[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pozwoliły jej się zorientować, gdzie jest ani w którą
stronę powinna iść. Więc zrobiła jedyną sensowną
rzecz, jaka przyszła jej do głowy. Stojąc bez ruchu,
zacisnęła wokół siebie ramiona i krzyknęła po raz
drugi, jeszcze głośniej.
Drzwi łazienki się otworzyły.
Myślałem, że nie boisz się burzy powiedział
Trace z lekką drwiną w głosie.
Bo się nie boję! Z walącym sercem rzuciła
się w stronę głosu. Boję się ciemności.
Dopiero po chwili Trace zreflektował się, że
Honor jest zupełnie naga. Jęknął cicho. Ociekająca
wodą skóra była miękka jak aksamit.
Boże... Wodził rękami po jej żebrach, pieścił
talię i ponętnie zaokrąglone biodra.
Zakręciło się jej w głowie. Gdyby nie Trace,
pewnie osunęłaby się na podłogę. Miała wrażenie,
jakby wszystkie kości w jej ciele stopiły się, znikły.
Opuściła dłonie. Przez moment nerwowo szukała
klamry. Znalazłszy ją, zaczęła odpinać pasek u spo-
dni Trace a. Nagle poczuła, jak unosi się w powiet-
rze. Trace przeniósł ją z łazienki do sypialni i poło-
żył na dywanie.
Nie lepiej byłoby na łóżku? spytała szeptem.
Na łóżku? Za daleko mruknął, przytulając się
do niej mocno.
Zamknęła oczy. Nie było miejsca na jej ciele,
którego by nie dotknął, nie pocałował. Była roz-
palona. Podejrzewała, że gdyby ktoś wrzucił tu
zapałkę, zajęłaby się ogniem.
Nie mogła się dłużej opanować. Wygięła plecy
w łuk, otuliła Trace a nogami. Musi ugasić płomień,
jaki w niej rozpalił. To była ta zachęta, na którą
czekał. Potężny dreszcz wstrząsnął najpierw jego
ciałem, a sekundę pózniej jej. Leżeli zdyszani, nie
mogąc wydobyć z siebie słowa.
Ostatni raz szepnął wreszcie tak zupełnie
straciłem nad sobą kontrolę, kiedy miałem siedem-
naście lat. Delikatnie pogładził jej ramię. Zwa-
riowałem na twoim punkcie. Od tamtego pierw-
szego wieczoru, kiedy płakałaś w moich ramionach,
nieustannie o tobie myślę.
A ja od tamtego pierwszego wieczoru za-
stanawiałam się, jak by to było kochać się z tobą.
Poruszyła sugestywnie biodrami, ocierając się
o jego męskość. Rzeczywistość przerosła moje
oczekiwania.
Roześmiał się cicho. Po chwili wstał i ją również
podciągnął na nogi.
Dokąd idziemy? spytała, badając w ciemno-
ściach, czy Trace wciąż jest pobudzony.
Do łóżka mruknął. I tym razem nie
będziemy się tak spieszyć.
Wiele godzin pózniej, kiedy rozbłysło światło,
leżeli złączeni pocałunkiem. Trace wyciągnął rękę,
zgasił lampę, po czym obejmując czule swą kobietę,
ukołysał ją do snu.
ROZDZIAA JEDENASTY
Honor naciągnęła kołdrę na siebie, lecz niewiele
to pomogło. Po prostu w pokoju panował nieludzki
ziąb. Otworzyła niechętnie oczy. Natychmiast zala-
ły ją cudowne wspomnienia tego, co się działo
wczoraj, a chwilę pózniej uświadomiła sobie, dla-
czego drży z zimna. Po pierwsze, w domu wysiadło
ogrzewanie, a po drugie, piecyk w postaci Trace a
znikł.
Wyskoczyła z łóżka, pośpiesznie wciągnęła bie-
liznę, po czym z nie rozpakowanej walizki wydoby-
ła czerwony dres. Potarła dłońmi ramiona i ode-
tchnęła z ulgą, czując, jak miękki materiał zaczyna
grzać jej zziębnięte członki. Trzymając w lewej ręce
skarpetki, w prawej tenisówki, wyszła z pokoju
i ruszyła na poszukiwanie zarówno Trace a, jak
i śniadania.
Przysiadłszy na dolnym stopniu, włożyła buty.
Gdzie się Trace podziewa? I gdzie się podziało
ciepło? Wczoraj przecież nie marzli. Krążyła po
domu, nasłuchując. Wreszcie straciła cierpliwość.
Trace! Gdzie jesteś? krzyknęła.
Nie doczekała się odpowiedzi. Kolejny podmuch
wiatru przeniknął ją do szpiku kości. Zadrżała nie
z zimna, lecz ze strachu. Coś złego musiało się stać.
