[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Musimy Apacza oswobodzić! zawołał Francisco.
Uwolnimy go z pewnością powiedział twardo Bawole Czoło. Wezmę jego strzelbę, być
może mu się przyda. A teraz na koń!
Dwudziestu ludzi dosiadło koni i ruszyło galopem. Aby zmylić czujność wroga, zatoczyli łuk i
przybyli o świcie na El Reparo od strony południowej.
Zsiądzcie z koni rozkazał Bawole Czoło.
Po co? zapytał Francisco.
Musimy podkraść się do nieprzyjaciela, konie by nam przeszkadzały. Niech Sanchez zostanie
przy nich.
Vaquero został przy zwierzętach, reszta pod osłoną drzew wdrapała się na górę. Gdy dotarli na
szczyt, było już zupełnie jasno. Posuwali się ku ruinom z największą ostrożnością. Nagle usłyszeli
okrzyk:
Uff!
Ujrzeli nie uzbrojonego Indianina, śpieszył do nich.
Czy to możliwe? Niedzwiedzie Serce! zawołał jeden z vaquerów.
Tak, to on. To Apacz! wykrzyknął radośnie Bawole Czoło.
Więc nie był w niewoli?
Ależ oczywiście, że był pojmany. Czy nie widzicie, że nie ma przy sobie broni? Był
schwytany przez wroga i zbiegł.
Apacz przemknął przez polanę jak strzała. Po chwili stanął przed nimi.
Uff! powitał go Bawole Czoło. Brat mój. Niedzwiedzie Serce, był w niewoli?
Tak.
Nieprzyjaciół było zbyt wielu, więc go zwyciężyli?
Nie. Walczyłem z Czarnym Jeleniem. Wtem podeszła z tyłu zdradziecka blada twarz i uderzyła
mnie kolbą w głowę. Padłem ogłuszony. Obudziwszy się ujrzałem, że jestem wśród Komanczów.
Blada twarz stała nade mną.
Któż jest tą bladą twarzą?
Hrabia
A więc żyje!? Krokodyle go nie pożarły!?
Niestety, żyje. Te psy Komańcze znalazły go i ocaliły. To on poprowadził ich na hacjendę,
walczył po ich stronie.
Walczył przeciw swojej własności! Przeciw własnym ludziom! Zdejmiemy z niego skalp.
Gdzie jest, gdzie się ukrywa?
W górach. Ma się spotkać z Komańczami nad sadzawką.
To tam się zbiorą?
Byli juz tam. Zeszli na równinę, żeby zebrać rozproszonych towarzyszy, ale wrócą.
Czy brat mój jest tego pewien?
Tak. Wisząc na drzewie, słyszałem ich rozmowę.
Na jakim drzewie?
Nad krokodylami. Bawole Czoło az zadrżał.
Wisiałeś nad aligatorami? Tak samo, jak hrabia?
Tak samo. Za jego namową powieszono mnie na lassach.
Jak się brat mój uwolnił? Niedzwiedzie Serce odparł z lekceważeniem:
Wódz Apaczów nie boi się ani Komanczów, ani krokodyli. Zaczekał, az wróg odejdzie, a
potem się oswobodził.
Niedzwiedzie Serce jest m
drym i dzielnym wojownikiem, jest ulubieńcem Wielkiego Manitu. Inny nie dałby sobie tak
szybko rady. Kiedy Komanczowie wrócą nad sadzawkę?
Tego nie mówili. W każdym razie ukryjemy się i zaczekamy na nich.
Tylko uważajmy, by nie zostawić śladów. Oto twoja strzelba, przyniosłem ci ją.
Tomahawk zabrał mi Czarny Jeleń rzekł gniewnie Apacz. Lecz odda go razem ze
swoim. Dajcie mi prochu i kul, a poprowadzę was. Wkrótce pomknęli przez las, zacierając za sobą
ślady.
Kiedy dotarli nad staw, ukryli się dobrze. Sami niewidzialni, mogli dokładnie obserwować
okolicę.
Po udzieleniu wskazówek vaquerom jak strzelać, by nie marnować na jednego nieprzyjaciela
dwóch kul, obaj wodzowie usiedli obok siebie.
