[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Ratchett podarł go w ataku wściekłości. Mam je przynieść?
Jeśli pan byłby taki dobry&
MacQueen wyszedł z przedziału. Wrócił po kilku minutach i położył przed
Poirotem dwa arkusiki wymiętego papieru.
Pierwszy list brzmiał:
Myślałeś, że udało ci się nas zmylić i uciec od tego, prawda? Nigdy w życiu.
Ruszyliśmy już, żeby cię DOPAZ, Ratchett, i dopadniemy!
Brakowało podpisu.
Bez żadnych komentarzy, unosząc jedynie brwi, Poirot wziął do ręki drugi list:
39
Zamierzamy wyprawić cię w drogę, Ratchett. Już wkrótce. Zamierzamy cię
DOPAZ. Rozumiesz, co to znaczy?
Poirot odłożył kartkę.
Cóż za monotonia stylu! orzekł. Dużo większa niż charakter pisma.
MacQueen utkwił w nim oczy.
Pan mógł tego nie zauważyć powiedział uprzejmie Poirot. Trzeba mieć
bardziej wyrobione oko. Tych listów nic pisał jeden człowiek, monsieur MacQueen.
Wyszły spod pióra co najmniej dwóch osób, a każda z nich w każdym liście pisała
po jednym słowie. Co więcej, anonimy pisane są drukowanymi literami. A to czyni
zadanie zidentyfikowania charakteru pisma o wiele trudniejszym.
Umilkł na chwilę, po czym ciągnął dalej:
Czy panu wiadomo, że Ratchett zwrócił się do mnie o pomoc?
Do pana?
Zdumienie w głosie MacQueena dowodziło, że młodzieniec nie miał o tym
pojęcia. Poirot skinął głową:
Tak. Był wystraszony. Proszę powiedzieć mi, jak zachowywał się po
otrzymaniu pierwszego listu?
MacQueen zawahał się:
Trudno określić. Skwitował go& typowym dla siebie stłumionym śmiechem.
Jednakże lekko się wzdrygnął odniosłem wrażenie, że pod tym spokojem kryje
siÄ™ wiele.
Poirot ponownie skinął głową. Potem zadał niespodziewane pytanie:
Panie MacQueen, może mi pan powie, całkiem szczerze, co pan sądzi o swoim
pracodawcy? Czy pan go lubił?
Hector MacQueen odpowiedział nie od razu.
Nie przyznał wreszcie. Nie lubiłem go.
Z jakiego powodu?
Trudno mi to sprecyzować. Był wobec mnie życzliwy. Umilkł, potem dodał:
Wyznam panu prawdę, panie Poirot. Równie go nie lubiłem, jak mu nie ufałem.
Jestem przekonany, że był okrutnym i niebezpiecznym człowiekiem. Chociaż
muszę powiedzieć, że nie mam żadnych dowodów na poparcie swojej opinii.
40
Dziękuję panu, monsieur MacQueen. Jeszcze tylko jedno: kiedy po raz ostatni
widział pan Ratchetta przy życiu?
Wczoraj wieczorem, około& zastanowił się chwilę około dziesiątej, jak mi
się zdaje. Zaszedłem do jego przedziału, by odebrać pewne zlecenia.
Czego dotyczÄ…ce?
Glinianych tabliczek i starożytnej ceramiki, które nabył w Persji. To, co zostało
wysłane, nie zgadzało się z tym, co zamówił. Wymienialiśmy na ten temat obfitą i
denerwujÄ…cÄ… korespondencjÄ™.
I wtedy po raz ostatni widział pan Ratchetta żywego?
Tak, sądzę, że tak.
A czy może pan wie, kiedy Ratchett otrzymał ostatni list z pogróżkami?
Rankiem tego dnia, w którym opuszczaliśmy Konstantynopol.
Muszę zadać panu jeszcze jedno pytanie, panie MacQueen. Czy pan był w
dobrych układach ze swoim chlebodawcą?
MÅ‚odzieniec niespodziewanie mrugnÄ…Å‚ porozumiewawczo okiem.
W tej chwili powinna oblecieć mnie gęsia skórka, czyż nie? Cytując słowa z
powieści, powiem: Nic pan na mnie nie ma , monsieur Poirot. Ratchett i ja
byliśmy w jak najdoskonalszych układach.
Czy byłby pan tak miły, monsieur MacQueen, i podał mi swoje pełne dane oraz
adres w Ameryce?
MacQueen podał swoje nazwisko Hector Willard MacQueen i nowojorski
adres. Poirot wsparł się o poduszki.
