[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Niemal tak jak on.
Drżącą ręką sięgnął po butelkę, którą uniósł, patrząc na Heddy, w geście
pozdrowienia.
- Chcesz usłyszeć najlepszy kawał stulecia? - zapytał pana Q. - Wróciłem
tu dla niej.
- Zatem łgałeś jak pies, kiedy mówiłeś, że nie szukasz kłopotów.
- I co z tego? Wesołych świąt, przyjacielu. - Pociągnął z butelki. -
Urodziłem się w Wigilię. Wiedziałeś o tym? Tej samej nocy co i ona. Mówiła
zawsze, że to oznacza, iż jesteśmy sobie przeznaczeni. Jakimż ciężkim frajerem
trzeba być, żeby w to uwierzyć!
W szarych oczach pana Q odbijały się choinkowe światełka.
- A więc i ja jestem frajerem!
- 56 -
S
R
ROZDZIAA CZWARTY
Z prawdziwym przerażeniem Heddy wpatrywała się poprzez ulewę w
drzwi baru. Wiele razy mijała ten lokal, lecz nigdy nawet przez myśl jej nie
przeszło, by ona, jedna z najszacowniejszych obywatelek Kinney, mogła wejść
do środka.
Była to spelunka o najgorszej reputacji w mieście. Odwiedzali ją tylko
przemytnicy, ponurzy pijaczkowie i podrzędni parobcy.
Boże! Czy naprawdę tego chciała?!
Tia wściekłaby się, widząc swą ukochaną wnuczkę w takim miejscu.
Pusta furgonetka stała tuż przy wejściu do baru. Grająca szafa ryczała tak
głośno, że Heddy słyszała ją nawet siedząc w samochodzie.
W niemym geście rozpaczy oparła czoło o kierownicę. Przez całe życie
była oczkiem w głowie rodziny. Szczególnie Tii.
I sprawiła jej tak straszny zawód.
Burza szalała wokół. Niebo na przemian robiło się jaskrawobiałe i
granatowoczarne. Białe, czarne. Białe, czarne... jak jej targana sprzecznościami
dusza.
Może nie powinna była zostawiać Marcusa na środku sali balowej i ruszać
za Leandrem? Kiedy jednak ujrzała jego sylwetkę na ścieżce wiodącej do
wąwozu, wydał się jej taki nieszczęśliwy i udręczony, że nie mogła się
powstrzymać.
Taniec z Marcusem był dla niej udręką. Nie czuła do tego mężczyzny nic.
Prócz przyjazni, to prawda. Lecz brakowało jej rozpalającej duszę bliskości
Leandra. W środku tańca wybąkała jakieś przeprosiny i wyszła z sali.
Być może pokochałaby Marcusa. Kiedyś. Gdyby Leander nie był wrócił,
nie wziął jej w ramiona i nie całował. I gdyby nie Christina.
Teraz było już za pózno.
- 57 -
S
R
Leander wrócił, a ona przestała być dzieckiem. Nie potrafiła już
bezkrytycznie słuchać innych ludzi.
Przecież Leander zawsze powtarzał, że jest niewinny! pomyślała.
Przypomniała sobie dokładnie, że to on zawsze unikał zwady z jej ojcem.
Stanęły jej przed oczyma jego gorące błagania, by uwierzyła mu. A potem,
przez te wszystkie lata, przysyłał pieniądze dla Christiny, nie oczekując w
zamian niczego. Ludzie mówili o nim łowca posagów". A przecież gdy szło o
pieniądze, był bardziej dumny niż ktokolwiek w Kinney. Kiedy pobrali się,
pracował na ranczo naprawdę ciężko. Gdy odchodził, nie wziął ani grosza.
Teraz jest człowiekiem zamożnym tylko dzięki własnej pracy.
Po cóż miałby wracać, skoro mógł tak łatwo ułożyć sobie życie?
