[ Pobierz całość w formacie PDF ]
do góry, jakby nieświadomy, że przemówienie się skończyło.
- Kto to? - spytał natarczywie Skanda Diakon. Wrzasnął na marudera: - Czemu nie
wiosłujesz?!
Dymiarz zdjął gogle i Skand stęknął:
- Niech to kraby porwÄ…! To on!
Dziewczynka wyszła krok naprzód. Uśmiechała się od ucha do ucha.
- To on. - Spojrzała na Diakona i Skanda i powiedziała niemal ze współczuciem: -
Rany, chłopaki, macie przechlapane...
Podbiegała do relingu i zaczęła entuzjastycznie wymachiwać ręką. Diakon palnął ją w
głowę przywołując do porządku, a Skand odciągnął do tyłu.
- Niech mnie rekin popieści - rzekł Diakon pochylając się przez reling i wpatrując się
w człowieka - rybę. - Dżentelmen - welonek...
- Chcę tylko dziewczynkę - powiedział człowiek - ryba. Skand szepnął chrapliwie
Diakonowi:
- Poderżnij jej gardło. Na jego oczach. Niech krew pocieknie na pokład, do jego stóp.
Zasługują na to oboje...
To wywołało uśmiech na twarzy Diakona. Cóż za cudowna idea! Nic dziwnego, że
lubił mieć Skanda pod ręką.
Ale zwyciężyło poczucie realizmu i niemal ze smutkiem powiedział swojemu
zastępcy:
-Po prostu nie możemy tego zrobić. Dopóki się nie dowiemy, gdzie jest Suchy Ląd.
-To twoje własne słowa - rzekł poruszony do żywego Skand. - Zabij ją, obedrzyj ze
skóry i będziemy mieli tę cholerną mapę!
Dziecko chlipało. Przytuliło się do zabrudzonych, kiedyś białych spodni Diakona.
Najwidoczniej był najsympatyczniejszą postacią, jaką mogło tu znalezć.
- Nie, nie, nie - powiedział Diakon. - Ona stała się symbolem mojej kongregacji.
Obawiam się, że nie zarzyna się przedmiotów kultu religijnego. - Poklepał Skanda po
ramieniu. - Ale muszę przyznać, że w teorii bardzo mi się to podoba.
Z dołu dobiegło żądanie człowieka - ryby:
-No? Dajcie mi dziewczynkę! Najpierw skopiujcie mapę z jej pleców... Jest mi to
obojętne! Ale pozwólcie nam odpłynąć i jesteśmy kwita!
-On mówi kwita - powiedział cicho Diakon, bardziej do siebie niż do kogokolwiek
innego. I zawołał do człowieka - ryby: - Zawsze myślałem, że jesteś głupi, mój drogi
rybi przyjacielu! Ale nie doceniałem cię... jesteś kompletnym imbecylem! Mógłbyś
dawać moim Dymiarzom lekcje idiotyzmu...
-ChcÄ™ dziewczynkÄ™. To wszystko.
Diakon pochylił się nad relingiem. %7łyły nabrzmiały mu na twarzy, gdy wręcz zawył:
- A co w tym naszym popieprzonym Wodnym Zwiecie skłania cię do przypuszczenia,
że ci ją dam?
Człowiek - ryba wyciągnął z kurtki i zapalił flarę. Trzymał jaśniejące drzewce przed
sobą... i dokładnie nad szybem doprowadzającym sok pędny, z którego nie tak dawno
pociągnięto wąż do zatankowania wodnopłatu.
Szyb dochodził do zbiornika soku pędnego statku, nad którym dozór sprawował ludzki
głębokościomierz Diakona. Może zapasy były niewielkie, ale w dalszym ciągu dość spore, by
trzykrotnie napełnić zbiornik uzupełniający.
Aż nadto, aby rozsadzić Deez i spalić wszystko i wszystkich ze szczętem.
- Wiesz, dokąd prowadzi ten szyb - powiedział człowiek - ryba trzymając sypiącą
iskry flarę tuż nad otworem. - Spuszczę to i spalisz się.
Zza pleców Diakona dobiegł żałosny głos Doktorka:
- Wszyscy siÄ™ spalimy...
Diakon tylko się uśmiechał do człowieka - ryby.
- Nie róbmy tu nic... pochopnego. Rzecz w tym... czy twoim zdaniem ona jest warta
tego całego zachodu?
Dziecko było teraz wyraznie przestraszone. Cofnęło się w cień.
-On to zrobi - powtarzało. - On to zrobi...
-Rzecz w tym, czy naprawdę zależy ci na tym dzieciaku? - pytał spokojnie, logicznie
Diakon. - Przecież jej w ogóle gęba się nie zamyka!
-Zauważyłem - przyznał człowiek - ryba.
-Więc o co chodzi, o mapę? Miałeś tego brzdąca tak długo, że mogłeś ją skopiować
sto razy!
- Ta dziewczynka jest moim przyjacielem. Diakon wyrzucił ręce w powietrze.