Na razie to wszystko, monsieur MacQueen. Byłbym wielce zobowiązany, aby
przez jakiś czas zachował pan dla siebie wiadomość o śmierci Ratchetta.
Powinien się o tym dowiedzieć jego kamerdyner, Masterman.
Prawdopodobnie już wie stwierdził sucho Poirot. A skoro tak, to proszę
dopilnować, by trzymał język za zębami.
To nie będzie trudne. Jest Brytyjczykiem i postępuje według zasady:
Zachowaj wszystko dla siebie . Ma złe mniemanie o Amerykanach i żadne o
innych narodowościach.
Dziękuję panu, MacQueen. Amerykanin wyszedł z przedziału.
I co dalej? dopytywał się monsieur Bouc. Dajesz wiarę słowom tego młodego
człowieka?
41
Wydaje się uczciwy i szczery. Nic udaje, że żywił sympatię dla swego
pracodawcy, co pewnie by robił, gdyby był w jakikolwiek sposób zamieszany w tę
sprawę. Prawdą jest, iż monsieur Ratchett nie wyjawił mu, iż próbował kupić sobie
moje usługi i że mu się nie udało, ale nie sądzę, iż to jest podejrzana okoliczność.
Raczej sobie wyobrażam, że Ratchett zaliczał się do takich dżentelmenów, którzy
w każdej sytuacji ufają wyłącznie własnej osobie.
Więc stwierdzasz, że przynajmniej jeden pasażer nie ma nic wspólnego ze
zbrodnią? spytał bez ogródek monsieur Bouc.
Poirot rzucił mu pełne wyrzutu spojrzenie.
Jeżeli chodzi o mnie, to aż do ostatniej chwili wszyscy są podejrzani. Tak czy
siak, muszę jednak przyznać, iż nie bardzo wyobrażam sobie, żeby ten trzezwy,
praktyczny MacQueen stracił głowę i zadał swojej ofierze dwanaście czy
czternaście ciosów. Nie zgadza się to z jego charakterem. Absolutnie.
Owszem potwierdził w zadumie Bouc. To był czyn człowieka niemal
oszalałego ze straszliwej nienawiści. Bardziej wskazuje na temperament
Latynosów. Lub sugeruje to, przy czym upiera się nasz Chef de train, że zbrodni
dokonała kobieta.
ROZDZIAA SIÓDMY
ZWAOKI
Poirot w towarzystwie doktora Constantine a udał się do sąsiedniego wagonu,
do przedziału, który zajmowała ofiara. Pojawił się konduktor, który otworzył im
drzwi własnym kluczem.
Dwóch mężczyzn wkroczyło cło środka. Poirot pytająco odwrócił się do swojego
towarzysza.
Czy coÅ› ruszano w przedziale?
Niczego nie dotykano. Podczas oględzin starałem się nie przesunąć ciała.
Poirot kiwnął głową. Rozejrzał się. Od razu uderzyło go przenikliwe zimno. Okno
otworzono do oporu i odsunięto roletę.
Brrr& wzdrygnÄ…Å‚ siÄ™ Poirot.
Jego towarzysz uśmiechnął się ze zrozumieniem.
Nie chciałem go zamykać wyjaśnił.
42
Poirot starannie obejrzał okno.
Ma pan rację oświadczył. Tą drogą nikt nie opuścił przedziału. Możliwe, że
okno zostawiono otwarte, aby to właśnie zasugerować, ale skoro tak, śnieg
pokrzyżował plany mordercy.
Pieczołowicie zbadał ramę okienną. Wyjąwszy z kieszeni małe pudełko,
rozdmuchał odrobinę proszku.
%7ładnych odcisków palców stwierdził. Co oznacza, że je wytarto. Cóż, nawet
gdyby były, niewiele moglibyśmy się z nich dowiedzieć. Należałyby do monsieur
Ratchetta, jego kamerdynera albo do konduktora. W dzisiejszych czasach
przestępcy nie popełniają takich błędów. A skoro już przy tym jesteśmy dodał
pogodnie to równie dobrze możemy to okno zamknąć. Bez wątpienia, tutaj jest
lodownia!
Wprowadził słowa w czyn i po raz pierwszy skierował uwagę ku nieruchomej
postaci, spoczywającej na skotłowanej pościeli.
Ratchett leżał na plecach. Kurtkę piżamy, przesiąkniętą rdzawymi plamami,
miał rozpiętą, poły rozrzucone.
Musiałem sprawdzić, jakie mu rany zadano tłumaczył lekarz.
Poirot skinął głową. Pochylił się nad ciałem. Wreszcie wyprostował się,
skrzywiwszy nieznacznie twarz.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]