[ Pobierz całość w formacie PDF ]
parku safari, na którą Kaye zamierzała wybrać się z pasierbi-
cą, przerodziła się w wycieczkę całej czwórki.
- I oni mają nas chronić? - spytała Georgy, kiedy strażnik
parku zrugał Sama po raz trzeci za to, że wychyla głowę
z samochodu. - Skończy się na tym, że będziemy musiały
wystąpić w ich obronie.
- Wiem - zachichotała Kaye - ale dzięki temu są szczę-
śliwi.
Cała czwórka miło spędziła dzień. Wracali do domu, wy-
śpiewując głośno i fałszywie.
- Skąd się wzięło to monstrum? - spytał Sam, wskazując
ręką na dziwny samochód, zaparkowany przed frontowymi
drzwiami. Był to pojazd o niskim zawieszeniu, w kolorze
perłowego błękitu, obficie chromowany. Właśnie wysiadali
z niego mężczyzna i kobieta.
- Och, nie! -jęknęła Kaye.
- To ta straszna kobieta! - wykrzyknął Bertie. - Przepra-
szam, Kaye. Wiem, że to twoja matka. O Bogowie! Paul też
tu jest.
S
R
Rhoda i Paul właśnie zbliżali się do frontowych drzwi,
ale słysząc nadjeżdżający samochód, odwrócili się i przysta-
nęli w oczekiwaniu. Rhoda oblekła twarz w wyraz łaskawo-
ści, który nie zmienił się ani na jotę, kiedy Bertie spytał:
- Co tu robicie?
- Mój drogi Bertie, jak miło znów cię widzieć - zaszcze-
biotała.
- Cóż, nie mogę zrewanżować się podobną uprzejmością
- odburknął.
- Tylko dlatego, że przyjechałam z wizytą do córki, tak
jak uczyniłaby każda kochająca matka - powiedziała obrażo-
na Rhoda.
Kaye uścisnęła brata, uradowana jego widokiem.
- Pomyśleliśmy, że wpadniemy do ciebie, żebyś zoba-
czyła, jak mi się teraz powodzi. Jak ci się podoba mój samo-
chód?
Rzuca się w oczy, prawda?
Rzuca się w oczy to dobre określenie, przyznała w duchu
Kaye.
- Skąd go masz?
- Należy do mnie, choć właściwie jest służbowy. Pozwo-
lili mi wybrać model.
- A ty wybrałeś ten? - Kaye z trudem zachowała powagę.
- Coś o mnie mówi - podkreślił Paul niepotrzebnie.
- Faktycznie! - Bertie nie mógł pohamować śmiechu.
- Witaj, dziadku, nie zauważyłem cię wcześniej. - Paul
zawsze czuł się trochę niepewnie w obecności Bertiego,
świadomy, że starszy pan pozostaje całkowicie obojętny na
jego wdzięk.
- Jestem zaskoczony, że potrafisz dostrzec cokolwiek po-
S
R
za tym cudem techniki - zauważył Bertie z wyjątkowym sar-
kazmem. - Przyćmiewa słońce.
Paul spoważniał. Miał niejasne wrażenie, że Bertie z nie-
go drwi, choć nie był tego całkiem pewny. Odznaczał się co
prawda pewną bystrością, ale ani inteligencja, ani subtelność
nie należały do jego mocnych stron.
- Cieszę się, że ci się dobrze wiedzie - odezwała się Kay-
e. - A jak ci się układa w pracy?
- Cudownie. Proszę. - Wyjął z kieszeni kopertę. - To dla
ciebie.
Kiedy ją otworzyła, znalazła w niej czek na taką samą
kwotę, na jaką opiewał dług, który uregulował Jack.
- Widzisz? - powiedział triumfalnie brat. - Płacę swoje
długi.
- Przecież ten czek obciąża kolejną kartę kredytową.
- Spłacę go pózniej. Najważniejsze, że ty dostałaś swoje
pieniądze z powrotem.
Może to i racja, uznała w duchu. Przynajmniej Paul wziął
ten dług na siebie i być może uda mu się go spłacić z przy-
szłych zarobków.
- Hej, co się dzieje?
We frontowych drzwiach domu pojawił się Jack. Patrzył
na niespodziewanych gości, starając się nie okazywać zasko-
czenia.
- Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu, że
wpadliśmy bez zapowiedzi. - Rhoda starała się zachowywać
uprzejmie. - Martwiłam się, bo zostawiliśmy tu Bertiego w
nie najlepszej kondycji.
Kaye była gotowa zapaść się pod ziemię, ale Jack powitał
nowych krewnych ze spokojem, pogodnie, pozwalając sobie
jedynie na odrobinę ironii, co kompletnie umknęło uwagi
Rhody.
S
R
- A cóż to takiego stoi przed domem? - spytał żony pół-
głosem, kiedy powitaniom stało się zadość.
- Najwyrazniej służbowy samochód Paula.
- Przecież Paul ma sprzedawać skarpety. - Jack wes-
tchnął z rezygnacją. - Powiedziałem im, żeby pozwolili mu
wybrać samochód. Moja wina. Nie mówiłaś bratu, że załatwi-
łem tę pracę, prawda?
