[ Pobierz całość w formacie PDF ]
by� rozpuszczony ostatni szcz�tek kamienia m�drców; dwieScie dni pracy, wszystko zgubione!
S�dziwoj porwa� Armini� i wskazuj�c palcem w ciemny k�t pokoju przyt�umionym g�osem
rzek�:
- Zawo�a�aS go, oto jest.
W ciemnym rogu komnaty zawieszony by� portret Tholdena, ten, który w Bazylei w jego pra-
cowni si� znajdowa�. Teraz Swiat�o w�gli z komina rzuca�o na niego dziwny blask, zdawa�o
si�, �e o�y� i szyderczym uSmiechem iskrz�cymi oczyma spogl�da na sw� córk�.
- On wsz�dzie sprowadza przekle�stwo - mówi� S�dziwoj.
Arminia zakry�a r�kami przed tym wzrokiem obrazu swoje blade, kroplami potu okryte, czo-
�o i upad�a nie wydawszy ani jednego g�osu.
Biedne dzieci�, niewinny sprawca tej sceny, zosta�o sierot�.
116
VI. Pi�tnaScie lat póxniej
Gdyby mnie wszystkie wyrocznie za najm�drszego og�osi�y,
mo�e by�, i� s�aw� czu�ego cz�owieka zamieni�bym
na utrat� ca�ej mej m�droSci.
Lessing (w jednym z listów)
ROK ZA ROKIEM MIJA�, A W duszy S�dziwoja �adna nie nastawa�a zmiana, jakby dla
niego czas si� zastanowi�.
Zaj�ty swoimi badaniami wszystkie im mySli poSwi�ca� i tylko wspomnienie Arminii zachmu-
rza�o go czasami. Gdy przypadek jaki wywo�a� w nim to wspomnienie, wtedy siada� w mil-
czeniu, i przep�dza�, nieruchomy, godzin kilka, a na jego czole wida� by�o, jak wewn�trz
budzi si� z letargu uczucie i po duszy nurtuje. Lecz chwile te coraz rzadsze, coraz krótsze,
zaciera�y si�, aby nie wraca�.
Syn jego na opiece Boskiej wyrós�, wbrew wszelkim marzeniom ojca, na prawdziwe dziecko
natury. - Niespokojny, dziki, od niemowl�cia kierowa� si� uporczywie w�asnymi ch�ciami;
�aden przymus ani zach�ta, �adna droga przekonania przekona� uporu nie mog�y. Nie by�
stworzony do nauki. Dziecko, a ju� samotnoS� tyle mia�a dla niego poci�gu, i� przechadzki
Sród gór najmilsz� by�y jego rozrywk�. Ma�omówny, ponury, zwyk�e zabawy jego wieku nie-
cierpliwi�y go.
Gdy wyrós� na szesnastoletniego ch�opca, za towarzyszów obra� wy��cznie ska�y i drzewa i z
�ukiem w r�ku, ko�czanem na plecach, uczy� si� niebezpiecznego mySlistwa od starych góra-
li. Wystawiony na wszelkie niepogody trawi� po dni kilka za domem. Nauki, które mu od
kolebki wystawiano jako jedyne szcz�Scie, jedyn� wielkoS� na ziemi, lekcewa�y�, nie pojmo-
wa� ich u�ytecznoSci, a nienawidzi� przymusu b�d�cego pierwszym warunkiem ich nabycia.
Aby prowadzi� i kierowa� takiego wychowa�ca, trzeba by�o zaj�� si� nim wy��cznie; sta� si�
powiernikiem jego marze�. S�dziwoj nie zdo�a� ju� nagi�� si� do dzieci�cej mySli, a zaj�tego
czasu alchemi� nie potrafi� poSwi�ca� wychowaniu. Widz�c niezr�czne swoje usi�owania bez-
silnymi, zniech�cony, rzuci� wodze ��dz dziecka na los OpatrznoSci, a sam bez przeszkody
ton�� w swych niezgruntowanych badaniach.
Rozumia� co dzie�, i� wieczór ujrzy odkrycie kamienia m�drców i �e to odkrycie uderzy
umys� jego syna, a ukazuj�c mu tak widocznie wielkoS� sztuki, jeszcze �yciu jego nada silny
i nowy kierunek.
Pomimo ca�� oboj�tnoS�, w g��bi serca alchemika tla� w�aSciwy nami�tnej duszy ogie� przy-
wi�zania do swego potomka.
W�aSnie od Smierci Arminii up�yn�o lat pi�tnaScie; rocznic� t� smutn� dobrze pami�ta� Jan
i cich� �z� j� uSwi�ci�, strzeg� si� jednak bardzo, aby panu swemu nie da� jej przypomnie�;
117
nie wiedzia� biedny, �e S�dziwoj ca�� noc bezsenn� przep�dzi�, g��bok� boleSci� uSwi�caj�c
tak dotkliwy cios dla niego.
Ca�y dzie� by� niepogodny, przed zachodem s�o�ca g�sta mg�a opad�a z gór w doliny i uprze-
dzi�a zmrok. Za nadejSciem nocy wicher porwa� si� i wyj�c przeraxliwie Sród ska� przodko-
wa� burzy w szalonym ta�cu. Zdawa�o si�, �e posady ska� drgaj� od wstrz�Snienia powietrza.
Pó�noc by�a bliska i burza dochodzi�a szczytu swej gwa�townoSci. W zawartej pracowni alche-
micznej p�omie� lampy migota�, a d�cia miecha na w�gle przed szumem burzy nie by�o s�ycha�.
