[ Pobierz całość w formacie PDF ]
s¹ o ¿ycie zaczepione...
- I nad czym¿e pracujesz pod te czasy?
- Ba! - pomrukn¹³ B. smutno - gram ot czasem na skrzypcach... i przyjdx kiedy, zagram ci
wieczorem... zdaje mi siê, ¿em coS skomponowa³.
20
Jako¿ rzeczywiScie B, na skrzypcach gra³ z bieg³oSci¹ szczególn¹.
- Albo nie - przerwa³ nagle - bo nie sam tu jestem. Mnie tu pañstwo Hr. do W³och zabrali.
Zacz¹³em te¿ tak¿e ma³y obraz, gdzie rybaka chcê zrobiæ z dzieæmi swymi, i chcê, ¿eby by³
wieczór, i ¿eby by³o widaæ, i¿ pracowa³ dzieñ ca³y, i chcê, aby rybak w rêku trzyma³ u³owion¹
rzecz jedn¹... muszlê pust¹! I chcê, aby z t¹ muszl¹, wyci¹gaj¹c rêkê, ¿ebra³ sobie. Taki obraz
robiê, i ju¿ bliski, bliski swego skoñczenia.
Tu siê B. z krzes³a podniós³ i zawo³a³: Menego! - ale ¿e nie weneckim iloczasem, lecz po
polsku me-nego przed³u¿aj¹c, wiêc podchwyci³ ch³opiec: Jak to, panie? jak to, topisz siê,
panie... (bo me nego - topiê siê w weneckim znaczy dialekcie), jak to? - jeszcze powtórzy³
- a wszak¿e dziS gondole po koSciele Rwiêtego Marka nie p³ywa³y i suchutko w kawiarni.
- Buffone - odrzek³ B. - Buffone! - i wyszliSmy z kawiarni...
Na drugi dzieñ wieczorem taki list mi z miasta przyniesiono:
Pañstwo Hrab. zamiary odmienili; wkrótce mamy wyje¿d¿aæ, jutro mo¿e wieczorem; nie
wiem pewno, ale mo¿e byæ jutro. Wszystko te¿ ju¿ zwiedzilem (!) prócz tej wyspy d³ugiej
od po³udnia, któr¹ to tak z okna Twego widaæ, i o której to mówisz, ¿e tam lord Byron konno
je¿d¿¹c opisywal Mazepê, bo nie wiem, jak wyspa siê nazywa. JeSli czasu mi zbêdzie, to
gondolk¹ sobie tam dop³ynê. Chcialbym te¿ Ciê po¿egnaæ, wst¹piê mo¿e; a nie, to na wyspê
czêsto robisz wycieczki: czemu nie mia³byS jutro, nixli s³oñce zapiecze, tam pop³yn¹æ?
¯egnam...
Byczkowski
NB. Pakuj¹c siê chustkê te¿ znalazlem, któr¹ w pierwszych czasach emigracji w Drexnie wiel-
ki nasz lord Byron mi darowa³. To jest jedno, co mogê na pami¹tkê zostawiæ. ¯alujê, ¿em nie
gra³ Ci na skrzypcach...
Nixli s³oñce zapiek³o, pop³yn¹³em na Lido dnia wtórego. Lido jest to d³ugie pasmo ziemi,
o które siê p³asko z jednej strony pe³ne morze rozbija; z drugiej sztuczne wybrze¿e z ciosa-
nego kamienia odpiera mniej silne fale lagun. A¿eby do brzegu dojSæ morskiego, a zw³aszcza
tam, gdzie zwykle cudzoziemcy ogl¹daæ widok id¹, trzeba pierwej przez ³¹kê przejSæ zielon¹,
która, kiedyS smêtarzem mo¿nych kupców ¿ydowskich za Rzeczypospolitej jeszcze bêd¹c,
do dziS Swieci gdzieniegdzie pozacieranymi kamieniami. Po nich Scie¿ka siê ³amie, albo je
wymija, w trawie naprzód, a potem w nadmorskian ¿wirze gin¹c. Tam doszed³szy, spotka³em
gondoliera; sta³ nad garstk¹ bielizny; przy nim s³uga z policji i dwie damy Angielki z albu-
mami. B., zap³aciwszy gondoliera, powiedzia³ mu, ¿e u¿yæ chce k¹pieli... ale za g³êboko
w fale zaszed³.
