[ Pobierz całość w formacie PDF ]

brzeże z widokiem na purpurowe skały Wyspy Zmarłych
pełne było jednakowych, bezbarwnych postaci zajętych
przymusową pracą pod karabinami straży.
Rufus Dawes niejednokrotnie oglądał ten widok. Znał na
pamięć uroki krajobrazu: płomienne wschody słońca, roz-
iskrzone morze, porosłe drzewami wzgórza. Pamiętał
wszystko od ohydnego wysprzątanego nadbrzeża do rysują-
cej się w oddali stacji sygnałowej z semaforem, którego
288
19
Dożywotnie
zesłanie
289
smukłe ramiona przecinały kreskami tło bezchmurnego
nieba. Nie miały dlań uroku zielone cieniste jary ani
niepokalany błękit zatoki, ani delikatne falki, co rozkosznie
pieściły białe piaski plaży. Więzień siedział bez ruchu z opu-
szczoną głową i dłońmi splecionymi na kolanach, a drgną!
dopiero wówczas, gdy go wprost zagadnięto.
O, Dawes! zawołał starszy dozorca Troke, za-
trzymując prowadzony skuty łańcuchami rząd żółtych kaf-
tanów. A więc wróciłeś do nas! Jakże mi miło. Dawes.
Wydaje mi się, że przez sto lat byłem pozbawiony przyjemno-
ści twojego towarzystwa.
Rząd żółtych kaftanów wybuchnął śmiechem, aż kajdany
brzęknęły głośniej. Więzniowie przekonali się dawno, że
brak reakcji na dowcipy pana Troke'a potrafi wywołać
nieprzyjemne następstwa.
No, chodzże tutaj, Dawes ciągnął dozorca. Po-
zwól, że przypomnę cię dawnym kamratom. Na pewno
powitają cię serdecznie. Prawda, chłopaki, że go serdecznie
powitacie, co? Jak Boga kocham, Dawes, myśleliśmy wszys-
cy, że przepadłeś na dobre. Widocznie w H obarcie nie miałeś
przyzwoitej opieki. Ale nie martw się, Dawes! Tutaj zaj-
miemy się tobą, dopilnujemy, żebyś nie dał drapaka. U nas,
rozumiesz, Dawes...
Pan znowu swoje, panie Troke przerwał dozorcy
surowy głos.  Proszę dać spokój temu człowiekowi.
Dawesa przykuwano właśnie do ostatniego rzędu, a że
z Hobartu zdążyły już nadejść niepokojące wieści, kajdany
na jego nogach wzmocniono dodatkowym łańcuchem. Wię-
zień obojętnie przyjmował te zabiegi, lecz podniósł wzrok,
gdy usłyszał dzwięk obcego, niewątpliwie życzliwego dlań
głosu. Zobaczył wysokiego, szczupłego mężczyznę, który
miał na sobie podniszczony pstry surdut i czarny fular
omotany niedbale wokół szyi. Nie znał tego człowieka, nie
widział go nigdy.
Stokrotnie przepraszam, panie North powie-
dział Troke zmieniając się błyskawicznie z tyrana w słu-
gusa. Nie spostrzegłem, kiedy wielebny ksiądz pastor
nadszedł.
 Klecha!" pomyślał zawiedziony Dawes i niechętnie
odwrócił spojrzenie.
Wiem, że pan nie spostrzegł chłodno odparł
wielebny North. Wprzeciwnym razie byłbypan słodki jak
lukrecja. Może pan nie silić się na kłamstwa. To zupełnie
zbyteczne.
Rufus podniósł znów wzrok i pomyślał, że to bardzo
dziwny klecha.
Jak się nazywasz, mój człowieku?  zapytał wielebny
North.
Postępując zgodnie ze swoim obyczajem  niepoprawny
Dawes" winien się tylko nachmurzyć, ale ton pewny i wład-
czy podziałał na drzemiącą w nim drugą naturę długolet-
niego więznia, odpowiedział niemal bezwiednie:
Rufus Dawes.
Aa, to ten  rzekł North spoglądając na skazańca
z zainteresowaniem i nie bez współczucia.  Słyszałem, że
masz pójść do kopalni węgla.
Tak jest, proszę wielebnego księdza pastora powie-
dział Troke.  Ma pójść do kopalni węgla. Ale transport
wysyłamy tam dopiero za dwa tygodnie, na razie więc będzie
pracował tutaj w kajdanach.
Aha, rozumiem  podjął  bardzo dziwny klecha".
