[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Całowali się i pieścili. Obsypywał pocałunkami jej piersi, patrząc, jak na twarzy Sary
pojawia się wyraz radosnego uniesienia.
- Uwielbiam, jak się uśmiechasz w ten właśnie sposób - wyszeptał.
- Ja też to lubię - odpowiedziała, prężąc się pod nim i rozchylając uda.
Code pocałował ją jeszcze raz. Sara zamruczała jak kotka, czując, jak znajome ciepło
rozchodzi się szybko po jej ciele.
- Tysiące razy wyobrażałem sobie ciebie w łóżku.
- Pewnie oboje byliśmy całkowicie ubrani...
- Pewnie - parsknął śmiechem. - Wszystko to widziałem... Leżeliśmy nadzy obok siebie,
zmęczeni miłością, i oboje marzyliśmy, żeby ta chwila.
Grymas zniecierpliwienia wykrzywił jego twarz. Słowa zamarły mu na ustach. Uświadomił
sobie, że nie może się tak przed nią odsłaniać. Nie mógł powiedzieć, że zawsze marzył, aby
te chwile trwały wiecznie. Wspomnienia bardzo bolały i pokazywały, że Sarze wcale na nim
nie zależało.
Zwięta z gwiazdą
237
- Więc może ziścimy to, o czym kiedyś marzyłeś? -spytała, oblizując spierzchnięte wargi.
- Lubię, gdy kobieta mówi wprost, czego chce. -Uśmiechnął się zwycięsko i pochylił nad nią,
ściągając z niej długą obcisłą spódnicę i koronkową bluzkę. - Jaka szkoda, że musimy się
pozbyć tych ładnych ubrań - mówił, obsypując pocałunkami każdy nagi skrawek jej ciała. -
Jesteś jedyna w swoim rodzaju, Saro.
Szybko zdjął spodnie i wsunął się do łóżka, szepcząc jej do ucha czułe słówka. Przytulił ją
do siebie, pozwalając, aby smakowała jego usta i wdychała zapach jego wody kolońskiej.
Przytulił ją do siebie jeszcze mocniej. Sara miała wrażenie,-że ich serca biją jednym rytmem.
Pieścił ją dłonią, z przyjemnością słuchając przyspieszonego oddechu.
Nagle uniosła się i usiadła na nim okrakiem, rzucając mu wyzywające spojrzenie. Tym
razem to ona chciała prowadzić w miłości.
Widząc jego zachwycone spojrzenie, wiedziała, że robi dobrze. Poruszała się dziko, czekając
na spełnienie. Po wszystkim opadła na pościel.
Code był cudownym kochankiem. Oprócz niego była z trzema mężczyznami i z każdym z
nich była w jakiś sposób związana, ale teraz nic się nie liczyło. Sara wiedziała, że tamto było
tylko nędzną namiastką miłości. Dopiero teraz doświadczyła, co znaczy prawdziwa
rozkosz.
Aączyło ją z Codeem jakieś dziwne przyciąganie, ma-
238
Charlene Sands
giczna nić, której nic nie zerwało przez te wszystkie lata. Jak mogłam bronić się przed tym? -
pomyślała, wspominając sobie ich wieczory spędzane na tylnym siedzeniu jego samochodu.
Spojrzała na leżącego obok mężczyznę. Nie umiała określić wyrazu jego twarzy.
- Cody - zaczęła miękko, chcąc powiedzieć mu wszystko, o czym myśli. Nawet o dziecku.
- Nie mów nic - odpowiedział, podnosząc się z łóżka. - Po prostu nie mów nic, Saro.
Ubrał się i doszedł do drzwi, zatrzymując się z dłonią na klamce, jakby w oczekiwaniu, by go
zatrzymała.
- Dokąd idziesz? Co się stało? - wyszeptała, czując zimną łapę paniki zaciskującą się na jej
gardle.
- Muszę się napić. Idz spać, wrócę pózniej. Drzwi się zamknęły, Sara została sama.
Tym razem alkohol nie dał mu zapomnienia. Wypił już jednego drinka i robił sobie
następnego, czekając na wy-tęskniony spokój.
Doskonale pamiętał wszystkie wydarzenia sprzed kilkunastu lat. Nastoletnia Sara stała
naprzeciwko niego i z miłym uśmiechem zapraszała go na sobotni bal w ratuszu.
- Musisz przyjść - mówiła z entuzjazmem. - Zbieramy fundusze na świąteczne paczki dla
naszych żołnierzy.
- Mój ojciec był żołnierzem - odpowiedział tylko dla
Zwięta z gwiazdą
239
tego, żeby nie odeszła. Była tak piękna i pełna życia, ze nie mógł dopuścić do tego, aby
zaprosiła kogoś innego.
