[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Nie widzieli się już prawie. Z dołu wyskoczyły światła i odbiły się w lustrze. Czekała,
aż zaciągnie zasłony. Bała się zapalić lampę przy odsłoniętych oknach. Zdawało się jej, że są
nieustannie śledzeni. Na pewno stary orientuje się już doskonale, gdzie mieszkają. Może w
każdej chwili przejść te paręset metrów i podłożyć szczurka. Podłożyć go, jak podkłada się
bombę.
%7łyjemy w świecie, w którym niewinni ludzie giną codziennie od podłożonych bomb,
umierają jako zakładnicy awanturników politycznych, jako ofiary porywaczy. Jan myślał o
tym świecie z rosnącą grozą. Od tych ostatecznych, a jednak i codziennych spraw zaczął
zaraz powracać do jednej jakże uporczywej i drażniącej, która wtrącała go w przepaść.
- Jak ktoś zapuka, nie otwieraj, pamiętaj - mówiła ciągle swoje Dorota.
Drażniło go, że ona go więzi, zaczęło go denerwować, że ona ograniczając mu
swobodę sama z niej korzysta, że chodzi tam, dokąd nigdy chodzić nie powinna.
- Pamiętaj - powtórzyła.
Wymknął się z jej ramion.
- Dobrze, dobrze, pozwól jednak, że pójdę jeszcze do gabinetu trochę popracować.
Gabinetem nazywali jego pokój z niewielkim biurkiem, przy którym próbował od
wielu lat bezskutecznie napisać swoją pracę.
- Musisz? - nie chciała go tracić z oczu.
Ale on odczuł to jak obręcz na szyi.
- Muszę - odezwał się szorstko - muszę do diaska! A ty się połóż. Wyglądasz już
okropnie.
Rzeczywiście wyglądała zle. Znowu ta fala niedobrych myśli o niej. Chodzi tam,
dokąd nigdy nie powinna była już chodzić...
Gdy po dwóch godzinach cichutko wsunął się do wielkiego wspólnego łóżka,
zauważył, że Dorota ma oczy otwarte. Pocałował ją, potem jeszcze raz. Był tak zmęczony, że
niemal zaraz usnął. Dorota nie spała, wpatrywała się w niego, mimo woli porównując go z
tymi wszystkimi mężczyznami, którzy twierdzili, że ją kochają, a których ona nie potrafiła tak
kochać, jak tego wielkiego, naiwnego chłopca.
Jemu zaś śnił się niewielki, szary szczur. Biegał jak oszalały i szukał, szukał Doroty.
W końcu jej dopadł. Morda tego szczura przypominała mu, ach, jak bardzo przypominała
twarz Grudzińskiego.
Była to dopiero pierwsza z czterech nocy, które postanowił spędzić w dobrowolnej
niewoli, zamknięty, zamurowany przed światem.
6
A jednak doszło do zbrodni, choć porucznik Jerzy Berda był początkowo pewny, że
sprawa z profesorem jest raz na zawsze skończona. Nowa interpretacja postępowania
uczonego, która, jak to czasem bywa z błyskotliwymi pomysłami, zrodziła się zaraz po
wizycie w profesorskiej norze, poszła natychmiast w zapomnienie.
Ostatecznie nic nowego nie zaszło. Na histerycznych podejrzeniach nie można
budować oskarżeń. Oddany na wszelki wypadek do analizy w Instytucie Komputerów
Przemysłowych szczurek został bardzo dokładnie zbadany.
Porucznik osobiście przyszedł po wynik analizy.
Sekretarka poprosiła go, aby usiadł i chwilę poczekał. Z pismem zlecającym odbiór
wyników badania wyszła na korytarz. Instytut był wielki, pełen nie kończących się jak gdyby
korytarzy. Kroki sekretarki bardzo długo wystukiwały chwiejny, głośny rytm. Dopiero po
kilkunastu minutach zjawiła się w towarzystwie szczupłego, mocno szpakowatego
jegomościa.
- Pan docent Grudziński wszystko panu porucznikowi powie.
- Nie tylko powie. Analiza jest przedstawiona również w tym piśmie - powiedział
docent, ściskając dłoń porucznika i wręczając mu długą kopertę. - Może język jej zabrzmi
nazbyt fachowo, ale w gruncie rzeczy oznacza to jedno: te szczurki, według naszej opinii, nie
powinny być szkodliwe. Nie można nimi też sterować z dalszej odległości. Rozkazów muszą
słuchać bezpośrednio z zasięgu głosu rozkazodawcy. To pewne. Może zresztą wejdziemy do
gabinetu i powiem panu bardziej szczegółowo, co o nich myślę.
Usiedli w wygodnych klubach.
W tym momencie właśnie porucznik Jerzy Berda uświadomił sobie w pełni różnicę,
jaka dzieliła poziom życia starego profesora od jego uczniów i kolegów po fachu. Szaleńcza
[ Pobierz całość w formacie PDF ]