł przestać się uśmiechać.
Dlaczego mi pan pomaga? spytał.
Bo masz dwadzieścia trzy lata. Bo jesteś zbyt młody i zbyt niewinny. Wy-
rolował cię nasz parszywy system i twoim świętym prawem jest odpowiedzieć
ciosem na cios. Masz dziewczynę?
Tak jakby.
To lepiej o niej zapomnij. Wpędzi cię w kłopoty. Poza tym myślisz, że co?
%7łe będzie na ciebie czekała czterdzieści osiem lat?
Powiedziała, że będzie.
Kłamała. Pewnie poluje już na innego. Mówię ci, zapomnij o dziewczynie.
Chyba że chcesz dać się złapać.
Stary ma rację, pomyślał Buster. Nawet do niego nie napisała. Mieszkała le-
dwie cztery godziny jazdy stąd, mimo to ani razu go nie odwiedziła. Dwa razy
rozmawiali przez telefon i obchodziło ją tylko to, czy nikt go nie pobił.
Masz dzieci? spytał Yarber.
Nie. A przynajmniej nic o tym nie wiem.
Matkę?
Umarła, kiedy byłem mały. Wychowywał mnie ojciec. Było nas tylko
dwóch.
W takim razie jesteś idealnym kandydatem na uciekiniera.
Chciałbym spróbować już teraz.
Cierpliwości. Trzeba to starannie zaplanować.
Kolejna rundka. Buster miał ochotę zrobić ją sprintem. Pensacola, jego ro-
dzinne miasto nie zostawiał za sobą nic, za czym mógłby tęsknić. W ogólniaku
168
[ Pobierz całość w formacie PDF ]