[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zasłaniając się rękami. Zaraz potem Jan usłyszał nieludzki wrzask do szpiku kości
świdrujący ciało. Wydał go Roger, z którego buchnęły żółte płomienie. Jego ciało
paliło się tak jakby było przesączone czystym spirytusem. Czarne kłęby dymu
uniosły się pod sufit. Sylwetka Rogera złamała się i upadła w kąt, już po chwili
przestając przypominać człowieka. Zaskwierczało i płomień zniknął. Z czarnego
tłumoka unosił się mdlący swąd i na tle okopconej ściany ponownie zawisł świetlisty
kształt. Jan poczuł, że odzyskał władzę w rękach. Chwycił wiszący na ścianie
miotacz i wyginając zaczepy, zerwał go ze ściany. Nie celując rąbnął cały ładunek w
zjawę. Miotacze tego typu służą do awaryjnego przebijania drzwi i nic dziwnego, że
od wystrzału zatrząsł się przedsionek, a w ścianie pojawiła duża wyrwa z
zastygającymi bąblami metalu. Widmo nawet nie zmieniło położenia. Potem poczęło
się zmniejszać do wymiarów małej kulki, która zniknęła w uszkodzonej ścianie.
Miotacz Jana stuknął o podłogę, a on sam zataczając się podszedł do dziury i
delikatnie wysunął głowę na korytarz. Zjawy nie było.
Przez jasno oświetloną przestrzeń biegł w jego stronę Tom. Zanim dotarł do Jana
ten zdążył prześlizgnąć się na korytarz. Tam, sunąc rękoma po ścianie przylgnął do
framugi. Tom tylko zajrzał do przedsionka, a potem z pobladłą twarzą oparł się o
ścianę i zwymiotował, krztusząc się śliną i powietrzem. Potem włócząc nogami
poszedł w stronę sterówki. Jan odpiął hełm i podążył za nim. Wydawało mu się, że na
ścianie zostawił ściekającą plamę krwi. Szarpnął głową, lecz biały plastyk był czysty.
Przeszorował skronie grubymi rękawicami, aż do bólu.
Dopiero po kilku następnych krokach zrozumiał, że Tom idzie do zbrojowni. Swoją
nazwę zawdzięczało pomieszczenie ręcznym miotaczom, mikroanihilatorom i innym
urządzeniom przechowywanym dla prac geologicznych, bądz metalurgicznych. Było
wiadomo, mimo iż oficjalnie o tym nie mówiono, że mogą one pełnić rolę uzbrojenia w
wypadku czyjegoś ataku.
Tom rozsunął drzwi i zdjął ze ściany dwa anihilatory. Jan chwycił podaną mu kolbę i
zamocował w uchwycie na torsie. Zerwał bezpiecznik mocy, przesuwając suwak na
maksimum. Wyszli. Tom niósł dużą, plastykową płachtę. Szeleściła, drażniąc ich
uszy. Wentylacja, która usunęła odór, pozwoliła na wejście do przedsionka. Dopiero
tam spostrzegli, że nie wzięli żadnej szufli, bądz zgarniarki, a Jan za nic nie wziąłby
tych strzępów do rąk. W końcu napinając płachtę podsunęli ją pod zwłoki. Tom
wyszedł pierwszy, dzwigając zadziwiająco lekkie resztki Rogera. Szli do komory
ciśnień. Było to pomieszczenie mające kształt sześcianu o dwumetrowych ścianach,
obitych spawanymi elektrycznie płytami. Wejście zamykały pancerne drzwi z dużym
kołem blokującym. Wślizgnęli się tam i złożyli tłumok w kącie. Jan odwrócił się i
wyszedł pierwszy. Momentalnie z głuchym łoskotem zatrzasnęło się za nim wejście.
Zdrętwiał.
Jeszcze nie wierząc w to co się stało, oparł dłonie na kole i pociągnął do siebie. Z
równym powodzeniem mógł ciągnąć zabetonowany kołek, ani drgnęły. Przyłożył
ucho do metalu. Tom musiał walić z całej siły, gdyż słyszał głuche uderzenia.
Zlustrował drzwi upewniając się, że wszystkie zamknięcia są odblokowane. Przywarł
plecami do ściany i rozglądając się po korytarzu uruchomił końcówkę komputera.
Komputer. Odblokuj drzwi komory ciśnień.
Mówiąc, wodził talerzem anihilatora po korytarzu.