- Więc tym bardziej musisz przyjść. - Roześmiała się, a jej zielone oczy zaiskrzyły.
- Sam nie wiem - odpowiedział na pozór nonszalancko, choć i tak wiedział, że pójdzie.
- Proszę.
- Nie umiem tańczyć.
- Nauczę się - zaofiarowała się, potrząsając grzywą rudych włosów.
Zakochali się w sobie szybko i do utraty tchu. Byli tak naiwnie szczęśliwi. Sara miała
nieograniczoną potrzebę pomagania innym. Code szanował to, choć czasem zachodził w
głowę, skąd w niej było tyle entuzjazmu. Sama pochodziła z biednego domu, gdzie matka
starała się wychować trzy córki.
Code wciąż drżał na samo wspomnienie widoku mamy Sary, Lenory Rose, która podeszła
do niego tego letniego dnia i podała mu kartkę. Prosiła mnie, żebym ci to dała",
powiedziała wtedy.
Przeżył szok. Myślał, że Sarze coś się stało. Nie przyjmował do wiadomości, że po prostu go
zostawiła. Nie jego Sara, nie jego miłość życia. Lenora, patrząc na jego rozpacz, także miała
łzy w oczach. Ledwo pamiętał list Sary. Nie chciał go pamiętać.
Code skończył drugiego drinka i spojrzał na zegarek. Na Hawajach jest już wczesny
wieczór.
240
Charlene Sands
Usiadł wygodnie na wielkim, obitym welurem fotelu, wziął telefon i wybrał numer Brocka.
- Hej. Podejrzewam, że już wiesz.
- Wiem, wiem - odpowiedział Brock. - Dzwonił kierownik. Co się tam właściwie stało?
- Jakiś palant wbiegł na scenę. Na szczęście złapaliśmy go, zanim do niej dobiegł.
- Jak ona się czuje?
- Jeszcze jest trochę zdenerwowana, ale powoli dochodzi do siebie. Nawet jej nie dotknął,
ale to wszystko przypomniało jej tamten atak. Zamierzam się dowiedzieć, kto zawinił. Mój
zespół nigdy nie nawalił.
- Dlaczego mam dziwne wrażenie, że Sara jest z tobą?
- Jest.
- Gdzie?
- W Willow Bend. Zatrzymamy się tutaj dzień lub dwa. Musi się uspokoić i wyciszyć.
- Czy ty się starasz powiedzieć mi, że jesteście tylko we dwoje? - Brock parsknął śmiechem.
- Tak, coś w tym rodzaju.
- No tak, oczywiście wcisnąłeś jej jakąś bajeczkę, że robisz to tylko dla jej dobra.
- Nie, nie wcisnąłem jej żadnej bajeczki. Powiedziałem prawdę. Przede wszystkim troszczę
się o interesy hotelu. To ona jest powodem takiego najazdu gości.
- Och, Code, co ty opowiadasz - jęknął Brock po chwili milczenia.
Zwięta z gwiazdą
241
- To prawda.
- Nieprawda. Prawdę to widać na twojej twarzy za każdym razem, gdy ją widzisz.
Posłuchaj, powiedz jej, że nie chcę, żeby się jej stała jakakolwiek krzywda w moim hotelu.
Tak dobre osoby jak ona powinny być szczęśliwe i żyć, nie bojąc się o swoje
bezpieczeństwo. Jeśli nie chce kontynuować występów...
- Chce. Nie wyobraża sobie, że mogłaby je przerwać.
- No tak, działa nie dla siebie, ale dla innych ludzi. Naprawdę ją podziwiam. Może
powinieneś czasami odciągnąć ją od tych wszystkich obowiązków.
- Ja? - zdumiał się Code. - A co mnie z nią łączy? Ja tylko chronię...
- Chronisz ją, bo zależy ci na niej bardziej, niż potrafisz to przyznać.
Code spuścił głowę, zaciskając mocno palce na słuchawce telefonu. Co ten Brock insynuuje?
Nie zakocha się w Sarze po raz drugi. Z prostego powodu: już raz go zawiodła i najpewniej
zrobi to po raz drugi. Sara kocha być gwiazdą.
- Cody?
Odwrócił się. Stała w połowie schodów, ubrana jedynie w jego starą koszulkę. Jej potargane
rude pukle niedbale leżały na ramionach, a blada twarz połyskiwała w świetle księżyca.
Wyglądała, jakby od zawsze mieszkała w Willow Bend. Pasowała do tego miejsca.
Code nie mógł oderwać od niej wzroku.
242
Charlene Sands
- Zadzwonię do ciebie jutro - powiedział szybko do telefonu i się rozłączył. - Saro?
Wydusiła z siebie tylko nieokreślony jęk.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]