[ Pobierz całość w formacie PDF ]
plemienia, którzy chcą tu przyjechać, muszą przestrzegać plemiennego
obyczaju i wyrzec się alkoholu. To mądrzy ludzie. Zatrudniają najlepszych
nauczycieli i zamierzają powoli zasymilować się z białymi, ale tym razem
na własnych warunkach.
- Na razie rozumiem. Ale jaka jest twoja rola w tym wszystkim?
- Koori mają własnych uzdrowicieli - ciągnęła - ale teraz zapadają też na
choroby białego człowieka. Są na tyle inteligentni, że zdają sobie sprawę, że
sami sobie z nimi nie poradzą. Osobiście zwracam największą uwagę na
choroby oczu wśród dzieci. Poważnym problemem jest szerząca się
powszechnie jaglica. Wielu starszych członków plemienia bezpowrotnie
straciło już wzrok. - Uśmiechnęła się ciepło. - To jak? Jesteś gotów mi
pomóc?
- Z przyjemnością.
RS
87
Gdyby ktokolwiek powiedział mu jeszcze tydzień temu, że spędzi sześć
godzin na piasku, badając oczy niezliczonej rzeszy maluchów, pomyślałby,
że ma do czynienia z wariatem. Tymczasem właśnie uporał się z długą
kolejką małych pacjentów.
Christie przedstawiła go Maree, plemiennej pielęgniarce, która mimo
braku formalnego wykształcenia niezwykle sprawnie wypełniała wszelkie
zalecenia lekarzy.
Jak daleko znalazł się dzisiaj od Brisbane! A przecież tam też czeka go
całe mnóstwo pracy, a przede wszystkim ostatni, niedokończony rozdział.
Tylko jak tu myśleć o pisaniu, skoro małej Mary Bindi ropieją powieki, a
Anna Corragaba ma wysoką gorączkę...
- Nie mogę uwierzyć, że udało nam się dziś skończyć tak wcześnie -
oświadczyła Christie, kiedy po piątej zaczęli pakować sprzęt do samochodu.
- Jednak nie ma to jak dwoje lekarzy.
Wyglądała dzisiaj cudownie. Spłowiałe dżinsy, luzna koszula i wysokie
skórzane buty, które włożyła dla ochrony przed jadowitymi wężami, tylko
dodawały jej uroku, a włosy ściągnięte do tyłu karminową frotką sprawiły,
że wyglądała teraz jak uczennica.
Hugo z trudem panował nad sobą. Tak bardzo pragnął pochwycić
Christie w ramiona. Nade wszystko jednak nie chciał jej skrzywdzić.
- Nie chciałbyś zjeść kolacji na plaży? - zapytała znienacka.
Nie spodziewał się takiego obrotu sytuacji. Podejrzewał, że Christie
będzie chciała jak najszybciej wrócić do dziadka.
- Mało kiedy udaje mi się wyjechać stąd przed zmrokiem, więc w środy
dziadek jada kolacje w szpitalu - wyjaśniła.
- Ale - wciąż jeszcze nie pozbył się wątpliwości - udało mi się namówić
rodziców Anny Corragaba, żeby odwiezli ją do szpitala.
- Wiem. Maree mi mówiła. Podobno Anna od trzech dni ma wysoką
gorączkę. Tylko że minie jeszcze sporo czasu, zanim tam dotrą. Muszą
przecież przejść ładnych parę kilometrów.
- Jak to przejść? Przecież to dziecko jest poważnie chore! - wykrzyknął
Hugo. - Nie mogą jej odwiezć samochodem?
- Nie mają samochodu.
- To sami mogliśmy ją zabrać.
- Nigdy by się na to nie zgodzili. Rada plemienna postanowiła, że żaden
Koori nie może korzystać z samochodu. Nawet jeśli to sprawa życia i
śmierci.
- Ale dlaczego?
RS
88
- Kiedy jeszcze mieszkali w mieście, mali chłopcy zaczęli wąchać
benzynę. Wiesz, co to może oznaczać? Upośledzenie do końca życia.
Rzeczywiście, Hugo spotkał dziś kilku upośledzonych umysłowo
młodzieńców.
- W każdym razie, według moich wyliczeń, Anna nie pojawi się w
szpitalu przed północą. Mężczyzni z plemienia będą ją nieśli na zmianę.
- Obawiam się, że to zapalenie wyrostka.
- Cholera! - Christie zmarszczyła brwi. - Pewnie stracę kilka godzin,
zanim zdołam przekonać ich, żeby pozwolili przenieść dziecko do
Townsville. I wcale nie mam pewności, czy w końcu wyrażą zgodę.
- A nie możemy operować na miejscu? - zapytał Hugo, przyglądając się
Christie z uwagą.
Najpierw otworzyła szeroko oczy, a potem uśmiechnęła się radośnie.
Napięcie znikło z jej twarzy jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
- Wspaniale! - zawołała. - Nie wyobrażasz sobie, jaka to dla mnie ulga.
To straszne patrzeć na umierające dziecko, któremu nie pozwalają ci pomóc.
- Wyjęła z kieszeni telefon komórkowy. - Mary-anne da nam znać, kiedy
Anna przybędzie do szpitala. A tymczasem możemy poszukać jakiegoś
pięknego miejsca, żeby zjeść kolację.
Tym razem atmosfera była całkiem inna niż owej pamiętnej nocy, kiedy
wspólnie łowili krewetki. Oboje zachowali powściągliwość. Hugo wciąż nie
był pewien, co przyniesie przyszłość, natomiast Christie nie przestawała
smucić się jego rychłym wyjazdem. Propozycja wspólnej operacji
uświadomiła jej ze zdwojoną mocą wagę problemów, z którymi przyjdzie
jej borykać się, kiedy znowu zostanie sama.
Jedli w milczeniu i tylko fale odbijające się regularnie od brzegu
przerywały panującą wokół ciszę.
Hugo wciąż bił się z myślami. Czy ma ulec przemożnej pokusie i narazić
Christie na ból rozstania? Przecież nawet nie wie, czy kiedykolwiek tu
wróci.
- Musimy już iść - powiedział trochę zbyt szybko i podał Christie rękę,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]