Proszę dać mi nóż, panie Troke. Następnie stało się coś
niezwykłego. Wielebny North dobył z kieszeni zwitek
tytoniu i na oczach wszystkich odciął prymkę pożyczonym
od dozorcy nożem. Rufus Dawes odczuł coś, czego nie
odczuwał od trzech dni: zainteresowanie. Spojrzał na
duchownego, ten zaś widać niewłaściwie odczuł wyraz jego
oczu, bo podał mu smakowity kąsek zamiast wsunąć go do
ust. Więzniowie drgnęli, pochylili się do przodu, aby
napaść wzrok widokiem szczęśliwca żującego tytoń i dzięki
temu zażyć wątpliwej przyjemności. Nawet Troke
uśmiechnął się obleśnie do wyróżnionego zesłańca.
Masz  powiedział wielebny North wyciągając rękę
ze skarbem pożeranym łakomie przez liczne spojrzenia.
Rufus Dawes wziął prymkę, przez chwilę patrzył na nią
łakomie, a potem odrzucił ku ogólnemu zdziwieniu i zaklął
szpetnie.
Nie trzeba mi pańskiego tytoniu -~ burknął.  Za-
trzymaj go pan sobie.
L
290
291
Więzniowie wydali pomruk zdziwienia i uznania. Trokc
zrobił srogą minę.
Ach, ty niewdzięczny kundlu! warkną! podnosząc
kij.
Spokojnie, Troke, spokojnie powiedział wielebny
North. 1 tak wiem, że szanujesz pan mój stan duchowny.
Proszę odprowadzić ludzi.
Marsz! krzyknął Troke dławiąc przekleństwo
i Rufus Dawes odczuł szarpnięcie świeżo założonych łań-
cuchów.
Dość dawno nie poruszał się w skutym szeregu, wyszedł
więc z wprawy i w pierwszym momencie stracił równowagę.
Aby nie upaść, oparł się na ramieniu sąsiada i zobaczył
zwrócone ku sobie czarne, płomienne oczy. Wówczas dopie-
ro poznał Johna Rexa.
Wielebny North spojrzał na dwóch ostatnich w rzędzie
kajdaniarzy i ze zdziwieniem zauważył ich podobieństwo.
Byli jednakowego wzrostu, a oczy, włosy, rysy twarzy mieli
niemal identyczne. Mimo różnicy nazwisk mogliby być
krewnymi.
 Wyglądają jak bracia pomyślał duchowny. Bie-
dacy! Jak żyję nie widziałem, by zesłaniec nie przyjął
tytoniu".
Rozejrzał się dokoła, szukając wzrokiem pogardzonej
prymki, ale nie mógł jej dostrzec. John Rex nie powodował
się fałszywą dumą, podniósł więc skarb ukradkiem i wsunął
go do ust.
W takich okolicznościach Rufus Dawes wrócił do daw-
nego życia, a jego narodzona w więzieniu nienawiść do ludzi
wzmogła się stokrotnie.
Zdawać się mogło, że oszołomiło go nagłe przebudzenie,
że powódz światła, co spłynęła na pogrążoną w drzemce
duszę, olśniła oczy przywykłe do półmroku, który kłamie
łagodnie i życzliwie. Z początku nie był w stanie rozeznać
szczegółów swojej niedoli. Wiedział tylko, że dziewczę jego
marzeń żyje, lecz odwróciło się odeń z odrazą. Wiedział, że
zawiodło go to, co do ostatka darzył miłością i wiarą, że
zgasła na wieki nadzieja, pogrzebana została sprawiedliwość
i łaska, ziemia utraciła piękno, a niebo promienne blaski, on
zaś jest mimo wszystko skazany na życic.
Pracował w otępieniu, niebaczny na docinki i żarty
Troke'a, na szczęk łańcuchów i rozbrzmiewające dokoła
jęki, przekleństwa, śmiechy. Siła potężnych mięśni chroniła
go od chłosty: nie pozwalał się złamać, choć sympatyczny
Troke zabiegał o to usilnie. Nie biadał nad swoim losem,
me śmiał się, nie płakał. Jego najbliższy sąsiad, Rex, próbo-
wał nawiązywać z nim rozmowy, lecz bez skutku. Kiedy
kwieciście opisywał londyńskie hulanki i rozkosze, Rufus [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pomorskie.pev.pl
  • Archiwum

    Home
    G.K.Chesterton The.Wisdom.of.Father.Brown
    Asimov, Isaac The Gods Themselves
    Archer Jeffrey Conan i prorok ciemnoćąĂ˘Â€Ĺźci
    Metcalfe Josie Czasem warto poczekać‡
    Heather MacAllister OgśÂ‚oszenie matrymonialne
    LeGuin, Ursula K Coming of Age in Karh
    CzesśÂ‚aw Chruszczewski Fenomen kosmosu
    DeAnna Talcott Do samego nieba
    G.K.Chesterton The.Well.and.the.Shallows 1935
    ossolinski
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • excute.opx.pl