- Ani słowa.
- To dobrze. Chciałbym, żeby wierzył w siebie, a przyj-
dzie mu to łatwiej, jeśli nie... - Urwał, ponieważ Paul zmie-
rzał w ich stronę, promieniejąc samozadowoleniem.
- Mam teraz pracę - pochwalił się. -I to dobrą.
- Bardzo się cieszę - odparł Jack z powagą.
- Nawet nie musiałem się o nią ubiegać. Sami mnie
znalezli. Powiedziałem, że nie przyjmę tej pracy, jeśli warun-
ki nie będą mi odpowiadać. Jeśli człowiek się nie ceni, nikt
nie będzie go cenił, prawda?
- Prawda - zgodził się uprzejmie Jack.
Dlaczego Paul nie przestanie się wymądrzać, pomyślała
zakłopotana do granic możliwości Kaye, albo przynajmniej
nie okaże odrobiny skromności. Ale on mówił i mówił,
szczycąc się wysoką pozycją i znaczeniem w firmie.
Nikt, słuchając go, nie domyśliłby się, że to sprzedawca
skarpet.
- Nie mogę tego znieść - odezwała się półgłosem, kiedy
Paul wreszcie odszedł. - Powinnam go sprowadzić na
ziemię.
- Lepiej nie.
- Jak myślisz, co czuję, kiedy on robi z siebie idiotę?
- Nie zwracaj na to uwagi. %7łycie jest zbyt krótkie, by się
S
R
martwić. Paul wkrótce dorośnie, a wtedy naprawdę będziesz
mogła być z niego dumna. Czy widziałaś, żebym cierpiał na
bezsenność?
- Ty nie cierpisz na bezsenność z żadnego powodu.
- Och, z jednego powodu mi się zdarza, i to ostatnio dość
często.
Wymienili uśmiechy i Kaye z miejsca zapomniała o swo-
ich troskach. Jak długo Jack zabierał ją do ich własnego
cudownego, sekretnego świata, nic nie mogło jej przestraszyć
ani zmartwić.
Ponieważ dzień był upalny, postanowili zjeść kolację
przy basenie. Po kolacji Georgy przebrała siew bikini i wsko-
czyła
do wody. Paul natychmiast ściągnął ubranie, zostając w kolo-
rowych szortach i do niej dołączył.
Jack obserwował ich z życzliwym uśmiechem, prowadząc
rozmowę z Rhodą. Kaye żałowała, że nie słyszy, o czym
mówią, ale dobiegał do niej tylko szmer głosów. W końcu
Rhoda powiedziała głośno:
- Och, Jack, jak to miło z twojej strony! Nie musisz nas
zapraszać, jeśli nie chcesz. Oczywiście, gdybym mogła zająć
się Bertiem, miałoby to dla mnie wielkie znaczenie.
- Ani mi się waż - burknął pospiesznie dziadek, odsuwa-
jąc się jak najdalej od Rhody.
Kaye posłała Jackowi bezradne spojrzenie. Po chwili
podszedł i usiadł obok żony.
- Mam powody, żeby tak postępować - wyjaśnił. - Paul
właśnie teraz może okazać się bardzo przydatny.
- Och, z pewnością. Założę się, że podwoił sprzedaż
skarpet - skomentowała zgryzliwie.
- Faktycznie, mówiono mi, że z niego niezły sprzedawca.
S
R
Jego uroda i wdzięk pracują za niego. Chodziło mi jednak
o coś innego. Popatrz na niego i Georgy.
Dwójka młodych goniła się wokół basenu. W pewnym
momencie Paul chwycił Georgy, uniósł ją wysoko, wrzucił
do wody, zanurkował za nią, chwycił pod wodą i wyrzucił do
góry. Georgy aż piszczała z zachwytu.
- Lubię patrzyć, gdy dokazuje jak małe dziecko - zauwa-
żył Jack. - Czuję się wówczas trochę mniej winny z powodu
tego, co utraciłem.
- Ona nie jest już małym dzieckiem - ostrzegła Kaye.
- Obawiam się, że Paul jej się podoba. Wiem, że w jej wieku
to śmieszne, ona jednak myśli zupełnie inaczej.
- Wolę, żeby podobał jej się Paul niż Henri. Kiedy po-
szedłem na górę, żeby się przebrać, doznałem szoku. Usły-
szałem, jak Georgy rozmawia przez telefon, po francusku.
Mój francuski nie jest najlepszy, ale potrafię się dogadać
i rozumiem, co znaczy mon amour.
- Och, nie! Henri?
- Właśnie. I wcale mi się to nie podoba. Teraz już wiesz,
dlaczego uważam, że niebiosa zesłały nam Paula. Ma swoje
słabości, ale zasadniczo jest nieszkodliwy. Henri to naprawdę
paskudny typ, w dodatku powiązany ze światem przestęp-
czym. Dzięki twemu bratu Georgy może przestanie o nim
myśleć. A skoro mam obydwoje na oku, nie muszę się za
bardzo martwić.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]