[ Pobierz całość w formacie PDF ]
uradowały nowiny, które od Butterbura usłyszałem, gdy wreszcie przestał się trząść, że
uściskałem poczciwca. Nie rozumiałem na razie, jak się to wszystko stało, ale
usłyszałem przynajmniej, że poprzednią noc spędziłeś w Bree i że rankiem wyruszyłeś w
dalszą drogę w towarzystwie Obieżyświata.
Obieżyświat! krzyknąłem z uciechy.
Tak, panie, tak, niestety rzekł Butterbur biorąc to za okrzyk grozy. Obieżyświat
wśliznął się między nich, chociaż broniłem jak mogłem, oni zaś dopuścili go zaraz do
kompanii. W ogóle dziwnie się zachowywali tutaj przez cały czas pobytu, śmiem
powiedzieć, że bardzo samowolnie .
Ach, ty ośle, ty głupcze! Po trzykroć zacny i ukochany Barlimanie! powiedziałem.-
Toż to najpomyślniejsza nowina od dnia przesilenia letniego, warta co najmniej złotego
talara! Oby twoje piwo zyskało czarodziejskie zalety i niezrównany smak na siedem
następnych lat! Dziś mogę wreszcie noc przespać spokojnie, co mi się od niepamiętnych
czasów już nie zdarzyło .
Przenocowałem zatem u Butterbura rozważając, gdzie się podziali jezdzcy; w Bree
bowiem, o ile mogłem się dowiedzieć, dotychczas zauważono tylko dwóch. W ciągu nocy
wszakże zdobyłem dalsze wieści. Pięciu, jeśli nie więcej, zjawiło się od zachodu i
przemknęło niby huragan przez Bree rozwalając bramy. Po dziś dzień tamtejsza ludność
drży ze strachu i oczekuje końca świata. Wstałem o brzasku i ruszyłem za nimi.
Pewności nie mam, lecz wydaje mi się niewątpliwe, że to było tak: wódz skrył się na
południe od Bree, wysyłając dwóch jezdzców do tego miasteczka, a czterech pchnąwszy
do Shire. Jedni i drudzy, nie osiągnąwszy celu ani w Bree, ani w Ustroni, wrócili do
wodza z meldunkiem o porażce, wskutek czego żaden z jezdzców nie pilnował chwilowo
gościńca, nad którym czuwali tylko szpiedzy. Wódz kazał zaraz kilku podwładnym
ruszyć na wschód, nie drogą jednak, lecz n przełaj, sam zaś z resztą oddziału cwałem
pognał gościńcem w wielkiej furii.
Puściłem się zawrotnym galopem ku Wichrowemu Czubowi i stanąłem tam przed
zachodem słońca drugiego dnia od wyjazdu z Bree, ale tamci mnie wyprzedzili. Zrazu
cofnęli się, wyczuwając mój gniew i nie ważąc się stawić mi czoła, póki słońce świeciło
na niebie. Nocą wszakże zbliżyli się i oblegli mnie na szczycie, w kręgu starych ruin
Amon Sul. Przeżyłem tam ciężkie godziny. Takich błyskawic i płomieni, jak owej nocy,
nie widziano na Wichrowym Czubie od zamierzchłych czasów, kiedy to zapalano na
wzgórzu wojenne sygnały.
O świcie wymknąłem się z okrążenia i uciekłem na północ. Więcej nic zdziałać nie
mogłem. Nie sposób było odnalezć cię, Frodo, wśród dzikich krain, a zresztą nie
miałoby sensu szukać, skoro Dziewięciu następowało mi na pięty. Musiałem zdać
wszystko na Aragorna. Miałem nadzieję, że odciągnę chociaż paru jezdzców od pogoni
za tobą i że dotrę wcześniej do Rivendell, by stąd wysłać ci odsiecz. Rzeczywiście
czterech jezdzców ruszyło moim tropem, wkrótce jednak zawrócili zmierzając, jak się
zdawało, w stronę brodu. Bądz co bądz wyszło to wam na dobre, bo zamiast Dziewięciu,
tylko Pięciu wzięło udział w nocnej napaści na wasz obóz.
Nadkładając drogi, i to uciążliwej, w górę brzegiem Szarej Wody, przez Wrzosowiska
Etten, a pózniej z powrotem ku południowi, dotarłem w końcu tutaj. Szedłem od
Wichrowego Czuba niemal dwa tygodnie, konno bowiem nie mógłbym się przedostać
przez góry i skałki trollów, toteż odesłałem Gryfa królowi; zaprzyjazniłem się z tym
wierzchowcem serdecznie, wiem, że stawi się na wezwanie, gdybym go znów
potrzebował. Przybyłem więc do Rivendell zaledwie o tydzień wcześniej niż wy z
Pierścieniem, ale na szczęście wieści o grożących wam niebezpieczeństwach już tutaj
dotarły przede mną.
Na tym, mój Frodo, kończę swoją relację. Elronda i resztę obecnych przepraszam, że się
tak szeroko rozwiodłem. Lecz po raz pierwszy zdarzyło się, że Gandalf nie dotrzymał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]