[ Pobierz całość w formacie PDF ]
szarpał się z
dwoma pielęgniarzami. Twarz miał wykrzywiona nie do poznania. Spod
zmierzwionych
wÅ‚osów patrzyÅ‚y œ lepe z bólu oczy. Policzki pokrywaÅ‚ granatowy zarost.
Widać
dawka narkozy byÅ‚a zbyt sÅ‚aba. Lekarz koÅ„czyÅ‚ wÅ‚aœ nie amputacjÄ™ nogi.
Rick
zobaczyÅ‚ zakrwawione miÄ™so, strzÄ™py ciaÅ‚a i naga koœ ć uda, na która
lekarz
naciagał fałdę skóry. Bob wyrzucał z siebie nieprzytomnie: - No! No! - Co
robicie?! - krzyknał ze zgroza Rick. Lekarz odłożył narzędzia i spojrzał
zdziwiony. Nie rozumiał, co do niego mówi. Bob zmożony bólem i nowa dawka
narkozy opadÅ‚ bez czucia. - Coœ ty zrobiÅ‚, draniu! - rzuciÅ‚ siÄ™ w
kierunku
lekarza. Ten cofnał się przestraszony. - Wiera Andriejewna! Wytłumaczcie
mu! -
zawołał. - Nie było ratunku! Gangrena! - powtórzyła Wiera. - Przecież
jest
lekarstwo! Nie musiał stracić nogi... - U was. U nas wciaż nie ma wyboru.
Albo
życie, albo œ mierć. Już lepiej żyć bez nogi... Rick wpadÅ‚ w rozpacz.
Spojrzał na
Spiacego przyjaciela. ChciaÅ‚o mu siÄ™ wyć. - Wyprowadœ cie go stad, Wiera
Andriejewna - rzekł cicho lekarz, poprawiajac złote binokle - i
powiedzcie, że
nie było innego wyjScia... - Już powiedziałam, Mark Gawryłowicz -
powtórzyła jak
echo Wiera. Aagodnie wzięła Ricka pod ramię i szepnęła cicho: - Grunt,
żeby
żyÅ‚... PosÅ‚usznie daÅ‚ siÄ™ prowadzić. Gdy znaleœ li siÄ™ na korytarzu,
podbiegło do
nich dwóch żołnierzy "Smiersza", a Lew Spirydonycz był tym razem pełen
służbowej
gorliwoSci. - Wybaczcie, Wiera Andriejewna, ale mam nakaz aresztowania.
Brać go!
- rzucił do stojacych żołnierzy. Podbiegli do więxnia i wprawnie chwycili
pod
łokcie. - Precz! - krzyknał Rick i jednym pchnięciem strzepnał ich z
siebie. Lew
Spirydonycz wyszarpnał pistolet. Z rozmachem, jak młotkiem, uderzył Ricka
w
gÅ‚owÄ™ ciężka rÄ™kojeœ cia zdobycznego "Lugera". - Lew Spirydonycz! To
ranny! -
zawołała przerażona Wiera. - Aadny ranny. Opór stawia, swołocz - wycedził
przez
zÄ™by. Po tym ciosie Rick straciÅ‚ przytomnoœ ć i nie czuÅ‚, kiedy naÅ‚ożono
mu
kajdanki. Z korytarza wymiotÅ‚o, jakby ktoœ dmuchnaÅ‚ w proch. Nikt już nie
spacerował, tylko chorzy leżeli spokojnie na swych siennikach.
Nieprzytomnego
Ricka dœ wigniÄ™to z ziemi i zaczÄ™to wlec w stronÄ™ wyjœ cia. Nie stawiaÅ‚
oporu.
