[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ście\ką rozkoszy i wydając okrzyki i westchnienia.
Wreszcie uspokoili się, ale nie chcieli się rozłączyć. Nadal jesteśmy jednym
ciałem, pomyślała Annie.
Bo\e, jak cię kocham szepnął Jake, odgarniając wilgotny kosmyk z jej czoła
i całując w usta.
Ja ciebie te\ wyznała spontanicznie. W tej chwili nie myślała o przyszłości.
Obudzili się po dziesiątej. Jake zabrał się do robienia jajecznicy, tostów i kawy
na śniadanie, a Annie zaczęła przygotowywać łódkę. Niebawem Jake stał razem z
nią przy sterze, ubrany w jeden ze sztormiaków jej ojca. Przepłynęli pod mostem i
skierowali się na kanał wiodący prosto na bagna.
Niezły z ciebie kucharz powiedziała Annie, mru\ąc oczy w słońcu.
Objadłam się.
Wokół jego ust pojawiły się zmarszczki rozbawienia i choć oczy kryły się pod
okularami słonecznymi, Annie była pewna, \e lśnią uśmiechem.
Podobno miłość sprawia, \e ludzie stają się gwałtowni odpowiedział.
Annie wzruszyła ramionami.
Nic mi o tym nie wiadomo, ale z całą pewnością sprawiła, \e mam wilczy
apetyt.
Objął ją ramieniem.
Dokąd płyniemy? Musiał podnieść głos, gdy\ płynęli szybciej i wiatr
zagłuszał słowa.
Uśmiechnęła się, uszczęśliwiona zapachem powietrza, kropelkami wody
opadającymi na twarz i obecnością Jake'a.
Do pewnego tajemniczego, uroczego miejsca, ogrodu dzikich irysów. To jest
stary obóz traperski mojego ojca, gdzie \yją nutrie i bobry. Jest tam jezioro Hatch,
gdzie Ned znal z imienia wszystkie aligatory.
Ned?
Mój ojciec. Tak go nazywałam.
Dzień był prześliczny. Czekały na nich nieskończone obszary wody i nieba.
Zerwał się lekki wiatr, ptaki śpiewały w dolinach na brzegu. Annie kierowała się
sobie tylko znanymi przesmykami na bagnach.
W porównaniu z Nowym Orleanem był to zupełnie inny świat. Rosły tu dzikie
jagody, pływały \ółwie, a woda lśniła jak lustro.
Jaki to ptak? zapytał Jake, patrząc przez lornetkę w niebo.
Annie spojrzała w tym kierunku.
Chyba czapla. Mo\na ją poznać po czarnej głowie i wysokim głosie. Tu jest
mo\e z milion gatunków. Dla wielu teraz zaczął się sezon godowy.
Ale nie dla wszystkich? Potrząsnęła głową.
Widzisz tę kupę gałęzi i suchej trawy na cyprysie? To gniazdo łysego orła.
Odlatują w maju, wracają we wrześniu, składają jajka przed Bo\ym Narodzeniem.
I są jeszcze kaczki...
Zwolniła i poleciła Jake'owi zanurzyć dłoń w zielonkawej substancji,
pokrywającej powierzchnię małego baseniku tu\ za kanałem.
To kacze ziele powiedziała, kiedy wyciągnął garść małych, lśniących,
szmaragdowych roślinek. Jedna z najmniejszych kwitnących roślin znanych
botanikom. Kaczki uwa\ają je za rzadki rarytas. Rzucają się na nie z takim samym
apetytem, z jakim ja jadłam twoje wspaniałe śniadanie.
Płynęli przed siebie. Jake wpatrywał się w nią z zamyśleniem.
Wygląda na to, \e znasz te bagna. Wzruszyła ramionami.
Dorastałam tutaj, a to było całe \ycie mojego ojca.
Ale nie twoje? Zastanawiam się, czy na dłu\szą metę będziesz szczęśliwa,
zamieniając to na miejską egzystencję i karierę piosenkarki.
Będę szczęśliwa. Wystarczy, \e będę mogła przyje\d\ać tu od czasu do czasu,
kiedy zapragnę spokoju.
Zwalniając, skręciła między obrośnięte mchem drzewa. Wyłączyła silnik.
Płynęli wolno i mieli wra\enie, \e są w cyprysowej katedrze, gdzie światło
słoneczne przeplatało się z cieniem.
Spójrz przed siebie, kochanie szepnęła. To jeden z ogrodów z irysami, o
których ci mówiłam.
Niecałe dwa metry przed nimi, w przesmyku zbyt wąskim dla łódki, rosły
egzotyczne niebieskie i fioletowe kwiaty wśród szablastych liści.
Są przepiękne westchnął Jake, splatając swe palce z palcami Annie.
Wiem, \e to banalne, ale tak czuję. Dobrze, \e mnie tu dziś przywiozłaś. To
miejsce leczy.
Nie odpowiedziała, tylko przytuliła się do jego ramienia. Przez długą chwilę
stali w milczeniu za sterem, podziwiając tajemniczą kaplicę natury. Woda
delikatnie pluskała o burty. Słyszeli cichy chór bagien.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]