[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Na stojącym pośrodku stole znajdowała się podstawka podtrzymująca kamień, który
wyglądał dokładnie tak samo, jak Szafir Sybilliński.
- Pani, czy to kamień Maldiviusa? - spytałem.
Zachichotała.
- Domyśliłeś się. Nie było to przyzwoite, że pozwoliłam Noithenowi kupić go
od handlarza kradzionymi przedmiotami, lecz dobro naszego kraju wymagało, by
znalazł się w odpowiedzialnych rękach. Poza tym Maldivius ma ciągle zbyt wielu
nieprzyjaciół w Ir, by tu wrócić i mnie oskarżyć. A teraz opowiedz mi, co robił
Maldivius, gdy korzystał z kamienia.
- No cóż, najpierw się modlił. Potem...
- Co to była za modlitwa?
- Powszechnie znana modlitwa do Zevatasa, ta, która się zaczyna od słów:
Ojcze Zevatasie, królu bogów, twórco wszechświata, władco wszystkiego, niech
imię twe będzie zawsze czczone...
- Dobrze, dobrze, znam ją. A potem?
- Następnie przygotowywał mieszankę z ziół...
- Jakich ziół?
- Nie znam ich wszystkich, lecz myślę, że była tam bazylia, sądząc po
zapachu...
Madame Roska chwyciła jedną ze swych magicznych ksiąg i przejrzała
receptury. Korzystając z książki i tego co mogłem sobie przypomnieć z procedury
Maldiviusa, odtworzyliśmy niemal całkowicie czar, który rzucał Maldivius podczas
transu. W końcu nie mogliśmy jednak pójść ani kroku dalej.
- To bardzo nieładnie, kochany Zdimie, naprawdę bardzo nieładnie, że nie
obserwowałeś dokładniej i nie zapamiętałeś lepiej! - powiedziała osłaniając dłonią
ziewnięcie.
Zaskoczyła mnie zwracając się do mnie kochany . Zastanawiałem się, czy
nie powtórzy się moja kłopotliwa utarczka z woltyżerką Dulnessą. Jednak nie
wyczuwałem witkami żadnych emocji pełnych pożądania, wkrótce też przekonałem
się, że był to zwykły dla Roski sposób zwracania się do innych. By móc radzić sobie
na Pierwszym Planie, trzeba mieć świadomość, że połowa tego, co ludzkie istoty
mówią, nie odzwierciedla tego, co myślą w rzeczywistości. Madame Roska zaś
kontynuowała:
- Mam już dość tych poszukiwań, no i moja sztuka mnie wzywa. Awad!
Pojawił się, zgięty w ukłonie, Fediruni.
- Zabierz pana Zdima - powiedziała Roska - i daj mu do jutra jakieś proste
zajęcie domowe. Aha, póki pamiętam, każ Philigorowi wciągnąć go na listę płac.
Stawka dziewięć pensów na dzień. Dziękuję.
Gdy Awad wyprowadził mnie, zapytałem:
- Jaką sztukę uprawia jaśnie pani?
- W tym roku malarstwo.
- A poprzednio?
- W zeszłym roku robiła ozdoby z piór, dwa lata wstecz grała na cytrze. Mogę
się założyć, że w przyszłym roku będzie coś nowego.
W ciągu następnych kilku dni dowiedziałem się, że madame Roska była
bardzo utalentowaną i energiczną kobietą. Nie mogła jednak wytrwać w nauce
dowolnego zajęcia do tego momentu, w którym zaczęłaby uzyskiwać jakieś wyniki.
Zmieniała swe plany i zdanie częściej niż jakakolwiek inna osoba, którą znałem,
nawet wśród tych niestałych Pierwszoplanowców. Pamiętając słowa Jimmona,
zastanawiałem się, jak tak lekkomyślna osoba nie tylko utrzymała, lecz nawet
powiększyła odziedziczony majątek. Sądzę, że pod pozorną zmiennością ukrywała
jądro trzezwego sprytu albo też miała niesłychane szczęście.
Z drugiej strony zawsze była zrównoważona, uprzejma i miła, nawet dla
swych podwładnych najniższego pochodzenia. Gdy doprowadzała ich do furii
nagłymi zmianami planów, a oni mruczeli i pomstowali na nią w swych
pomieszczeniach, zawsze znalazł się ktoś, kto występował w jej obronie mówiąc:
- Mimo wszystko ona jest panią.