Jan raz po raz zbli�a� si� do drzwi, przys�uchiwa�; widna by�a niespokojnoS�, co nim miota�a.
S�dziwoj zapali� drug� lamp� i patrz�c na zegar rzek� do s�ugi:
- Za godzin�, gdy walka nocy ze dniem stanie na niebie w punkcie przechylenia, pod opiek� Orio-
na, trzeba rozpocz�� nowe dzie�o. Wstaw ten wielki tygiel o�ówkowy, ob�ó� w�glami i u góry na
kracie rozpal p�omie�, aby ci�g wiatru jak b�yskawice unosi� dymy w komin. Tu niech b�d� goto-
we te dwa recypiensy. W ogniu te rudy kobaltu i arszeniku pomi�szane z siark� wyzion� z siebie
zjadliw� par�. Dla naszej ochrony oczyS� z py�u te dwie maski, przez nie Smia�o mo�emy patrze�.
Pomocnik, Swiadomy sposobów post�powania, spe�niaj�c rozkazy mówi�:
- Dawno ju� te larwy szklanne spoczywa�y w pokoju, dlatego na nich tak grubo py�u i sadzy.
Zdaje mi si�, �eSmy ich nie u�ywali od...
Tu nagle zastanowi� si� i umilk�, chcia� powiedzie�: - od Smierci pani.
Jednak S�dziwoj przypomnia� sobie i zachmurzy� czo�o wk�adaj�c na twarz d�t� szklann�
mask�, której obwód ob�o�ony g�bk� napuszczon� olejem, szczelnie przystaj�c do twarzy,
oczyszcza� zatrute powietrze.
Tygiel nape�niony rud� wkrótce zacz�� sycze� i g�ste ob�oki zjadliwych dymów truciznowych
k��bi�cym si� strumieniem ulatywa�y w gór�.
Alchemik raz po raz zagl�da� do otwartej ksi�gi le��cej na stole, radzi� si� jej i nowe przy-
rzuca� materia�y do ognistego tygla mi�szaj�c szklist� mas� �elaznym pr�tem.
Wydobyli wreszcie tygiel z �aru i S�dziwoj wrzuci� do niego pe�n� �y�k� jakiegoS z�otawego
proszku, gdy nagle wicher zakr�ci� si� nad dachem pracowni tak silnie, i� w�gle z komina
sypn�y iskrami na Srodek komnaty, a bia�y, gryz�cy dym buchaj�c jak kaskada z tygla wy-
pe�ni� ca�� pracowni�.
Jan posun�� si� ku drzwiom chc�c je uchyli�, gdy te same z trzaskiem otwar�y si� i syn alche-
mika wpad� na Srodek, przesi�k�y deszczem, czerwony od znu�enia, z wyrazem nadzwyczaj-
nego przestrachu. W r�ku trzyma� z�amany �uk, g�ow� mia� obna�on� i nie zwa�aj�c na dym
wype�niaj�cy pracowni� zapyta� si� przerywanym dla znu�onego oddechu g�osem:
- Ojcze, czy wo�a�eS mnie? I wskaza� r�k� na otwarte drzwi pracowni w g��bi� ciemnego
kurytarza, lecz nie zdo�a� wi�cej przemówi�, bo - odetchn�wszy g��boko par� razy - schwyci�
si� za piersi, a póxniej zatykaj�c r�k� usta chcia� wyjS� z tej zabójczej atmosfery, ale ju� do
drzwi dopaS� nie móg�, zakr�ci� si�, potoczy�, ukl�k� i upad� na progu.
To niespodziane zjawienie si� syna S�dziwoja tak przerazi�o go, i� przez chwil� nie móg�
przyjS� do przytomnoSci, nie wiedzia�, co pocz��; chwila ta wystarczy�a do ogarni�cia go
wyziewami. Pierwszy Jan, och�on�wszy z trwogi, porwa� m�odzie�ca na ramiona i wyniós�
na Swie�e powietrze, ale ju� przemówi� nie móg�. Wskazywa� r�k� na las w górach, to znów
na pracowni�, przyciska� d�onie do piersi i skazywa� w gór� ze �zami w oczach, ale znaczenia
tego trudno by�o odgadn��. Ow�adni�ty zabójcz� par� w kilka dni umar� na r�ku Jana.
S�dziwoj przez kilka miesi�cy nie zagl�da� do swej pracowni.
118
VII. S�uga
Opuszczony od wszystkich, blady, zwiesi� g�ow� na piersi,
w której boleS� wewn�trzna zaj�a nowe siedlisko.
Matissou
ZGON SYNA ZDAWA� SI� NA pozór mocniejszy wp�yw wywiera� na dusz� alchemika,
jak niegdyS Smier� �ony. BoleS� jego cofn�a si� wewn�trz, �adn� skarg� jej nie zdradzi�. Jesz-
cze wi�cej milcz�cy, ponury, ca�kowicie oderwa� si� od �ycia zwyczajnego, a �y� jedynie Sród
swoich ksi�g i doSwiadcze�.
W pocz�tku zawichrzone, pe�ne bezowocnych wysile� i czczej s�awy, w ko�cu ciche pano-
wanie Zygmunta Wazy sko�czy�o si�. Ulubiony od narodu syn jego W�adys�aw, pan dwóch
tytularnych koron, wst�pi� na tron i umar� �a�owany; wreszcie brata jego, z�owrogiego proro-
ka, zacz�y si� rz�dy.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]