[ Pobierz całość w formacie PDF ]
mniej czasu.
- No wiesz, ja mam volkswagena polo, a nie mercedesa, nie jeżdżę tak szybko. - Ale w
głębi duszy ucieszyła ją jego reakcją. - Jak sobie radzisz? - zapytała.
- Całkiem niezle.
- Nie zapomnij pozdrowić ode mnie Bobbie i Moniki.
- Bobbie tęskni za tobą...
Jeanie odsunęła od ucha słuchawkę i przez chwilę tępo się w nią wpatrywała. Jak miała to
rozumieć? I ten dziwny ton... Czyżby znowu wybujała wyobraznia płatała jej figle?
- Halo? Jeanie? Jesteś tam jeszcze?
- Tak, tak, oczywiście... - starała się pozbie-
rać. - Wiesz, dopiero weszłam do domu i na dobrą sprawę nawet nie zdążyłam się z nikim
porządnie przywitać. Pogadamy w poniedziałek, dobrze?
- Jasne - powiedział - trzymaj się, księżniczko - i odłożył słuchawkę.
A ona wciąż jeszcze stała, ze słuchawką przy uchu, rozpamiętując każde słowo, które w tej
krótkiej rozmowie zostało wypowiedziane.
Najwyrazniej martwił się o nią, martwił się bardziej, niż chciał przyznać. Jakie to miłe, bez
względu na to, co nim powodowało. Więc Bobbie tęskniła za nią, ale nie on. Właśnie... A
ta księżniczka? Co to miało znaczyć? Chyba żart... Przecież nie mogła wciąż karmić się
płonnymi nadziejami, rozmyślać nad każdym jego słowem i zastanawiać się, co i dlaczego
miał na myśli. Raz na zawsze musi z tym skończyć, bo jeśli tego nie zrobi, oszaleje.
Postanowiła skupić się na swojej rodzinie; była córką, siostrą, ciocią i choć jej myśli od
czasu do czasu uciekały do Warda, to jednak właściwie udało jej się całkiem niezle
zrealizować powzięte postanowienie.
Jej siostry upierały się przy tym, że musi odwiedzić każdą z nich. Tak więc najmniej czasu
spędziła w domu swoich rodziców.
Kiedy bardzo wcześnie rano jechała w kierunku Londynu, mogła sobie właściwie
pogratulować. Czuła się silniejsza, czuła, że nareszcie wie, jak
należy postąpić. Już dawno powinna była zmienić pracę i zakończyć tę przyjazń, która nie
dawała jej nic poza cierpieniem. Największym jednak błędem było wyrażenie zgody na
spędzenie weekendu w towarzystwie Warda. Teraz była znowu sobą: racjonalna,
praktyczna, oceniająca sytuację chłodnym okiem. Wiedziała, że musi wycofać się i w
ogóle unikać Warda, którego magiczna aura działała na nią jak magnes. Zacznie od dzisiaj.
Od razu rozejrzy się za inną pracą i złoży wymówienie. W końcu miała całkiem pokazne
konto i mogła pozwolić sobie na taki luksus. Może nawet wyjedzie do innego miasta albo
do innego kraju? Cały świat leżał u jej stóp, a ona wpadała w rozpacz z powodu jakiegoś
faceta. I choć coś mówiło jej od dawna, że świat bez Warda będzie szarym i pustym
miejscem, to jednak nie zamierzała ulec więcej urokowi tego mężczyzny.
W domu na sekretarce czekało na nią sporo informacji, ale żadna z nich nie była tą, którą
chciała usłyszeć. Nie żeby na coś czekała, próbowała oszukiwać siebie samą, ale jednak
zezłościło ją, że nie zadzwonił. Trudno, to nic nowego, powiedziała sobie. Nie chciała się
znowu zapędzić w tę ślepą uliczkę. Obiecała sobie przecież, że nie będzie już rozczulać się
nad sobą, i zamierzała dotrzymać słowa. Miała jeszcze dość czasu, aby się wykąpać,
przebrać i zjeść śniadanie. Chciała w tym szcze-
gólnym dniu wyglądać bez zarzutu. Przecież nie codziennie wręcza się szefowi
wypowiedzenie. Miała też stanąć twarzą w twarz z Wardem. Włożyła bardzo elegancką i
gustowną garsonkę, a do tego jedwabną bluzkę. Efekt był piorunujący. Zwietny krój
podkreślał jej zgrabną figurę, a beżowy kolor jej olbrzymie, bursztynowe oczy. Już miała
zamiar upiąć do góry włosy, ale przypomniała sobie słowa Warda i zdecydowała, że ten
jedyny raz pozwoli im swobodnie opadać na ramiona. Gdyby ktokolwiek jakoś to
komentował, zawsze może wytłumaczyć się randką.