Takie zebrania dwudziestu paru służących zdarzały się często, gdyż Roska nie
trzymała ich twardą ręką. Byli oni również zródłem plotek. Między innymi
dowiedziałem się, że połowa wolnych mężczyzn z wyższych klas Ir starała się o rękę
Roski, a przynajmniej o fortunę Blixensa. Wielu żonatych z tego samego powodu
najchętniej pozbyłoby się swych żon, by móc zastąpić je Roską. Służba prowadziła
nawet zakłady, komu się to uda, lecz nie było nawet najmniejszego znaku
wskazującego, że któryś z graczy zgarnie wkrótce całą pulę.
***
Miedzy nami mówiąc, w końcu odtworzyliśmy z Roską całe zaklęcie
Maldiviusa. Mieliśmy właśnie rozpocząć magiczne czynności, gdy zwróciła się do
mnie:
- Och nie, kochany Zdimie; przeraziłam się nagle tego, co mogę ujrzeć. Zajmij
moje miejsce. Umiesz wróżyć?
- Madame, nie wiem, gdyż nigdy tego nie próbowałem.
- Cóż, to spróbuj teraz. Zacznij od modlitwy do Zevatasa.
- Zrobię wszystko, by tylko sprawić ci satysfakcję, pani - odpowiedziałem i
zasiadłem w jej fotelu. Wyrecytowałem modlitwę, lecz bez żadnego zaangażowania,
gdyż bogowie Ning nie są bogami Novarii. Zaciągnąłem się dymem i
wypowiedziałem magiczne zaklęcie Malvańczyków:
Jyu zorme barh tigai tyuvu...
Błyskające w szafirze światła zaczęły przyjmować jakieś kształty. Najpierw
pojawiły się mało konkretne obrazy: fragmenty nieba i chmur, ziemia i morze,
wszystko przemieszane i ruchome. Przez chwilę wydawało mi się, że patrzę na ziemię
z góry, jakbym był ptakiem: moment pózniej leżałem na łące spoglądając przez kępy
trawy. Następnie znalazłem się w wodzie, gdzie wokół mnie poruszały się zamazane
płetwiaste cienie. Po pewnym czasie nauczyłem się kontrolować te zjawiska, tak że
mój punkt obserwacyjny stał się stabilny.
- Czego mam szukać? - zapytałem. Mówienie w czasie transu jest jak próba
rozmowy z głową okręconą kocem.
- Niebezpieczeństwa, które według Maldiviusa grozi Ir - odpowiedziała.
- Słyszałem o tym niebezpieczeństwie, lecz Maldivius nie chciał wyjawić, na
czym ono polega.
- To pomyśl. Może któryś z sąsiednich narodów planuje jakąś intrygę?
- O niczym takim nie słyszałem. Czy jakiś ościenny kraj jest wrogiem Ir?
- %7łyjemy w stanie pokoju ze wszystkimi, a pokój ten nie jest bardziej
zagrożony niż zazwyczaj. Tonio z Xylaru nie jest nastawiony do nas zbyt przyjaznie,
związał się z Govannianim przeciwko naszemu sojusznikowi Metourowi; jednak, jak
na razie, nie jest to nic poważnego. Poza tym Tonio straci głowę w ciągu roku...
- Madame! Cóż ten człowiek zrobił, że mówisz tak obojętnie o pozbawieniu
go głowy?
- W Xylarze przyjął się zwyczaj ścinania królowi głowy po pięciu latach
rządów, by rzucić ją potem w tłum. Ten, kto ją złapie, zostanie wybrany królem na
następnych pięć lat. Lecz dosyć tego; wróćmy do naszego niebezpieczeństwa. A może
zagraża, nam ono z bardziej odległej krainy, ze Shvenu położonego za Ellornas, a
może z zamorskiej Paalui.
- Przypomniałem sobie! - wykrzyknąłem. - Bagardo wspomniał kiedyś, że
Maldivius mówił mu, iż swą fortunę będzie zawdzięczał Paaluańczykom.
- Więc lećmy, to znaczy niech twój magiczny wzrok poleci do Paalui.
Zobaczymy, co też ci ludzie zamierzają.
- Dokąd, moja pani?
- Na zachód.
Podczas rozmowy moja wizja w szafirze rozmyła się. Musiałem raz jeszcze
[ Pobierz całość w formacie PDF ]