[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Hebronu. Zapadał już zmrok.
- Tato, czy myślisz że poradzimy sobie bez wujka? - teraz zatroskany chłopak
potrzebował jakiegoś uspokajającego potwierdzenia, bo znikniecie Elezara budziło w nim wielki
niepokój.
- Spoko, synu, jak wy to mówicie. Jesteśmy niezli mocarze. Kto nam podskoczy? - pan
Szymon przejawiał niezwykły, wręcz nastoletni entuzjazm.
- Ale jesteś wyluzowany, tatuńciu. Skąd ty masz tyle energii po tym wszystkim? Ja padam
na ryj ze zmęczenia - Tomasz dosyć szczerze dzielił się swymi odczuciami.
- Synku, ty nie masz ryja, najwyżej brudną gębę. I nie przesadzajmy z tym zmęczeniem.
Jakaś jedna bitwa i całonocny marsz? Zresztą to było już parę dni temu. Nie zdążyłeś odpocząć
przez ten czas tutaj? Ja w twoim wieku...
- Tato, błagam, nie! Chodzmy już, bo się ściemnia i zaraz zamkną bramę - Tomasz
przerwał ojcowskie kazanie.
Jednocześnie od strony lasu popłynęło smętne wycie jakiegoś wilka. Po chwili inne dzikie
psy dołączyły się do tego złowieszczego zawodzenia. Tomek zrobił wielkie oczy, spojrzał na tatę
i powiedział:
- Nie wiem, jak ty, ale ja wolałbym spać wewnątrz murów miasta. Na wszystkie kły i
śliniącesię paszcze, zabierajmy się stąd, tatusiu!
Nie minęła godzina, gdy Tomasz z ulgą kładł się na swym legowisku. Ledwo przyłożył
głowę do tobołka udającego poduszkę, a natychmiast odpłynął do krainy snów. Wyglądał, jakby
wsiąkał w posłanie zrobione z rozścielonych na sianie krowiej skóry i płaszcza. Chłopak spał
nieruchomo na tym wszystkim. Było tak ciepło, że nie musiał się niczym nakrywać. Pan Polak
leżał przez jakiś czas obok. Czujnie nasłuchiwał miarowego oddechu syna. Gdy w końcu usłyszał
głośne chrapanie Tomka, stwierdził, że nadszedł właściwy moment. Podniósł się i najciszej jak
tylko mógł wyszedł z małej stodółki. To niskie pomieszczenie pachnące świeżym sianem
spełniało teraz funkcję ich sypialni. Mężczyzna skierował się z powrotem do bramy miasta. U
wielkich drewnianych wrót stało trzech uzbrojonych strażników. Patrzyli trochę podejrzliwie na
zbliżającego się pana Polaka.
- Na wszystkie ciemności Egiptu, brama zamknięta!
- oznajmił dowódca straży.
- O, dzielni wojownicy, ja właśnie w tej sprawie
- pan Szymon próbował jakoś rozpocząć niełatwe negocjacje.
- Poczekaj no, bracie, czy ja ciebie nie widziałem wtedy nad Stawami Gibeonu pośród
ludzi Iszboszeta? Tfu! - to mówiąc, wojownik splunął, jakby chciał okazać największą pogardę
wrogiemu królowi.
Polak przełknął nerwowo ślinę, po czym zaczął odkręcać tę coraz trudniejszą sytuację:
- Tak, to prawda, wzięli mnie do niewoli, ale w bitwie zdołałem wrócić znów do swoich.
- Ja go znam, to jest Szymon, ojciec tego młodego Tomiasza - rozpoznał go drugi
strażnik, po czym dodał: - A po co chcesz wyjść, człowieku, poza mury miasta? Lasy i góry są
pełne dzikiego zwierza. Na wszystkie bestie Szeolu, życie ci niemiłe?
- Zostawiłem coś ważnego na zewnątrz i muszę po to iść - kombinował pan Szymon.
- A może ty jednak jesteś szpiegiem i idziesz wygadać swoim, co się tutaj dzieje? -
dowódca ciągnął dalej swe podejrzenia.
- Niechby mnie Elohim starł na proch i tamto dorzucił, jeśli mam jakieś złe zamiary! - pan
Polak chciał wypaść jak najbardziej swojsko.