Kiedy napisała swoją rezygnację, od razu poczuła się lepiej. Ostrożnie wsunęła ją do
koperty i nareszcie poczuła ulgę. I pierwszy powiew upragnionej wolności.
Pół godziny pózniej siedziała już przy swoim biurku nad wyjątkowo odstręczającą sprawą,
związaną ze sporem, a raczej walką o przejęcie praw rodzicielskich, gdy nagle drzwi jej
gabinetu otworzyły się i stanęła w nich Stephanie. W pierwszej chwili żołądek podskoczył
Jeanie do gardła, ale gdy zobaczyła swoją sekretarkę, uśmiechnęła się z ulgą.
- Dziś na pewno nie uda ci się wykręcić! - zaczęła prosto z mostu. - Spędziłaś wspaniały
weekend, a teraz pójdziesz z nami na przyjęcie walentynkowe, nawet gdybym miała
zaciągnąć cię tam siłą - dodała z determinacją.
- Słucham? - zamurowało ją. Dlaczego jej tak na tym zależy, zastanawiała się w duchu
Jeanie, i co ją to obchodzi, gdzie spędzę te przeklęte walentynki. - Ale... ja jestem
umówiona, a potem... potem mam inne plany.
- O rany, on naprawdę musi być kimś specjalnym, skoro tak się bronisz. Poza tym nie da
się ukryć, że wyglądasz po prostu fantastycznie!
Jeanie skwitowała to tylko ledwie widocznym uśmiechem.
- A teraz zamknij drzwi, muszę ci coś powiedzieć, ale chcę, by to pozostało między nami,
przynajmniej przez kilka następnych godzin.
Stephanie była jej sekretarką, odkąd Jeanie zaczęła pracować u Eddlestona i Breeda;
Doszła więc do wniosku, że właśnie jej pierwszej należą się wyjaśnienia w sprawie
odejścia z firmy, zanim jeszcze pójdzie do Josepha i Dana.
Sama nie wiedziała dlaczego, ale pochlebiła jej reakcja Stephanie na tę nowinę. Sekretarka
najpierw spojrzała na nią z niedowierzaniem, a potem, gdy zrozumiała, że to nie żart, z
rozczarowaniem i smutkiem.
Krótko potem Jeanie poszła na spotkanie z szefami. Oni również byli bardzo rozczarowani
jej decyzją i wyrazili swój głęboki żal. Widząc jednak całkowitą determinację Jeanie,
niechętnie wprawdzie, ale zaakceptowali tę niespodziewaną decyzję.
Przez kolejnych kilka godzin przygotowywała się do wystąpienia w sądzie. O jedenastej
Stephanie przyniosła jej kawę. Wciąż nie mogła się otrząsnąć i pogodzić z tą zaskakującą
wiadomością.
- Widziałaś może dzisiaj Ryana? - zapytała ni z tego, ni z owego Jeanie. - Jest w biurze?
- Wydaje mi się, że nie. Chyba jest w sądzie. -Stephanie rzuciła jej krótkie spojrzenie.
Przymknęła drzwi i powiedziała szeptem: - Podobno ta jego opiekunka do dziecka miała
poważny wypadek i wylądowała w szpitalu. Chodzą słuchy, że zatrudnił jakąś nową
nianię, młodą i wystrzałową. Podobno to chodzący ideał i do tego z odpowiednim
wykształceniem. To dopiero fucha! - westchnęła ciężko. -Sama bym mu nie odmówiła.
Rany boskie, mieszkać pod jednym dachem z Ryanem. . . - Mówiąc to, porozumiewawczo
mrugnęła okiem.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]