Polecenie alogiczne. Drzwi są odblokowane. Zagryzł wargi.
Komputer. Sprawdz to jeszcze raz. Odpowiedz przyszła momentalnie.
Drzwi są odblokowane.
By cię szlag trafił!
Wyłączył końcówkę i począł nadsłuchiwać. Tom najwidoczniej zrozumiał jego
intencje i odszedł od drzwi. W przeciwnym razie Jan nie mógłby użyć anihilatora,
gdyż razem z drzwiami unicestwiłby dowódcę. Broń miała kilkucentymetrowy rozrzut.
Stanął kilka metrów z tyłu i wycelował talerz w koło blokujące. Wcisnął spust i nic się
nie stało. Zdążył jedynie stwierdzić ten fakt, gdyż moment pózniej wrzasnął. Jego
broń poczęła się topić w rękach, wręcz ściekając po rękawicach. Odrzucił ją w kąt,
lecz wrzące krople metalu poczęły wyżerać materiał. W panice zerwał dymiący
skafander.
Zwiatło korytarza było Jasne i monotonne. Wyodrębniało każdy szczegół. Gładki
metal zamkniętych drzwi, roztopioną kałużę anihilatora i jego rozrzucony skafander;
trzy szczegóły na tle normalności statku.
Jan szarpnął drzwi jeszcze raz, ale nie ustąpiły. Odwrócił się i wrócił niebawem z
miotaczem. Nie zostawiając sobie czasu do namysłu podniósł broń i wystrzelił. Tym
razem miotacz został cały, lecz nie odpalił. Zdezorientowany Jan zajrzał do lufy i
chyba tylko absurdalność tego gestu sprawiła, że wyczuł niebezpieczeństwo. W
ostatniej chwili szarpnął lufę na bok. Aadunek z wizgotem przeleciał koło twarzy i
wyrżnął w drzwi od sterówki, demolując je doszczętnie. Fala nadciśnienia przycisnęła
go do ściany. Słony smak krwi upewnił, że ma rozbite wargi.
Zrozpaczony kucnął na podłodze i zacisnął pięści aż do bólu. Pomieszczenie miało
osiem metrów sześciennych i tyle samo mieściło powietrza. Nie ruszając się i nie
ulegając panice, Tom mógł tam wytrzymać co najwyżej godzinę. To coś, co było na
statku i w niepojęty sposób miało władzę nad przedmiotami, skutecznie niweczyło
wszystkie próby ratunku.
Jan jeszcze długo próbował uwolnić dowódcę. Niestety, każda z prób kończyła się
tak jak poprzednio. To, że nie zginął zawdzięcza własnemu szczęściu i faktowi, że
owo coś tylko bawiło się z nim, nie mając na razie zamiaru zabijać. Po dwóch
godzinach ze świadomością, że został sam, podszedł do drzwi komory. Już chyba
tylko z przyzwyczajenia pociągnął je do siebie. Bryła metalu poddała się jego woli.
Nie spodziewając się tego, przytrzymał ją odruchowo. Cisza. Szczelina była
niewielka, około dwóch centymetrów. Czuł na dłoni, jak wydobywa się przez nią
ciepłe i zużyte powietrze. Nie myślał o niczym i dlatego dopiero po chwili poczuł, że
ktoś napiera po drugiej stronie. Zimny pot przyszedł razem z myślą, że tym kimś nie
może być Tom, a już z pewnością, nie Tom żywy. Nacisk rósł. Tom! Słyszysz mnie?
Odpowiedzi nie było, tylko drzwi odchyliły się jeszcze o centymetr. Jan zaparł się
nogami i pchnął je raz, a gdy strach dopełzł do gardła, jeszcze raz z całej siły. Nie
wystarczyło, gdyż pozostały uchylone. Spocone dłonie ślizgały się po metalu.
Widząc, że przegrywa, zebrał siły i wrzeszcząc na całe gardło zetknął złącza.
Przytrzymując drzwi plecami dokręcił koło. Potem wypuścił je z rąk i wodząc dłonią
po ścianie osunął się na podłogę. Metal przyjemnie chłodził spocone plecy. W
korytarzu było cicho. Spojrzał w górę spod wpółprzymkniętych powiek, szukając
miejsca bądz rzeczy, skąd mogło przyjść niebezpieczeństwo. Dopiero pózniej zjawiła
się myśl, że powinien prezentować się godniej; godniej jako człowiek. Oparł dłonie o
[ Pobierz całość w formacie PDF ]