[ Pobierz całość w formacie PDF ]
niego.
- Zaraz to naprawimy - oznajmiła Maggie, przytulając się do Dymitra i
patrząc na niego z czułością. - Mam nadzieję, że zostaniemy przyjaciółka-
mi. Obu nam zależy na tym samym mężczyznie.
Alek umiała rozpoznać prawdziwą miłość. Dymitr i Olga także się ko-
chali, jednak ich miłość trwała od zawsze i zdążyli się do niej przyzwycza-
ić. Ta miłość była tak młodziutka i świeża, że aż brała ją zazdrość.
A Michael zamierza taką piękną miłość zniszczyć.
- Na pewno się zaprzyjaznimy - zapewniła z przekonaniem. - Może le-
piej nakarmmy już tego naszego ubóstwianego mężczyznę? Mamy piel-
mieni, draniki, sałatkę ze świeżych warzyw i...?
- Czyżbym widział oładki z dynią?! - Na widok pulchnych racuchów
Dymitr aż się oblizał. Moje ulubione danie! Czy to próba przekupstwa?
Zaczynam się bać...
- Zrobiłeś mi zakupy, no i bardzo się za tobą stęskniłam - odparła
Alek, delikatnie ściskając jego rękę.
- W takim razie powinnaś częściej wyjeżdżać.
S
R
- Tu takie pyszności, a ja przypalam nawet wodę na herbatę - zaśmiała
się Maggie, gdy przeszli do kuchni i usiedli przy stole. - Biedny Michael...
Mój syn - wyjaśniła, spoglądając na Alek. - Niestety, rzadko mógł liczyć na
ciepłą kolację. Nie umiem gotować i raczej za gotowaniem nie przepadam.
Mój mąż miał jeszcze mniejsze zacięcie do kucharzenia. Michael musiał się
nauczyć gotować, i całe szczęście. Gdyby nie on, żywilibyśmy się wszyscy
wyłącznie kanapkami. Michael jest świetnym kucharzem.
- Podobnie jak moja Aleksandra. - Dymitr promieniał. -A lekarką
jeszcze lepszą. Tak jak twój Michael.
- Dobrze się składa - stwierdziła roześmiana Maggie. - Ja już jestem za
stara na eksperymenty w kuchni. Kanapki, jedzenie z restauracji, zupa z
puszki... Po śmierci męża i wyprowadzce Michaela to mi wystarczało.
Tylko gdzie ja tu zamówię coś na wynos?
- Zawsze podzielę się z tobą puszką zupy - oznajmił Dymitr i mrugnął
do Alek. - O ile nie zdołam namówić Aleksandry, żeby coś dla mnie
upichciła.
- Czyli jak zwykle pojawisz się u mnie akurat w porze posiłku - za-
śmiała się Alek. - Na szczęście gotuję jak dla całej armii, bo Dymitr jest w
stanie pochłonąć tyle co ona. Oczywiście ty też jesteś zaproszona - zwróciła
się do Maggie. - Nawet jak jestem poza domem, w lodówce zawsze się
coś znajdzie. Nie zamykam drzwi na klucz, przychodzcie śmiało i się czę-
stujcie.
- Wychowałeś przemiłą młodą damę - rzekła Maggie.
- Wspaniałą młodą damę - poprawił Dymitr. - I na szczęście dla mnie,
wspaniałą kucharkę.
S
R
Gdy Alek podawała do stołu, Dymitr opowiadał Maggie o jednej ze
swoich rozlicznych przygód za kołem podbiegunowym. To, jak daleko na
północ miała mieć miejsce owa historia, zależało wyłącznie od humoru
Dymitra.
- Dryfowaliśmy na jednoosobowej tratwie, we trzech na Jim River.
Alek uśmiechnęła się: była to jedna z jej ulubionych historyjek.
- Niedzwiedzi nie było widać, ani jednego. Za to pojawiła się wielka
stara klępa, której wyraznie wpadłem w oko. Szła za nami brzegiem i wo-
dziła za mną rozkochanym wzrokiem, a nie ma nic bardziej przerażającego
od samicy łosia, której zebrało się na amory. Już wolałbym rozjuszonego
niedzwiedzia.
