[ Pobierz całość w formacie PDF ]
własną głupotą.
- Te? Nie. Są po prostu powiększone tysiąckrotnie, \eby mo\na je było
zobaczyć i tyle.
- Według mnie wyglądają cholernie prawdziwie - powiedziała Maja, patrząc
jak wściekle uderzają ogonami o ziemię, a ka\da z nich symbolizuje jeden całkowicie
zara\ony organizm.
Prawie spodziewała się, \e zaczną warczeć. - Co mamy z nimi zrobić? -
spytała. - Bat i marchewka?
- Wygląda na to, \e mają ju\ swoje baty - powiedział Charlie. - Myślisz, \e
marchewka coś tu pomo\e?
- Wszystko będzie lepsze, ni\ stanie tak z pustymi rękami!
Charlie sięgnął gdzieś w bok i podał jej marchewkę.
- Proszę. Trzymaj je w kącie, ale wypuść jedną. Zamierzam załatwić ją no\em.
Maja zadr\ała. Marchewka była czymś więcej ni\ symbolem: na końcu miała
struktury, które wyglądały jak enzymy. Wyciągnęła w stronę coli marchewkę niczym
miecz.
Jedna z bakterii przeskoczyła obok. - Małe pluskwy - warknął Charlie i nagle
w jego ręce pojawił się nó\ w kształcie półksię\yca.
- Uroczy - powiedziała Maja, obrzucając przedmiot pobie\nym spojrzeniem.
- To indonezyjski nó\ kukri - wyjaśnił Charlie. - Mój tata ma taki. - Nie
spuszczał wzroku z coli, która zbli\ała się do niego, podskakując na ogonie.
- To tylko połowa problemu - powiedział Charlie. - Małe skubańce są
wyjątkowo skoczne.
Wykonał tak szybki ruch, \e Maja nie zauwa\yła nawet, kiedy zaatakował
coli, próbującą przemknąć się obok niego. Błysnęło ostrze no\a. Na ziemię upadł
ogon obcięty tu\ przy nasadzie.
Bakteria te\, i choć próbowała skakać jak poprzednio, było to niemo\liwe,
poniewa\ ogon uderzał rytmicznie o ziemię kilka metrów dalej.
Coli zasyczała. A za nią pozostałe. Dzwięk był tak ohydny, \e włosy stanęły
Mai na karku. Wszystkie naraz skoczyły w stronę marchewki, i Maja musiała zagonić
je z powrotem na miejsce.
Posłuchały jej, sycząc jak oszalałe.
- Jak one to robią, przecie\ nie mają płuc!
- To reakcja chemiczna. Słyszysz wiadomość o chemicznym bólu - powiedział
Charlie, kopiąc na bok unieszkodliwioną coli. - I z tego, co wiem, one odczuwają
nawzajem swój ból, bo wszystkie są niemal tym samym organizmem, klonami.
- Myślałam, \e bakterie mają płeć - powiedziała Maja.
- W ka\dym razie niektóre z nich.
- Niektóre tak - zgodził się Charlie, unosząc znów nó\ do góry i wybierając
cel. - Nie spodobałoby ci się to, co by z nich wyrosło. Ale ta nie będzie ju\ miała
okazji się reprodukować.
Zamachnął się no\em. Rozległ się kolejny syk, jeszcze bardziej rozpaczliwy i
pozostałe coli znów próbowały zaatakować Maję.
Jedna przemknęła się obok niej, kiedy Maja usiłowała zapędzić je do kąta
marchewką. Zaczerwieniła się ze złości i skoczyła do góry.
- Uwa\aj na ogon! - krzyknął Charlie, ale niepotrzebnie, bo&
Maja skoczyła obiema nogami na uciekiniera i przygwozdziła go do ziemi.
Rozległ się jeszcze głośniejszy syk, ale pozostałe coli nie kwapiły się ju\ do
skoku. Maja zeskoczyła z coli - a ta próbowała odzyskać poprzedni kształt, wściekle
bijąc ogonem o ziemię.
- Twarde sztuki - powiedział Charlie. - To przez tę wzmocnioną błonkę
cytoplazmatyczną. - Pochylił się nad nią z no\em i zamachnął się. Rozprysnęła się
cytoplazma.
- A co z ogonem? - spytała Maja, kierując uwagę z powrotem na coli w kącie.
- Czy na nim te\ są jakieś toksyny?
- Nie wiem - powiedział Charlie. - Wolałem jednak, \ebyś nie dowiedziała się
o tym osobiście.
Ona te\ nie miała na to ochoty. - No, dalej - powiedziała, czując lekkie
mdłości - co nie wymagało wielkiego wysiłku po ostatnich dwunastu godzinach. -
Wykończmy je.
I tak zrobili, likwidując jedną po drugiej. Zajęło dobrą chwilę, zanim Charlie
obrzucił wzrokiem ostatnią z odciętym ogonem. - Podprocedura ściany - , powiedział.
- Czy zostały jeszcze jakieś?
- Nie. Wszystkie nie \yją.
- Otwórz wewnętrzną ścianę.
Zniknęła. W ich stronę szła grupka agentów Net Force, prowadząc kogoś ze
sobą. Mark szedł na czele. - Hej, gdzie się zgubiliście? - spytał.
- Mieliśmy sprawę do załatwienia - powiedział Charcie i beztroskim ruchem
rzucił kukri w powietrze. Nó\ zniknął. - Mała dezynfekcja.
Podeszli agenci Net Force z Rachel, która miała ręce związane z tyłu, a na
twarzy wyraz niepohamowanej wściekłości. Na końcu szedł James Winters.
- Panna Halloran zgodziła się opowiedzieć nam wszystko o ludziach, dla
których pracuje - oznajmił Winters. - Dzięki temu niedługo dołączą do niej w miejscu
sprzyjającym rozmyślaniom. W zamian nasi technicy oczyszczą jej organizm z
infekcji. Dokładnie te\ przyjrzymy się tej strukturze, \eby się przekonać, co jeszcze
mo\e zrobić dla ludzkiej rasy. - Kiwnął głową w stronę trójki Zwiadowców. - Dzięki
wam.
Rachel rzuciła im mordercze spojrzenie. - Mam nadzieję, \e się jeszcze
spotkamy - powiedziała. - W bardziej sprzyjających okolicznościach.
Agenci Net Force wyprowadzili ją z VR. Winters spojrzał za nimi i
powiedział: - Wy dwoje lepiej wracajcie do szpitala. Charlie, będę chciał się z tobą
spotkać w tym tygodniu, \eby o tym porozmawiać. Mark, z tobą te\. Potrzebne nam
szczegóły twoich zmian wprowadzonych do symulacji. A to dla ciebie, Maju.
Rzucił jej ikonę. Złapała ją, zdziwiona.
- Prezent od przyjaciela. Kiedy wrócisz do domu, włącz go w swoim VR. -
Winters obrzucił konstrukcję długim spojrzeniem. - Dobra robota - powiedział i
odwrócił się.
Trójka Zwiadowców popatrzyła po sobie i poszła w jego ślady.
Minął dzień lub dwa, zanim Maja mogła przekonać się, co zawiera ikona.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]