[ Pobierz całość w formacie PDF ]
stanowiła kojący przerywnik w jej niespokojnym życiu. Nawet nie
wiedziała dlaczego. Przecież nie wydarzyło się wtedy nic szczególnego.
Po prostu rozmawiali. Czuła się tak swobodnie. Nie musiała uważać na to,
co mówi, w obawie, że jej słowa zostaną przekręcone.
Po dzisiejszym wieczorze potrzebowała takiego spokoju. Badawcze
spojrzenia gości i konwencjonalne rozmowy bardzo ją męczyły.
Usiadła na drugim krześle i wzięła głęboki oddech. W powietrzu
unosił się intensywny zapach kwiatów pomarańczy. Zupełnie jak w domu.
Po prostu zamieniła swój niewielki balkon na obszerny taras. I samotność
na towarzystwo.
- Przyniosę drugi kieliszek.
- Nie trzeba... - Nie zdążyła go zatrzymać. Podniósł się szybko i
wyszedł, nie słysząc chyba jej słów.
Isabella usiadła, myśląc, że łatwo mogłaby się do takiej ciszy
przyzwyczaić. Prywatne apartamenty w Villa Berlusconi stanowiły jej
Anula & pona
ous
l
a
d
an
sc
schronienie, ale nieustannie docierał tam uliczny hałas.
Z gorzkim uśmiechem skonstatowała, że sama jest sobie winna.
Aktywnie zachęcała właścicieli domów do otwierania kolejnych barów i
kafejek, chwaliła uliczne przedstawienia i koncerty.
Cisza była tak głęboka, że niemal słyszała bicie własnego serca.
- Powinienem przynieść wodę w bardziej eleganckim naczyniu, ale
nie mogłem znalezć nic odpowiedniego.
Na dzwięk kroków Isabella odwróciła się i zobaczyła, że Domenic
trzyma gliniany dzbanek, który bardziej nadawał się do kwiatów.
- Pewnie coś jest w którejś z szafek, ale nie wiedziałem, gdzie
szukać. Dobrze, że udało mi się znalezć drugi kieliszek. Jego bezradność
ją rozbawiła.
- Kiedy byłeś tu ostatnio? - spytała.
- Rok temu. - Postawił na stole dzbanek i kieliszek i usiadł na swoim
krześle. - Ale te przyjazdy są dla mnie zawsze dużym problemem.
- Nie lubisz odwiedzać tej rezydencji? Potrząsnął głową.
- Nie lubię być na Mont Avellanie. Kocham ją i jednocześnie jej
nienawidzę. Dlatego przyjeżdżam tylko wtedy, gdy naprawdę muszę.
Isabella wsunęła sandały pod krzesło.
- Chodzi o tamten pożar? Zauważyła skurcz mięśni na jego twarzy.
- Tak, chodzi o pożar.
Jego głos był tak pełen bólu, że pożałowała swoich słów. Idiotyczne
pytanie. To oczywiste, że nie chciał wracać do miejsc, które
przypominały mu o tej tragedii.
- A musisz przyjeżdżać?
- Tak i nie. Co roku obiecuję sobie, że nie przyjadę, ale nie starcza
Anula & pona
ous
l
a
d
an
sc
mi silnej woli i potem zmieniam zdanie. Za kilka dni są urodziny mojego
ojca. Raz w roku chciałby mieć u siebie wszystkich swoich bliskich:
synów, córki, wnuki... To przecież nie są duże wymagania.
Ale jednej wnuczki nie będzie - córki Domenica. Mimo wszystko
jednak Domenic przyjeżdża tu co roku, chociaż jest to dla niego tak
bolesne.
- Wracam do Rzymu zaraz po urodzinach -ciągnął. - I przyjadę tu
znów za rok. Czyli zostanie potem sama. Tak zresztą miało być od
samego początku, ale ta myśl wcale jej nie pocieszyła.
- Woda czy wino? - Podniósł do góry butelkę. - To akurat jest z
Sardynii. Le Arenarie produkcji Sella & Mosca Alghero. Powinno ci
smakować. Jest lekkie, z delikatnym aromatem cytryny. I nie tak
wytrawne jak Porto Castellante Blanco.
Isabella wyciągnęła dłoń z kieliszkiem.
- Bardzo chętnie. - Nalał wino do kieliszka. Isabella upiła łyk. -
Dobre - powiedziała uprzejmie.
Roześmiał się.
- Dlaczego to robisz?
- Co?
- Dlaczego mówisz to, co twoim zdaniem chciałbym usłyszeć, a nie
to, co naprawdę myślisz?
- Nieprawda... - Urwała, widząc jego uniesione brwi. - Rzeczywiście
czasem to robię. To nawyk.
- Wylej, jeżeli ci nie smakuje.
- Nie, wypiję - zaprotestowała, kładąc dłoń na kieliszku, jakby
zamierzał go jej zabrać. - Moja siostra nie wybaczyłaby mi takiego
Anula & pona
ous
l
a
d
an
sc
świętokradztwa. Wiesz, z jaką miłością ludzie uprawiają winorośl?
- Nie mam pojęcia.
- Często większą, niż okazują własnym dzieciom. - Wypiła kolejny
łyk. - Nie jest takie złe.- Co za entuzjastyczna pochwała. - Domenic
[ Pobierz całość w formacie PDF ]