[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wezbrała we mnie taka złość.:. Jak tak można! Jechałam do pracy i w
samochodzie mówiłam sama do siebie. Na parkingu też. Zobaczyli mnie
strażnicy. Przyjrzeli mi się uważnie i dali nogę, jakby... to było zarazliwe.
Szkoda, że nie widziałeś, jakie mieli miny. Potem ludzie w windzie patrzyli
na mnie jak na wariatkę...
Urwała. W pokoju zapanowała cisza, kojąca cisza, dzięki której Hope
powoli odzyskiwała równowagę.
- Dziękuję ci. Musiałam to z siebie wyrzucić. Przykro mi tylko, że spadło
to akurat na ciebie...
- Lepiej nie mogłaś wybrać. Jeżeli nic się nie zmieniło, jestem tu jedyną
osobą, która wie o tym ślubie. - Pokręcił głową z niedowierzaniem. - Nie
przypuszczałem, że wesele może być takie stresujące. Wyobrażałem sobie
naiwnie, że młoda para ustala datę i wybiera hotel. Na tym koniec.
- A ja nie przypuszczałam, że przy tej okazji można pokazać się z
najgorszej strony. Dlaczego zakochani potrafią być tak okrutni?
Mrugała szybko powiekami, z wysiłkiem powstrzymując łzy.
- Należy ci się odpoczynek - zawyrokował. - Jeżeli masz temu
wszystkiemu podołać, musisz mieć czas na nabranie energii.
- Dobrze by było... - mruknęła z sarkazmem, po czym wygładziła spódnicę
i schowała torebkę do szuflady w biurku.
- A gdyby nadarzyła się taka okazja?
Nakrył dłonią jej rękę akurat w chwili, gdy sięgała po pierwszą kartę
choroby.
RS
47
- Słucham?
- Gdybyś miała okazję odpocząć? Na przykład, spędzić gdzieś wspaniały
weekend?
- Marzę o tym!
Nie mogła sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek przydarzyło się jej coś
takiego.
- Nie zrozum mnie zle... - Zawahał się. - Czy pozwolisz się zaprosić na
taki weekend za tydzień?
- Mam być twoim gościem? O, nie. Nie potrzebuję niczyjej łaski. Raz z
tego skorzystałam i to mi wystarczy.
- To nie jest żadna łaska. Jeżeli coś ci się stanie przed weselem, Jane
będzie niepocieszona.
- Tylko wtedy, jeżeli nie skończę sukien i tortu... Przepraszam.
Niepotrzebna złośliwość.
- Za to świadcząca wymownie o stanie twoich nerwów. Zmuszasz mnie do
bezwzględności. Zabronię ci wstępu na oddział, dopóki nie odpoczniesz.
Człowiek, który nie dba o swoje zdrowie, nie może pielęgnować innych.
- Dobrze. Zgadzam się.
- Nareszcie. Kiedy masz wolne?
- W tym tygodniu piątek i sobotę, ale nie wiem, czy zdążysz...
- Nie martw się. Zawiadomię cię, kiedy coś załatwię. Po jego wyjściu
siedziała oszołomiona. Przez długą
chwilę czuła się jak po przejściu trąby powietrznej. Pokój wprawdzie
wydał się jej taki sam jak przedtem, ale wszystko inne uległo zmianie.
Nastrój umiarkowanego optymizmu towarzyszył jej do końca dyżuru.
Niemniej jednak raz po raz odnosiła niepokojące wrażenie, że koledzy
rzucają w jej stronę nieco zdziwione spojrzenia.
- Wygrałaś na loterii? - zagadnęła ją Maggie. - Nie poznaję cię.
- Ktoś ci przypiął skrzydła? - znaczącym tonem zapytał Ben.
Zaczerwieniła się pełna obaw, że ktoś jednak był świadkiem porannego
zajścia. Może widziano ją w objęciach Matta?
- Słyszałeś, żeby Hope kiedykolwiek zawracała sobie głowę facetami? -
Maggie zadrwiła z domysłów Bena. - Albo jest na to za mądra, albo woli
spotykać się z kimś spoza szpitala.
RS
48
Gdybyście znali prawdę! - zaśmiała się w duszy i pospiesznie wysłała ich
na oddział. Dla siebie zatrzymała przywilej towarzyszenia pediatrze podczas
obchodu.