Co będzie spytał Bawole Czoło gdy Komanczowie zobaczą, że wódz Apaczów im
uciekł? Domyśla się, że sprowadzi pomoc.
Nie zauważą ucieczki.
To mówiąc Niedzwiedzie Serce wyszedł z zarośli i zbliżył się do drzewa cedrowego, na którym
wisiał: W pobliżu pnia leżały jeszcze lassa, którymi był przywiązany. Wziął ostry kamień i rozciął
dolną część rzemieni tak, że wyglądały, jakby się same rozdarły. Potem wlazł na drzewo i przywiązał
rzemienie do konara, podobnie jak były umocowane poprzednio. Teraz mogło się wydawać, że
krokodyle ściągnęły wiszącego do wody.
Kiedy stanął przed Bawolim Czołem, ten rzekł:
Brat rnój postąpił roztropnie. Komanczowie nie będą ani przez chwilę przypuszczać, że
uciekłeś.
Leżeli cicho w kryjówce i czekali. Po upływie pewnego czasu rozległ się tętent. Nadjechali dwaj
Komanczowie.
Uff! zawołał jeden z nich, nie widząc Indianina na drzewie.
Uciekł! dodał drugi.
Nie! Lasso przerwane. Już go rozszarpały krokodyle.
Nie wejdzie do Wiecznych Ostępów, bo pożarły go zwierzęta. Dusza jego błądzić będzie
wśród tych nieszczęsnych cieni, które trawi rozpacz i ból. Przeklęty jest Apacz w tym i przyszłym
życiu!
Zsiadajmy z koni. Zaczekamy tu na resztę. Zeskoczywszy, zabrali się do uwiązywania
wierzchowców.
Oskalpujemy ich? zapytał Apacz.
Dobrze, ale nie masz przecież noża.
Nóż wezmę od któregoś z nich.
Oparł strzelbę o drzewo i posunął się naprzód. Miksteka mu towarzyszył. Dostawszy się na skraj
zarośli, ruszyli jak dwa tygrysy ku Komańczom, nie przeczuwającym nic złego. Niedzwiedzie Serce
pochwycił jednego z nich za gardło, wyrwał mu nóż zza pasa i przebił nim serce. W ciągu dwóch
minut Apacz trzymał już w ręku skalp wroga. Bawole Czoło postąpił tak samo. Komanczowie nie
mieli nawet czasu krzyknąć.
Co zrobimy z trupami? spytał Bawole Czoło.
Damy je krokodylom na pożarcie.
Aligatory zwietrzyły bliskość ludzi. Wysunąwszy się na powierzchnię, podpłynęły ku brzegowi.
Znowu czekały na ofiarę. Wodzowie zabrali broń wrogom i wrzucili ich ciała do wody. Wygłodniałe
bestie rzuciły się na żer. Nie upłynęła nawet minuta, a oba trupy zniknęły w ich paszczach. Nie
zostało nic prócz części ręki z dwoma palcami. Wzburzone przez zwierzęta fale wyrzuciły ją na
brzeg.
Apacz i Miksteka zatarłszy ślady, wrócili do kryjówki.
Wkrótce rozległ się znowu tętent kopyt. Czarny Jeleń pędził na czele jakichś trzydziestu
wojowników. Widząc, że Apacza nie ma na drzewie, rzekł sam do siebie:
Gdzie Niedzwiedzie Serce? Czyżby umknął?
Podjechawszy tuż nad wodę, zobaczył część ręki. Zeskoczył z konia, podniósł ją i zaczął się
uważnie przypatrywać.
Uff! Pożarły go! To kawałek jego lewej ręki. Obejrzeć lassa! krzyknął do Indian.
Po wykonaniu tego rozkazu stwierdzono niezbicie, że krokodyle ściągnęły Apacza z drzewa i
pożarły.
Odszedł w świat ciemności!
Po tych słowach Czarny Jeleń rzucił do wody kikut ręki. Aligatory połknęły go łapczywie.
Komanczowie rozłożyli się na brzegu. Po pewnym czasie przybył jeszcze jeden oddział
zabłąkanych, nad stawem zasiadło około pięćdziesięciu Indian. Czarny Jeleń pierwszy przerwał
milczenie:
Kto widział bladą twarz?
Mówisz o hrabi?
Tak.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]