[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przybyszem?
Tak. Przyjechałem i już jutro odjadę.
Co cię ściągnęło do naszego grodu?
O to... wskazał palcem kamienny kwadrat. Znałem ją...
Ach tak. Pewno, panie, składałeś zeznanie?
Składałem. Ale już wcześniej.
Kiedy poznałeś tę Joannę?
Na samym początku. Przywiozłem ją z Vaucouleurs do króla. Wtedy był delfinem,
a ona wiejską dziewczyną nikomu nie znaną.
Rozumiem. Dawna znajomość.
247
Dawna i niestety krótka. Pod Orleanem odniosłem rany. Zanim się z nich wykurowałem
i mogłem wrócić do wojska, ona dostała się w ręce Anglików. A ty, wielebny panie, jeśli
wolno zapytać, może także znałeś ją?
Zatrzepotał małymi, suchymi dłońmi.
Nie, nie pamiętam... Nic nie pamiętam. Ona tu była sądzona i wielu interesowało się
nią. Ale to było bardzo dawno. Nic nie pamiętam. Nie potrafię nic powiedzieć.
Nawet nie pamiętasz, panie, jak wyglądała?
Och, zwyczajnie, jak dziewczyna. Tylko ubrana była po męsku w czarny kaftan.
Widziałeś ją, panie, w czasie procesu?
Z daleka, tylko z daleka. I nie patrzyłem specjalnie...
Sędziowie byli dla niej podobno ciężcy i surowi?
Nie pamiętam...
Mówiono mi, że zadręczali ją pytaniami, że stosowali podstępy?
Nie sądzę. Ale nie pamiętam.
I na jej śmierć, wasza wielebność, także nie patrzyłeś?
Nie. Jestem kapłanem i doktorem świętej teologii. Taka śmierć to zbyt okrutny widok
dla człowieka oddanego służbie Bożej. Ecclesia horret sanguinem.
Stali jakiś czas w milczeniu. Potem stary rzekł:
%7łegnaj, panie rycerzu. Miło mi było cię poznać. Skoro wyjeżdżasz, już się więcej nie
spotkamy.
Sądzę, że tak. Czy wolno waszą wielebność spytać o imię?
Beaupere. Kanonik Jan Beaupere...
Oddalił się powłócząc nogami. Nie szedł wprost przez rozświetlony blaskiem księżyca
plac, ale od razu skręcił pod cień domów.
248
Metz pozostał. Stał dalej zamyślony. Otaczała go cisza uśpionego miasta. I gdy tak stał,
wydało mu się, że słyszy znowu świeży, dziewczęcy głosik, który mówił: Odwieziesz mnie
do delfina, prawda? Do nikogo nie miałam większego zaufania... Bo ty rozumiesz...
Nie, naprawdę nie rozumiał jej nigdy. To nie było rozumienie. To była miłość.
Towarzysze żartowali z niego, że się zakochał jak błędny rycerz. On się tego wypierał ale
tak właśnie było naprawdę. To była miłość jak trubadurza pieśń pełna czci, szacunku,
podziwu, pragnienie służenia.
Dziś był starym, samotnym człowiekiem. Miał szlachectwo, bogactwo, miał zamek, ale
nie miał żony i dzieci. Był sam. Tym mocniej żył wspomnieniami. Wracały do niego ciągle.
A tu, w Rouen, uderzyły w niego mocną falą niby poryw wiatru. To tak jakby ona chciała mu
powiedzieć... Co powiedzieć? %7łe nie opuściła go? Nie zapomniała? %7łe ciągle ma do niego
zaufanie?
Ukląkł i czołobitnym gestem rycerza, oddanego pani swego serca, ucałował podmurówkę
stosu.
249
[ Pobierz całość w formacie PDF ]