Grób jego jest na Lido.
21
CZARNE KWIATY
...Mo¿na by ciekawe w tym wzglêdzie rzeczy tu zapisaæ, ale zaraz wstrêt cofa pióro i przy-
chodzi na mySl zapytanie: czy warto!... Przy pojêciach albowiem wspó³czesnych o czytel-
nictwie i o twórczoSci piSmiennej zatracone jest prawie uczucie, kiedy pisarz stara siê unik-
n¹æ stylu przez uszanowanie dla rzeczy opisywanej a z siebie samej zupe³nej i zajmuj¹cej,
kiedy zaS, przeciwnie, nie dopracowawszy formy, styl zaniedbuje... Kiedy chodzi po zie-
mi, okazuj¹c, jak nisko zst¹piæ potrafi³? - kiedy zaS równie¿ nisko st¹pa, przeto i¿ wznieSæ
siê wy¿ej nie móg³? Te rozró¿niaæ odcienia, tak dla pewnych osób jednoznacz¹ce, rzadki bar-
dzo czytelnik dziS potrafi, i dlatego niebezpiecznie jest w jak¹kolwiek now¹ drogê na cal je-
den post¹piæ, i dlatego najbezpieczniej jest w kó³ko jedne i te¿ same motywa i formy propor-
cjonowaæ tylko, nic nie wznowiwszy ani dodawszy, ani na uic siê nie odwa¿ywszy.
S¹ wszelako w ksiêdze ¿ywota i wiedzy ustêpy takie, dla których formu³ stylu nie ma, i to
w³aSnie sztuka jest niema³a oddaæ je i zbli¿yæ takimi, jakimi s¹. Maj¹¿ one pozostaæ zamkniê-
tymi osobistymi nabytkami przez obawê rubasznego krytyka, przywyk³ego do dwóch tylko
formu³ na wszelki p³Ã³d wyciêtych, jako obowi¹zuj¹ce malarzy pokojowych wyciête patrony...
Pierwsz¹ z tych formu³ jest jakiS ksi¹¿kowy klasycyzm, o którym Grek Peryklejski ani Rzy-
mianin za Caesara czasów bynajmniej nie wiedzia³; drug¹ - pewne formu³y czasowe dzienni-
karskie, to jest proste techniczne wypadki z rozwiniêcia druku samego powsta³e. Jedna z tych
ram wszystko obj¹æ jest w stanie mniej ³¹cznoSci¹ pomiêdzy ksi¹¿k¹ a ¿ywotem, druga -
wszystko mniej istot¹ xróde³, z których ono wszystko p³ynie.
St¹d to: niezawodnie snadniej dziS upowszechni siê udany pamiêtnik Sredniowieczny, ni¿
fakt spó³czesny, sumienie obowi¹zuj¹cy, nale¿ny mu wp³yw wywrze i nale¿n¹ zachowa po-
wagê. Jako¿ - czytelnicy podobni s¹ w tym do osoby oddalonej od przyjaciela swego, a maj¹-
cej wizerunek jego na pami¹tkê, która, gdy on przyjaciel z drogi wraca: Nie przeszkadzaj¿e
mi , rzecze jemu, bowiem oto godzina jest, w której na portret patrzeæ zwyk³am, listy w³a-
Snie ¿e pisaæ maj¹c .
*
...To - pamiêtam, jednego razu w Rzymie z katakomb powraca³em, gdzie czêsto patrzeæ lubi-
³em na pozosta³e freski pierwo-chrzeScijañskie - rzecz, o której tu napoczynaæ nie chcê, bo to
by³aby historia bardzo d³uga, o ka¿dym znaku i o ka¿dej linii w tych rysunkach u¿ywanej -
ale tyle tylko oto wspomnê, i¿ to ogromne podziemne miasto z napisami i rysunkami swymi
okaza³o mi, jako przez ca³e akta dramatu tego seraficznie-krwawego nie by³a prawie jedna
[ Pobierz całość w formacie PDF ]