Nie wierzyła, że po wczorajszych zapewnieniach
Trace mógłby wyjść z domu, nie zostawiając jej
żadnej kartki z informacją, dokąd się udaje i kiedy
wróci. Ponownie ruszyła w obchód domu, tym
razem na palcach, starając się czynić minimum
hałasu.
Dziwny, powtarzający się stukot powoli przenik-
nął do świadomości Trace a. Pokonując niechęć,
wstał z łóżka, ostrożnie, aby nie zbudzić śpiącej
obok Honor, i ruszył korytarzem do swej sypialni.
Tam ubrał się pośpiesznie w stare dżinsy i szarą
bluzę. Trzeba sprawdzić termostat, pomyślał. Po-
wietrze w domu nie powinno być tak lodowate.
Przywiózł tu wczoraj Honor, aby zapewnić jej
bezpieczeństwo. Pragnął, by obdarzyła go zaufa-
niem i miłością, by zapomniała, że to on był
posłańcem, który wniósł chaos w jej spokojne,
uporządkowane życie.
Sądząc po wczorajszej nocy, szybko o tym
zapominała.
Jeżeli jego podejrzenia wobec Hastingsa się
potwierdzą, wkrótce prawnik trafi za kratki.
Oczywiście, będąc z dala od cywilizacji, Trace
nie wiedział, że po pierwsze, machina sprawied-
liwości już została wprawiona w ruch, a po
drugie, że Hastings uciekł z miasta, zacierając za
sobą ślady.
Nagle zdał sobie sprawę z panującej wokół ciszy;
stukot, który go zbudził, ustał. Mimo to Trace
postanowił obejść dom, sprawdzić drzwi i okna.
Wczorajsza burza była wyjątkowo silna, wiatr mógł
coś uszkodzić, obluzować, naderwać.
W domu nie doszukał się niczego, co mogło
powodować dziwny hałas. Skierował się w stronę
drzwi kuchennych, gdy wtem stanął jak wryty.
Drzwi prowadzące do piwnicy są szeroko otwarte.
Zamyślony, zmrużył oczy.
Co, u licha...
Podszedł bliżej i przytrzymując się framugi,
ostrożnie popatrzył w mroczną czeluść schodów.
Wstrzymał oddech, wytężył słuch. Wszystko wyda-
je się w porządku. Wzruszając ramionami, cofnął
się. Zamykał drzwi, kiedy w dole rozległ się łomot,
jakby coś huknęło o podłogę.
Wcisnął kontakt u góry schodów. Zwiatło nie
rozbłysło w domu znów nie było elektryczności
ale hałas się nie powtórzył. W uszach dzwoniła
cisza. Przeklinając pod nosem, bo wolałby być w tej
chwili w zupełnie innym miejscu i robić zupełnie co
innego, Trace postanowił naprawić kocioł. Ze stoją-
cej obok szafki wyjął latarkę i ruszył do piwnicy.
Hastings wiedział, że jego plan się nie powiedzie,
kiedy zadzwonił wczoraj do biura i nie przedstawia-
jąc się, poprosił do telefonu Erin. Gdy tylko usłyszał,
że wzięła długi urlop i wyjechała za granicę, w jego
głowie natychmiast rozległ się sygnał ostrzegawczy.
Suka! Wszystko wyśpiewała! Czuł to. Jego pode-
jrzenia się potwierdziły, kiedy poprosił, aby połą-
czono go z działem prawnym. Zmieniając głos,
oznajmił, że chciałby mówić z panem Hastingsem
Lawrence em. Bez trudu domyślił się, co oznacza
informacja, że pan Lawrence już tu nie pracuje.
Przerażony, odwiesił słuchawkę.
W pierwszej chwili miał ochotę rzucić się do
ucieczki. W najlepszym razie Malone może go
oskarżyć o napaść na jego wnuczkę, w najgorszym
zaś o usiłowanie zabójstwa i malwersacje. Ogarnęła
go niepohamowana wściekłość. Długo i siarczyście
przeklinał los, który sprawił, że ni stąd, ni zowąd
zmaterializował się porwany w dzieciństwie ba-
chor. Tyle lat starannego planowania na nic!
Potem pomyślał o Loganie, o jego grozbach i roli,
jaką odegrał w całej tej aferze. Pieprzony święto-
szek! Zapłaci mu za wszystko! Wszyscy zapłacą.
Połamane gałęzie, obluzowane kamienie i w wie-
lu miejscach sięgające kostek błoto oto skutki
wieczornej burzy. Hastings jednak nie zauważał
zniszczeń, nie czuł też zimnego, zacinającego wiat-
ru, który przeginał korony drzew. Rechocząc z ucie-
chy, poprawił plecak. Tak jak się spodziewał, na
podjezdzie przed domem stał samochód Trace a.
Raz jeden był w górskiej posiadłości Logana, ale
potem o niej zapomniał. Dopiero kiedy zaczął się
zastanawiać, gdzie Trace mógłby się ukryć, przypo-
mniał sobie o jego domku w górach. Hastings
[ Pobierz całość w formacie PDF ]