- No nie gniewaj się tak, przyjacielu. Przecież wiesz, co się stało dokładnie tu, w tej
bramie. Abner, wielki wódz, który podobno chciał przejść na stronę naszego pana, został
zamordowany. Nikt jeszcze nie wie, z czyjego polecenia. Znalazł go generał Joab i kazał nam
sprawdzać dokładnie każdego.
- Abyście wiedzieli, że jestem wiarygodnym sługą naszego pana, zostawię wam coś w
zastaw - to mówiąc, pan Szymon zdjął z ręki ciężki, tykający szwajcarski zegarek na grubej
bransolecie i podał dowódcy.
- Aadny naramiennik, tylko trochę ciasny - strażnik próbował bezskutecznie naciągnąć go
na swój gruby biceps. - Jest ze srebra?
- Nie znam się tak bardzo, ale to solidna robota - tłumaczył tata Tomiasza. - Na pewno
wrócę jeszcze przed świtem i wtedy to odbiorę.
- No nie wiem, czy będę chciał ci oddać. Wydaje taki dziwny dzwięk. No dobrze, na
wszystkie skarby Izraela, ruszaj, bracie.
Dowódca kiwnął głową do jednego ze strażników i ten z wysiłkiem uniósł zakleszczony,
gruby rygiel. Następnie uchylił wrota i powiedział:
- Droga wolna, Szymonie, tylko wracaj szybko.
Pan Polak ruszył przed siebie w ciemną noc. Księżyc nie wzeszedł jeszcze na niebo i
tylko migocące gwiazdy próbowały nieśmiało rozświetlić podmiejskie łąki Hebronu. Powietrze
było bardzo ciepłe, a głośno grające cykady dodawały otuchy nocnemu piechurowi. Pan Szymon
poruszał się ostrożnie, bo do takiej ciemności jego oczy przyzwyczajały się dość powoli. Po
jakichś piętnastu minutach ostrożnego marszu mężczyzna dotarł w pobliże lasu, mniej więcej w
to samo miejsce, gdzie kilka godzin temu siedzieli z Elezarem i Tomaszem.
Nagle wędrowiec poczuł powiew dziwnie chłodnego wiatru. Nieprzyjemny dreszcz
przeszedł po jego plecach. W jednej chwili ucichły szalejące cykady. Zapanowała niepokojąca
cisza, tylko wiatr wiejący ze szczytów gór zawodził żałośnie nad pobliskim lasem.
Wtem do uszu pana Polaka dotarł inny dziwny dzwięk. To było jak rechot jakiegoś
złośliwego starca. Pan Szymon zatrzymał się i zaczął uważnie nasłuchiwać. Zuchwały śmiech
zabrzmiał jeszcze głośniej i wtedy zaskoczony przybysz z przyszłości usłyszał swoje nazwisko:
- A więc jesteś, Polak. Dobrze, że przyszedłeś - zaskrzeczał w ciemności jakiś chrapliwy
głos, a potem zawtórowało mu wiele innych nieprzyjemnych chichotów.
Odgłosy te dochodziły z różnych stron i człowiek odnosił niepokojące wrażenie, jakby był
przez nie całkowicie otoczony.
- Kto to nówi? - zawołał mężczyzna.
Wydawało mu się, że słyszy ten głos z MP3-ki.
- Chciałbyś wiedzieć, co? - ochryplak drażnił swego rozmówcę.
- Nie mów mu jeszcze, niech się chłop pomęczy - doradzał ktoś inny, tym razem
piskliwie.
- Skąd mnie znacie? - tata Tomka czuł się teraz już bardzo niepewnie.
- Znamy cię bardzo dobrze, Polak, i nie musisz wcale wiedzieć, skąd - odparł
niewidoczny starzec.
Zaniepokojony pan Szymon przełknął głośno ślinę.
Rozdział 12
W paszczę bestii
To co, Ralgut, mam go już zeżreć? - dał się słyszeć jeszcze inny, niski, dudniący głos.
- Hasz haszpardul! Zamknij się, głupcze - zbeształ go ten ochrypły. - Słyszałeś, że chcemy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]