Wystarczyło tylko, by przystał na rozwód. Czemuż całowałby ją z taką
żarliwością, gdyby nie obchodziła go ani trochę?
Potem, gdy ujrzała go na ścieżce, sprawiał wrażenie śmiertelnie
udręczonego.
Znała tę ścieżkę. Wiedziała, dokąd prowadzi. Domyśliła się, gdzie był.
Poczuła wtedy nieodpartą potrzebę poznania prawdy. O ojcu, o Leandrze i
o sobie samej.
Gdy dopadła swego auta, zaczęły właśnie spadać pierwsze ciężkie krople
deszczu, a wiatr szarpał gwałtownie korony drzew. Pojechała do miasta. W
ostatniej chwili spostrzegła furgonetkę przed barem U Rity". Z okropnym
jękiem opon skręciła gwałtownie i zatrzymała się między furgonetką i dwoma
ogromnymi, czarnymi motocyklami.
Z czołem opartym na kierownicy biła się z myślami.
Wreszcie podjęła decyzję. Z trudem pokonując napór wichury, otwarła
drzwiczki samochodu. Nim zrobiła dwa kroki, przemoczona sukienka oblepiła
jej nogi.
Weszła do środka. Wrzawa i ryk muzyki niemal ogłuszyły ją.
- 58 -
S
R
- Przysiądz się, laleczko - zawołał ubrany w czarną skórzaną kurtkę
motocyklista.
- Nie, nie. Chodz tutaj!
W panującym mroku i obłokach dymu nie widziała niczego. Czuła tylko
obecność wielu mężczyzn, pijących, palących i wrzeszczących do siebie, by
przekrzyczeć głośną muzykę. Niektórzy ubrani byli w skórzane czarne stroje,
inni mieli na głowach przepocone stetsony.
Jeden z tych w kapeluszach odsunął z hałasem krzesło i podszedł,
przyglądając się jej z zainteresowaniem. Cuchnęło od niego piwem.
Nie miała czasu. Musiała natychmiast odszukać Leandra.
- No, no, no... kogóż tu widzimy - usłyszała ochrypły głos właściciela
nochala przypominającego kartofel.
- Cześć, Mac - bąknęła.
- Cześć. - Przysunął się jeszcze bliżej. - Podobno urządziłaś dziś niezły
bal.
- Wciąż jeszcze trwa.
- A ty urwałaś się, żeby poszukać ciekawszego towarzystwa, co?
- Niezupełnie, Mac.
Jej wzrok przywykł już do panującego w barze mroku. Gorączkowo
rozglądała się po wszystkich zakamarkach. Była już bliska paniki, gdy nagle
dostrzegła czarne włosy i masywną postać Leandra. Zdjął już gdzieś smoking i
miał na sobie tylko porozpinaną koszulę z podwiniętymi rękawami.
- Ja... szukam mojego męża. - Uniosła rękę, by dać znak Leandrowi. Lecz
Mac chwycił ją za nadgarstek i ścisnął boleśnie.
- Mac, pozwól mi przejść. Proszę...
Usłuchał jej niechętnie. Lecz nim zdołała zrobić krok, zastąpił jej drogę.
Pożądliwym gestem odgarnął jej z czoła mokry kosmyk.
- 59 -
S
R
- Deszcz zniszczył ci fryzurę - powiedział. - To nie wypada, żeby taka
śliczna dziewczyna zadawała się z tą kanalią Pepperem, który zastrzelił jej
tatusia, a potem zarobił kupę forsy opisując to w książce.
- Nikt nigdy nie udowodnił mu morderstwa. - Heddy odepchnęła jego
rękę.
- Boście zatuszowali całą sprawę. Ale może już pora, żeby zapanowała tu
prawdziwa sprawiedliwość.
Leander dostrzegł ją wreszcie. Pomachała mu ręką, a on uniósł trzymaną
butelkę.
- Zostaw go w spokoju, Mac - odrzekła błagalnym tonem i ruszyła w
stronę baru.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]