Kolacja się udała. Alek dowiedziała się dwóch rzeczy: że Michael jest
chirurgiem, a rzekoma bezradność jego matki jest mocno przesadzona.
Maggie okazała się przeciwieństwem osoby, o jakiej jej opowiadał.
- Może chodziłaś do niego na kurs, Alek - odezwała się nagle Maggie.
- Słucham...?
- Mówię o moim synu, Michaelu. Prowadzi wykłady w Seattle.
Dymitr mówił, że kilka lat temu chodziłaś na kurs ratownictwa. Może na
niego wpadłaś, albo i wręcz chodziłaś na jego zajęcia? Nazywa się... Ktoś
załomotał do drzwi. Alek opadły ręce.
- Mam otworzyć? - spytał Dymitr.
- Broń Boże! - wykrzyknęła Alek, zrywając się z krzesła. - Siedz i jedz
kolację. Ja się tym zajmę.
S
R
- Jestem dzisiaj na dyżurze - stwierdził Dymitr, nadziewając na wide-
lec pulchny pierożek. - W szpitalu są dwie pielęgniarki, ale jeśli potrzeba
lekarza...
Pobiegła do holu, żałując, że nie ma gdzie ukryć Maggie i Dymitra,
zanim Michael wtargnie do środka, awanturując się i piekląc. Ostrożnie
uchyliła drzwi i wyjrzała.
- Alek - rzekł zaskakująco cywilizowanym tonem.
- Michael - odparła zdławionym głosem.
- Nie wpuścisz mnie? Jest zimno jak w psiarni, przejechałem kawał
drogi. Chyba jesteś mi coś winna za małe opóznienie, które mi zafundowa-
łaś.
- Nie - stwierdziła dość stanowczo. - Nie mogę cię zaprosić. Nie dzi-
siaj. Może jutro.
Próbowała zamknąć mu drzwi przed nosem, ale był szybszy.
- Zamierzam u ciebie przenocować - oznajmił. -Jak zapewne wiesz, w
Elkhorn nie ma hotelu. Pytałem o ciebie w szpitalu i łaskawie podali mi
twój adres.
- Nie mam pokoju gościnnego, ale w szpitalu są pokoje dla personelu.
Podjadę tam i sama to załatwię.
- A ja wolę co innego, Alek. Gościnę w twoim domu. Jesteś mi coś
winna - oznajmił niskim głosem.
W końcu odwzajemniła jego spojrzenie. Oczy miał zmrużone, ale
lśniły w nich iskierki. Alek zadrżała, lecz tym razem nie z zimna.
- Szukasz matki? Jest tam, gdzie chce być.
- Czyli u ciebie, tak?
S
R
- Je kolację.
- A mnie nie zaprosisz? - spytał z niemalże uwodzicielską miną.
Musiała sobie przypomnieć, że to Michael Morse. Spodziewając się
wybuchu złości, mocniej ścisnęła klamkę.
- Nie. Nie jesteś zaproszony. To dorosła, inteligentna kobieta, a ty
mówisz o niej jak o zdziecinniałej staruszce.
- Ukrywasz ją przede mną? - Parsknął śmiechem, szczerze rozbawio-
ny. - Doceniam twoje dobre chęci, ale zdania nie zmienię. Dzisiaj śpię u
ciebie.
- Pozwól jej chociaż spokojnie zjeść, zanim wtargniesz do kuchni i
przyprawisz ją o niestrawność. Potem, o ile będzie chciała cię widzieć, po-
wiem jej, że zastanie cię w szpitalu. W zamkniętym pomieszczeniu bez
klamek.
Wprawdzie nie mieli oddziału psychiatrycznego, jednak uznała, że za-
brzmi to bardziej przekonująco.
- Ciągle mi czymś grozisz - powiedział przekornie.
- Idzże już, zanim te grozby zrealizuję. Uśmiechnął się, wcale nie prze-
straszony.
- Tym bardziej wolę zabrać stąd moją biedną matkę. Nie utrudniajmy
sobie tego. Wpuśćże mnie wreszcie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]