[ Pobierz całość w formacie PDF ]
znowu ją zaskoczył, bo cofnął się akurat w chwili, gdy
spodziewała się pocałunku.
- Niech pani nie wychodzi już dziś z domu. To nie
jest odpowiedni wieczór na samotne spacery, a śledztwo
może poczekać do jutra.
Zledztwo, pomyślała w odrętwieniu. Ach, tak,
kradzież klejnotów! Odepchnęła się od ściany i wyminęła
Ashdowne'a.
- Obawiam się, że sytuacja wymyka nam się spod
kontroli. Musimy działać, i to szybko - powiedziała tak
bojowo, jak tylko była w stanie. Myślała już trochę
jaśniej, więc zaczęła w zadumie chodzić po wilgotnej
trawie, nie zważając na to, że zamoczy rąbek sukni. - Kto
wie, co teraz robi pan Hawkins? Czy sądzi pan, że już
pozbył się naszyjnika?
- Nie - odrzekł Ashdowne.
- Wspaniale. To znaczy, że wciąż mamy szansę go
odzyskać! - stwierdziła Georgiana. - Po prostu musimy
złapać Hawkinsa na czymś podejrzanym! Możliwe, że
wcale nie schował klejnotów w domu, lecz gdzie indziej.
Dlatego powinniśmy mieć go na oku.
- Zgoda - powiedział Ashdowne. - Niech pani jednak
obieca, że sama nie będzie śledzić ani Hawkinsa, ani
nikogo innego.
Georgiana chciała się sprzeciwić, ale markiz przybrał
wyjątkowo niezłomny wyraz twarzy, więc zmieniła
zdanie.
- Niech będzie - mruknęła.
- Obiecuje pani? - spytał, podchodząc bliżej.
- Obiecuję.
- Grzeczna dziewczynka.
Chciała mu powiedzieć, że nie życzy sobie takich
poufałości, ale Ashdowne znowu stanął nad nią i
zaczarował ją swym wzrokiem, więc nie przeszło jej to
przez gardło.
- Za to pan musi przyrzec, że nie będzie mnie...
rozpraszać - powiedziała i cofnęła się, żeby uciec przed
jego urzekającą siłą. - Jeśli zgodnie z pana życzeniem
mamy pracować razem, to musimy skupić się wyłącznie
na śledztwie i unikać niestosownego zachowania... na
przykład takiego jak dziś po południu w mieszkaniu pana
Hawkinsa.
Cieszyło ją, że w mroku nie widać, jak spłonęła
rumieńcem, ale Ashdowne i tak zachichotał. Do licha!
Wcale nie traktował jej poważnie!
- Niczego nie osiągniemy takim... flirtowaniem -
powtórzyła bardziej stanowczo. - Logika dyktuje...
Ashdowne stanął przed nią i nie pozwolił jej
dokończyć.
- Georgiano Bellewether, jest pani oszustką. -
Zabrzmiało to jednak łagodnie i wcale nie jak wyrzut.
- Co chce pan przez to powiedzieć? - Czuła, że
powinna okazać urazę, ale jakoś nie była w stanie
wykrzesać z siebie złości. Ashdowne miał taką minę,
jakiej jeszcze u niego nie widziała, trochę czułą, a
trochę... sama nie wiedziała, jak to nazwać.
- %7łeby nie wiadomo jak pani udawała, prawda jest
taka, że kieruje się pani sercem, a nie rozumem -
powiedział cicho. Gdy Georgiana chciała zaprotestować,
ujął jej twarz w dłonie i delikatnie pogłaskał kciukami
policzki.
- Zdaje się pani, że jako osoba rozumna, bystra i
pomysłowa jest pani również praktyczna, a tymczasem
nigdy nie spotkałem większej romantyczki - powiedział,
odchylając jej głowę.
- To nieprawda - zaprzeczyła szeptem, ale głos jej
zamarł, bo wreszcie doczekała się pocałunku. Niestety,
Ashdowne tylko musnął jej wargi, jakby chciał
skosztować ich smaku, a nie zaspokoić pragnienie.
Georgiana zapragnęła się do niego przytulić, odsunął się
jednak i zostawił ją z niezrozumiałym uczuciem
rozczarowania.
Potem jeszcze się do niej uśmiechnął, tak czule, że w
ogóle by go o to nie podejrzewała, i ruszył w stronę drzwi,
zza których dobiegał ich głos matki.
- Nieuleczalna romantyczka - powiedział.
Przynajmniej raz Georgiana nie próbowała mu się
sprzeciwiać.
Ashdowne ani trochę jej nie ufał.
Obliczył, że zdąży wrócić na Camden Place, lecz nie
miał zbyt wiele czasu. Bez względu na Co, co obiecała mu
Georgiana, gdy była obezwładniona namiętnością,
wkrótce pewnie wróci jej zdrowy rozsądek. A wtedy,
gdyby wymagało tego dobro tak zwanego śledztwa czy
jak nazwać to uganianie się za wiatrem w polu, mogłaby
zapomnieć o swojej obietnicy.
Najpierw jednak czekała ją rozmowa z rodziną,
niewątpliwie bardzo zainteresowaną jej niespodziewaną
znajomością z markizem. Jeśli słusznie przewidywał, to
matka zechce udzielić córce kilku rozsądnych przestróg,
natomiast ojciec, optymista, lecz raczej nie racjonalista,
będzie znacznie mniej zaniepokojony zalotami
arystokraty.
W każdym razie Ashdowne liczył na to, że poważna
rozmowa z rodziną i wieczorne pożegnania przed
[ Pobierz całość w formacie PDF ]