- Odkąd wypisaliśmy Tommy'ego, od razu zrobiło się spokojniej -
powiedział Matt.
- Owszem, ale do tej pory personel porównuje swoje zapiski na temat
przeróżnych metod uszczęśliwiania ludzi kociętami.
- Czy ktoś dał się namówić? - spytał i spojrzał na nią ciepłym i
rozbawionym wzrokiem.
- Nic mi o tym nie wiadomo. Nikt nie chce się przyznać!
- Jaki jest stan Aleksji Pickering? Zabieg przebiegł bez żadnych
komplikacji.
- Bardzo dobry. Dzisiaj właśnie odłączamy ją od kroplówki z insuliną. Co
trzy godziny sprawdzamy poziom glukozy.
- Skarży się na jakieś bóle?
- Jak wszyscy pacjenci po usunięciu migdałków, narzeka na kłopoty z
przełykaniem, ale uspokoiła ją obietnica solidnej porcji lodów.
- Przekupstwo i korupcja - rzucił oskarżycielskim tonem.
- Za to efekt natychmiastowy.
- Czyżby? - Zniżył głos. - Może i ja spróbuję...
Nie dowierzała własnym uszom, ale na wszelki wypadek wolała nie prosić
go o powtórzenie. Nim zdążyła ochłonąć, Matthew zatrzymał się w drzwiach.
- Rezerwacja na czwartek - powiedział półgłosem.
- Czwartek?! Mam wolne dopiero w piątek i w sobotę. Przecież nie
mogę...
- Spokojnie. - Wprowadził ją do jej pokoju. - Pojedziesz zaraz po dyżurze,
żeby pierwszego dnia nie marnować na podróż. Możesz jechać prosto ze
szpitala, czy też będziesz chciała wpaść przedtem do domu?
- To zależy od tego, dokąd jadę. Co mam zabrać?
- Jakieś stroje wakacyjne... I może coś elegantszego na wieczór? - Zawahał
się. - Ja jestem kawalerem, ja się na tym nie znam!
Rozłożył ramiona gestem tak zabawnym, że musiała się roześmiać.
- A jak się tam jedzie?
- Po co ci takie informacje? Sam cię zawiozę.
RS
49
- To nie jest konieczne - oznajmiła z godnością, mimo że nie miała nic
przeciwko temu. - Fundujesz mi ten weekend, więc już nie masz obowiązku...
- Otóż to - przerwał jej. - Jestem fundatorem i mam ochotę być twoim
szoferem.
Nie oponowała, wdzięczna, że po ciężkim dniu nie będzie musiała sama
szukać drogi w nieznanej okolicy.
Czwartek dłużył się tak okropnie, że miała ochotę krzyczeć z
niecierpliwości. Kiedy jednak przekazywała oddział Doris, drżały jej dłonie i
miała miękkie kolana. Przypudrowała lekko bladą z emocji twarz i
pospieszyła na parking, gdzie Matthew już na nią czekał.
- Gotowa? - Wyciągnął rękę po jej niewielką torbę. - To wszystko?
- Przecież to tylko dwa dni - przypomniała mu. -I tak za długo.
- Na pewno? A mnie się wydawało, że większość kobiet zabiera tyle
rzeczy, że wystarczyłoby im na dwa miesiące.
Poczuła się dotknięta.
- Chyba mówisz o swoich kobietach - odcięła się, udając nadąsanie.
Bez słowa postawił jej torbę na tylnym siedzeniu, otworzył drzwi, po
czym okrążył samochód i zasiadł za kierownicą. Popatrzył prosto przed
siebie.
- Nie było ich wiele - powiedział ledwie słyszalnym szeptem.
- Czego nie było wiele? - zapytała zaskoczona.
- Tych kobiet... Kiedy zająłem się Edwardem, jakoś nie wypadało...
- On ma dwadzieścia jeden lat! Przecież już nie mieszkacie razem?!
- Jakoś nie potrafiłem... wrócić do normalnego życia. Może za długo
byłem sam.
Wykrzywił wargi w bolesnym grymasie.
- Ja za to nie zdążyłam być z nikim wystarczająco długo.
Z jednej strony wzruszyła ją jego nieśmiałość, z drugiej uradował fakt, że
[ Pobierz całość w formacie PDF ]