- No cóż, niech Dostarczyciel nas zachowa, gdy łza ścieknie mi po tym świętym
policzku! Zamierzasz umrzeć dla tej swojej małej przyjaciółeczki? I przy okazji ją zabić?
Człowiek - ryba wzruszył ramionami.
- Jeśli do tego dojdzie.
Skand zaciskał ręce na relingu i patrzył rozwścieczony na mężczyznę, który trzymał
płonącą flarę nad otworem.
-Blefuje...
-On nie blefuje - zapiszczało dziecko. - On nigdy nie blefuje.
-Zamknij się! - Diakon uniósł rękę, aby spoliczkować dziecko, ale było poza jego
zasięgiem. Potem odwrócił się do relingu i dalej mówił spokojnym, logicznym tonem.
- Nie sądzę, żebyś zamierzał wrzucić tę pochodnię do tego otworu, mój przyjacielu.
-Czemu?
- Bo może jesteś głupi, ale nie szalony. Człowiek - ryba spojrzał prosto w oczy
Diakonowi. Na twarzy mężczyzny pojawił się drobny uśmieszek. Ten uśmieszek powiedział
Diakonowi, że dziecko miało absolutną rację. Mają przechlapane...
- Powinieneś się uśmiechnąć, kiedyś to mówił - powiedział człowiek - ryba.
Otworzył dłoń i flara poleciała w dół do otworu i dalej do zbiornika z sokiem pędnym.
ROZDZIAA DWUDZIESTY ÓSMY
Nieeeeeeee!!! - zawył rozpaczliwie Diakon, ale ten sygnał na trwogę był niepotrzebny.
Doradcy już tłoczyli się w drzwiach mostka. Wpadło mu w oko dziecko - przyklejone do
ściany - ale ono przestało być najważniejsze.
Najważniejsze było przeżyć.
Skand i dwójka najbardziej zaufanych strażników nie uciekali. Stali jak przykuci do
podłogi, ogłupiali tym, co właśnie rozegrało się na ich oczach.
- Nie stójcie tu! - krzyknął Diakon. - Zabijcie go!
%7łeglarz wziął nogi za pas. Skand i dwóch depczących mu po piętach Dymiarzy jak
szaleni zbiegli po schodkach z mostka.
Diakon miał w głowie kompletny zamęt. Gdzie można ukryć się na statku, który zaraz
eksploduje?
Jego oczy spoczęły tam, gdzie dziewczynka poprzednio przykleiła się do ściany. Ale
już jej nie było. Zapewne wyśliznęła się przez te same drzwi, przez które wywiało jego
zaufanych doradców...
Tymczasem w dół kalibrowanego szybu leciała jaśniejąca, rozjarzona flara, odbijając
się od metalowych ścian ze stukotem, hurgotem, trzaskiem; leciała głęboko w dół, aż
wreszcie wpadła z pluskiem w jezioro soku pędnego, na którym oczekiwał na tratewce swojej
godziny ludzki głębokościomierz Diakona.
Spojrzał tam, gdzie rozległ się plusk, i zobaczył rosnącą ścianę płomieni. Przeleciały
ku niemu po mieniącej się kolorami tęczy czerni. Nagła śmierć wyciągnęła ramiona.
Uśmiechnął się. Zdążył przez chwilę rozkoszować się wybawieniem.
- Dzięki Dostarczycielowi - rzekł.
I wybuchnął wokół niego płomienisty sztorm, spalił na żarzący się ludzki węgielek.
To był kres jego cierpień i początek cierpień innych, zarzewie większej eksplozji. Płomień
kulisty roztrzaskał przegniłą grodz. Huki i gromy eksplozji rozległy się w brzuchu statku, szły
w górę. Pożar i zniszczenie wstrząsnęło Deez .
Dobrowolni galernicy spocili się już ciężko przy potężnych wiosłach. Jeden z nich
miał właśnie odwrócić się do swojego towarzysza i spytać: Czy nie robi się tu gorąco? A
może to tylko mnie? , gdy podłoga rozdarła się pod nimi, strzeliły płomienie i pożarły
wiosłujących, wyprzedzając następne, które wdarły się przez dziury w burcie. To było jak
wybuch piekła...
I zgadza się, zrobiło się gorąco.
Diakon uciekał w dół korytarza. Podłoga drżała mu pod nogami. Słyszał z oddali
coraz bliższe wybuchy. Cały statek dygotał raz za razem.
Prawie zderzył się ze swoim wiernym pilotem, który miał grozę w oczach,
przekrzywioną pilotkę i nie mógł złapać tchu.
Diakon złapał go za ramię.
-Gdzie to siÄ™ wybieramy?!
-Diakon, ta balia wybucha! Musimy się zmywać!
-My? Rozumiem, że to zaproszenie... Pilot gorączkowo pokiwał głową.
-Jest miejsce dla dwóch...
Diakon skinął głową i rzekł:
- I tylko dla dwóch. - Wyciągnął pistolet spod powiewającej szaty, przytknął lufę do
[ Pobierz całość w formacie PDF ]