[ Pobierz całość w formacie PDF ]
także... Piotr jest niepotrzebny.
Czułem, jak jakieś najtajniejsze, najgłębsze fibry zadrgały we mnie, a równocześnie prze-
strach mnie ogarnął. Bo to była myśl, która w ostatnim czasie i mnie coraz częściej przycho-
dziła do głowy.
Nie mogę się winić: dotrzymałem raz powziętego postanowienia i wytrwałem na dobro-
wolnie obranym, a tak niesłychanie śmiesznym stanowisku poczciwego nauczyciela cudzych
dzieci, ale com ja przewalczył, co przecierpiał - tego dzisiaj mi już nie wypowiedzieć!
Bo przecież tę kobietę, jedyną na tym świecie, a tak mi drogą, miałem wciąż przy sobie,
widziałem, że jest nieszczęśliwa, a czasem łudziłem się nawet, że może ze mną byłaby szczę-
śliwsza. Były takie dnie, że patrząc na Piotra, ściskałem rękojeść rewolweru w kieszeni, i ta-
kie, gdy lufę brałem w zęby, z palcem na cynglu, sądząc, że dłużej nie wytrzymam, nie znio-
sę...
Ale zniosłem i wytrzymałem. Zniosłem, chociaż krew mi nieraz wzrok przesłaniała, a
spazm jakiś chwytał mnie za piersi, zniosłem, choć nie można sobie wymarzyć takiej pokusy,
która by mnie we śnie lub na jawie nie była nawiedzała i trapiła.
Owego pamiętnego dnia, gdyśmy mieli ciągnąć losy o Martę, myślałem, zrzekając się jej
posiadania, że się uspokoję, zapomnę z czasem, ale na darmo mijały lata, na darmo błąkałem
się z dala od niej po księżycowych lądach, daremnie poświęcałem się wychowaniu Toma i
myśli o przyszłym pokoleniu: ona jest mi ciągle tak samo droga, jak tam, w Kraju Bieguno-
wym, gdy po długiej, dzięki niej szczęśliwie przebytej chorobie chodziłem z nią razem po
wonnych mrocznych łąkach, rozmawiając o rzeczach obojętnych, a tak pełnych znaczenia.
Mięśnie i ścięgna wciąż mam silne i krzepkie, ale duchem starzeję się już, czuję to; tęsk-
nota za Ziemią rozstraja moje myśli i smutek coraz większy mnie obejmuje: nie tylko patrzę
na wszystko przez łzy, ale nawet myślę przez łzy o wszystkim - jeno ta miłość moja nie chce
się we mnie zestarzeć i osłabnąć, owszem, zda się, że wzrasta z wiekiem, razem z gniotącą
mnie coraz ciężej tęsknotą. Wiem, że jestem śmieszny, a przecież nawet śmiać się ze siebie
nie mogę.
Czasem próbuję szydzić. Powtarzam sobie brutalnie, że kocham Martę tylko dlatego, że
jest jedyną kobietą na Księżycu, a nie do mnie należy; że to niby wzniosłe uczucie jest tylko
w pryzmacie ducha ludzkiego załamanym najgrubszym zwierzęcym popędem, i wiele, wiele
podobnych rzeczy, ale powiedziawszy sobie po raz setny to wszystko, mimo woli szukam
Marty oczyma i czuję, że dałbym się z chęcią przybić na krzyż, gdybym mógł przez to jeden
pogodny uśmiech na jej usta wywołać.
W człowieku nawet na pustyni, nawet na innym globie, tkwi obok innych dzikich in-
stynktów także poczucie słuszności czy prawa. Nie wiem, czy jest wynikiem li tylko wycho-
wania czy też jakiejś wrodzonej organizacji duchowej, ale to pewna, że istnieje i odzywa się
głośno nawet tam, gdzie nie ma nikogo, kto by mu jego milczenie mógł wytknąć.
64
Marta należała do Piotra. Zgodziłem się był na to i ta myśl bądz co bądz powstrzymywała
mnie od niejednego kroku, który inaczej byłbym może zrobił. Starałem się tak usunąć z jej
oczu, aby nawet od siebie samego oddalić podejrzenie, że się chcę jej przypodobać. Zresztą i
ona nie szukała mego towarzystwa: spostrzegłem nawet, że obecność moja wprawia ją zawsze
w zakłopotanie. Ale to wszystko zmieniło się po narodzeniu najmłodszej dziewczynki, kiedy
nastąpiło zupełne zerwanie między Martą a Piotrem.
W dwie doby księżycowe po przyjściu na świat tego dziecka, nieco przed zachodem
słońca siedzieliśmy razem -co nam się zresztą dość rzadko zdarzało - i patrzyliśmy w milcze-
niu na szerokie morze. Zachodzące słońce pozłociło jego wody, z lekka wiatrem wzruszone i
poczynające już w cieniu skał fosforyzować. Zniegi na szczycie Otamora były zupełnie
krwawe od słońca; po czarnej chmurze dymu, zawieszonej nad kraterem, błyskały także
ciemnoczerwone refleksy.
Milczenie przerwała Marta. Nie zmieniając postawy, nie odrywając oczu, zapatrzonych
gdzieś w dalekie perspektywy morskie, zaczęła do nas mówić, na pozór spokojnie, jak zaw-
sze, choć nie uszło mej uwagi, że głos drżał jej z początku.
- Spełniłam wielką zbrodnię - zaczęła - bo nie dotrzymałam wiary mojemu zmarłemu
mężowi i chętnie za to będę pokutować setki tysięcy lat w rozmaitych wcieleniach... Ale wy
wiecie, że zrobiłam to jedynie dla jego syna, w którym on sam żyje dla mnie. Nigdy się z tym
nie kryłam. Coście wy myśleli i jakieście wy mieli zamiary,' to mnie nie obchodzi; ja chcia-
łam, aby Tom miał siostry i brata... Nie ma wprawdzie brata, ale ma trzy siostry, i ja uważam,
że spełniłam swój obowiązek. Ciężki obowiązek, ty wiesz o tym. Piotrze. %7łal mi cię, boś się
łudził, że możesz być dla mnie czymś więcej... Nie moja wina... Ale teraz wszystko skończo-
ne. Odzyskuję na powrót swobodę. Nie pytam się, czy wy... czy ty. Piotrze, zechcesz mi ją
dać: ja ją sobie biorę sama. Nie jestem już twoją żoną...
Odetchnęła głęboko i zamilkła. Byliśmy tak zaskoczeni i słowami, i niespodziewanym
tonem tego, co powiedziała, że siedzieliśmy przez pewien czas w milczeniu nie umiejąc zna-
lezć odpowiedzi. Zresztą jakąż jej można było dać odpowiedz? - ona jej nawet nie czekała...
Biorę sobie swobodę... Nie jestem już twoją żoną... Dziwne wrażenie wywarły na mnie te
[ Pobierz całość w formacie PDF ]