[ Pobierz całość w formacie PDF ]
je ubierać. Niemniej do żadnej z tych rzeczy nie przywiązuje się
nadmiernej wagi. A przecież, jak wszyscy inni, potrafimy
odczytywać sygnały -wełniany bezrękawnik może mieć równie
duże znaczenie jak błękitna kamizelka, w którą Goethe ubrał, na
jego zgubę, młodego Wertera.
Wiele godzin pózniej czekałam na Dominika ubrana w prosty,
lecz idealnie dobrany strój. Miałam na sobie ciemnoniebieską
sukienkę z paskiem. Perły. Również ciemnoniebieskie, skórzane
pantofelki. Wyszczotkowałam włosy, przywracając im naturalny
połysk. Na twarz nałożyłam tonizujący krem i staranny subtelny
makijaż - oto, jak wygląda piękna żona.
To, że miotałam się jak zwierzę po pokoju, że zostałam zraniona
najdotkliwiej jak można, że pozwoliłam, by myśli o przemocy i
okrucieństwie wyrwały się spod zwykłej kontroli, że całe moje
życie zwinęło się w męce i pękło - wszystko to było ukryte pod
maską pozorów.
Byłam bowiem dumna. I spotkałam się z odrzuceniem. Mnie się
nie odrzuca. Nigdy. Nie w tych sprawach.
Zwiadomość tego, że nieustannie zdradzam Elizabeth, nie była
niemiła. Czekałam uzbrojona w wiedzę, którą mogłam wyjawić
bądz zachować dla siebie. Szepcząc bezgłośnie podczas
weekendów i kolacji. Tylko do samej siebie. Dawało mi to wielką
satysfakcję. A teraz miałam i to stracić. Nie wiedząc o tym
pokonała mnie. Elizabeth. Kradnąc coś, co należało do mnie. Bo
on z całą pewnością należał do mnie.
Wiedziałam, jak cierpi. Czy mógł to znieść? Może przez chwilę.
Czy nawyk wstrzemięzliwości utrwali się? A może wezmie górę
rozpacz? Będzie błagał. Tak jak ja błagałam jego. W milczeniu.
Musiał czuć, jak coś kołacze się o wały obronne jego ciała.
Czy będę go prosić? Nie. Mniej by mnie wtedy pragnął. Znałam
go. W tego rodzaju przedsięwzięciu najważniejsza jest
znajomość przeciwnika. Odmówił mi tego, co do mnie należy. A
więc jest moim przeciwnikiem. Nie okażę słabości wrogowi.
Nigdy. Duma. Siła. Cierpliwość. Ziarna zasiane w nim rosły we
mnie. Przyjdzie, żeby zebrać plon.
25
Na cały miesiąc, trzydzieści dni, Charles Harding pozbawił mnie
nawet swego widoku. Coś - nie znajduję na to słów - zdawało się
trzepotać we mnie i zamierać. Nie kończące się, codzienne
umieranie w jakimś zakamarku mojego ciała. Gdzieś po lewej
stronie. Myślę, że stamtąd emanował ból.
Weekend w Lexington został odwołany. W piątek rano. Nadmiar
pracy. Dzwoniła Elizabeth. Jej szczere przeprosiny dzwięczały
echem w pustych komnatach mojego umysłu. I w Lexington. Nie
zostaliśmy zaproszeni do Frimton Manor.
Powinnam coś wymyślić. Musiałam go zobaczyć. Jaki podstęp
mógł doprowadzić do spotkania? Posłużyłam się najłatwiej
dostępnym, a potężnym instrumentem. Moją rodziną. Przede
wszystkim synem.
Zadzwoniłam do Elizabeth. Właściwe słowa płynęły mi
potoczyście z ust. Zwroty w rodzaju rodzinne spotkania",
chłopcy", tak blisko", wszyscy razem" i wreszcie samotność
matki". Elizabeth przyjęła z entuzjazmem propozycję rodzinnego
spotkania w Lexington w połowie semestru. Usłyszałam, jak
wyprosiła zgodę u Charlesa.
A może sam w sekrecie tego chciałeś? Przyjechać do Lexington?
Zobaczyć się ze mną? Schwytany w słuchawkę telefonu odległy
głos odpowiadający na pytania Elizabeth wybijał rytm pożądania
na mojej skórze. Jednak zdołałam zapanować nad uczuciami i nie
sprawiłam sobie zawodu.
Jesienne ferie w Lexington. Jezioro pokryte kożuchem liści. Zi-
mowe kolory, brąz, złoto, rubinowa czerwień. I niebo wyniosłe,
chłodne, sławiące srebrzysty błękit. Gniew wyrył na mojej
twarzy piętno wyniosłości i chłodu w kolorze srebra.
Charles był jak osaczone zwierzę. Wiedział, że wpadł w pułapkę.
Bo musiał w nią wpaść. Bo chciał? Kiedy zebraliśmy się wszyscy
w głównym salonie, postanowiłam, że będę bezlitosna.
Niech cię cholera wezmie, Charles. %7łeby myśleć o ucieczce.
Niech cię diabli. Albo będziesz mój, albo wolę, żebyś nie żył.
Kiedy zobaczył mnie, wzdrygnął się dziwnie, jakby jego wielkie
ciało przeszył nagły dreszcz. Podeszłam, stając rozmyślnie obok
niego przy barku.
- Jesteś nieszczęśliwy jak diabli, prawda, Charles? - wyszepta-
łam. - Mam nadzieję, że jesteś.
- Jest jaki?
- Szczęśliwy, spędzając więcej czasu we Frimton.
- Zawsze się cieszę, mogąc przebywać częściej z Elizabeth.
Zemsta.
- A ja z tobą, Charles. A ja z tobą - powiedziała Elizabeth.
- Szczęśliwa para.
Czy dosłyszeli nutkę ironii w twoim głosie, Dominiku?
- Tak samo jak my - uśmiechnęłam się do niego.
- Aha!
- Dominiku, czy ostatecznie rezygnujesz z pracowni?
- Tak. Naprawdę jej nie potrzebujemy.
- Cieszę się. Myślę, że nie chciałabym jej sprzedawać. Byłam tam
taka szczęśliwa. To było urocze schronienie.
Pamiętałam jej schronienie. Ja i jej mąż. Spleceni w zawiłym
tańcu namiętności. Ręce, nogi, ciała zgięte tak, by nie uszkodzić
obrazów. Mogę ją teraz zniszczyć za jednym zamachem. Czy
mam to zrobić? Ale wtedy utracę go na zawsze.
- Masz znakomitą recenzję w The Daily"... napisał ją
Branning-ton Orchard. Pomyślałem, że będziesz zachwycona.
- Dziękuję ci, Dominiku. Nie dociera do mnie wszystko, co różni
ludzie piszą o moim malarstwie. Nawet ci, którzy są mi
przychylni. Malarstwo to coś, co po prostu muszę robić. Z coraz
większym zaangażowaniem.
Artystyczny przymus. Nawet najmierniejsi artyści czują potrzebę
rozwijania swojego miernego talentu, a rozwojowi temu często
towarzyszą przejawy złego humoru.
- Czy naprawdę musisz, Elizabeth? Jedynym Bogiem jest
Sztuka? Ego te absofoo zawsze w Jego ustach?
Moją duszę przepełniała gorycz. Moją duszę? Przez lata
karmiłam ją wiktem, który sprawił, że dawno temu uciekła, mała
i głodna, od składanych jej gorzkich ofiar.
- Nie przypuszczam, Ruth, żebyś naprawdę miała to na myśli
[ Pobierz całość w formacie PDF ]