Zszokowana Wiera podniosła z posadzki czapkę i wsadziła mu na głowę: - To
pomyłka. Wszystko się wyjaSni - szepnęła, jakby sama chciała się
przekonać. Ból
ocucił Ricka. W głowie czuł szum, a pod łopatka płonace ognisko. Nawet
bez
kajdanek nie mógÅ‚ podnieœ ć rÄ™ki. Dwóch żoÅ‚nierzy prowadziÅ‚o go pod boki,
a
trzeci z tyłu szturchał go lekko bagnetem. Na tyłach szpitala czekała już
więzienna suka. Strażnik otworzył drzwi i wciagnał go do Srodka. Drugi
pchnał
kolba. Gdyby nie czyjaœ pomocna dÅ‚oÅ„, pewnie by upadÅ‚. %7Å‚elazne drzwi
zamknęły
się za nim ciężko. W mroku nie widział nic, czuł jednak, że jest wSród
swoich.
Po chwili odezwał się ponury głos Arona: - Witamy w szczęSliwej ojczyxnie
Wujka
Joe. Szkoda, że ten cadyk z twojego œ lubu nie może nas widzieć. MiaÅ‚by
niezły
temat do "New York Timesa", choleria. Co z toba, Rick? - Ja okay. Tylko
Bobowi
amputowali nogę... - Cooo?! - krzyknęli niemal razem. - Nie było wyjScia.
Gangrena - wyjaœ niÅ‚ krótko. - Może jednak lepiej żyć bez nogi, ale żyć...
-
dopiero teraz zorientował się, że bezwiednie powtarza słowa Wiery.
Zapadła
złowróżbna cisza. Tymczasem Lew Spirydonycz, upewniwszy się, że oporny
Amerykanin jest już w wiÄ™œ niarce, wszedÅ‚ z powrotem na salÄ™ operacyjna. -
Mam
rozkaz go zabrać, doktorze - rzekł sucho, wskazujac na leżacego Boba. -
Ze stołu
operacyjnego? On umrze bez opieki lekarskiej - próbował argumentować
doktor. -
My też mamy lekarzy. Radzę nie dyskutować, towarzyszu. Proszę zabrać
więxnia -
przeciał twardo. %7łołnierz podszedł do Boba, chcac go skuć kajdankami, ale
tym
razem Lew Spirydonycz machnał ręka, twierdzac, że i tak im nie ucieknie.
PielÄ™gniarze uÅ‚ożyli œ piacego Boba na noszach. Wiera zbliżyÅ‚a siÄ™ do
oficera: -
Lew Spirydonycz - powiedziała cicho. - On przed chwila miał amputowana
nogÄ™.
Wymaga specjalnej opieki... - Będzie ja miał. Nie denerwujcie się -
zapewnił
oficer. - Czy naprawdę musicie? - wyrwało się jej nagle. - Przynajmniej
wy nie
zadawajcie takich pytaÅ„, Wiera Andriejewna. Nie wypada. A jeœ li już
naprawdÄ™
macie watpliwoœ ci, to spytajcie o to swego męża. On wam wyjaœ ni rzekÅ‚
-
nie bez
satysfakcji i kiwnaÅ‚ na żoÅ‚nierzy. PosÅ‚usznie dœ wignÄ™li nosze w górÄ™.
Ruszyli
korytarzem. Siedzeili dalej w wiÄ™œ niarce, jakby wciaż na kogoœ czekajac.
Teraz
dopiero w rzednacym mroku zaczęli rozpoznawać swoje twarze. Aron znów
przerwał
milczenie: - Jak tak serdecznie pili nasze zdrowie, to już mi nie
sztymowało.
Ale kiedy własnoręcznie się za nie wzięli, to widzę, będzie sęk. Zol ich
azoj...
- urwaÅ‚ na zgrzyt otwieranych drzwi. Oœ lepiÅ‚o ich sÅ‚oÅ„ce. Dopiero potem
spostrzegli nosze z Bobem. - To on tyż? - pytanie zamarło na ustach
Arona. Nikt
z wrażenia nie odpowiedział. - Jezus Maria! - wyszeptał przerażony Regis.
-
Rannego z obcięta noga wyrzucić... - Nie! - krzyknał histerycznie Barney.
- To
niemożliwe! - W tym kraju wszystko możliwe. Musisz się do tego
przyzwyczaić -
[ Pobierz całość w formacie PDF ]