[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jej włosy, splecione w gruby warkocz, opadały na plecy Ale nie pozwoliła mu zakończyć
rozmowy.
- To pańska kompozycja. Prawda? Wzruszył ramionami.
- Jak powiedziałem, brzdąkam sobie.
- Dlaczego wstydzi się pan swojego talentu? - spytała. - Dlaczego chce go pan
pomniejszyć, a nawet zaprzeczyć jego istnieniu?
Uśmiechnął się.
- Naprawdę nie zna pani mojej rodziny.
- Domyślam się, że gra na fortepianie, komponowanie muzyki, miłość do niej, to rzeczy
niegodne mężczyzny z rodu Dudleyów - powiedziała.
- Graniczące ze zniewieściałością - zgodził się.
- Bach był mężczyzną - podeszła do księcia i postawiła świecznik na fortepianie obok
lichtarza, rzucającego krąg światła. - Czy wszyscy sławni kompozytorzy są zniewieściali?
- Byliby, gdyby urodzili się Dudleyami. - Uśmiechnął się do niej, udając zgorszenie. -
Gołe stopy, Jane? Cóż za szokujący negliż!
- Kto tak uważał? Pan? Czy pański ojciec i dziadek?
- Wszyscy tworzymy jedność - odparł. - Jak Trójca, Jane.
- To bluznierstwo. Pański ojciec musiał sobie zdawać sprawę z pana talentu. Czegoś
takiego nie można ukrywać w nieskończoność. Kiedyś musi się ujawnić, jak tej nocy. Nie
zachęcał pana do jego rozwijania?
- Szybko nauczyłem się, żeby nigdy nie grać, kiedy był w domu - odparł. - Przyłapał mnie
dwa razy, a ja zbytnio nie przepadałem za spaniem na brzuchu przez całą noc z powodu
obolałego tyłka.
Jane była zbyt wzburzona, żeby coś odpowiedzieć. Więc tylko patrzyła na niego z
zaciśniętymi ustami - na tego twardego, cynicznego, niebezpiecznego łobuza, w którym wszelkie
ślady wrażliwej, artystycznej duszy zniszczył ojciec na tyle słaby, by bać się wszystkiego, co
77
kobiece. Dlaczego ludzie tego pokroju nie rozumieją że dojrzały, zrównoważony człowiek, bez
względu na płeć, posiada w sobie cechy zarówno kobiece, jak i męskie? I oto miała przed sobą
głupca, próbującego dorównać ideałowi, wymyślonemu przez ignoranta. I na ogół mu się to
udawało.
Znów odwrócił się do fortepianu i zaczął coś cicho grać. Tym razem była to znajoma jej
melodia.
- Zna pani to? - spytał, nie patrząc na nią.
- Tak - powiedziała. - To Barbara Allen. Jedna z ładniejszych i smutniejszych piosenek
ludowych.
- Zpiewa pani? - spytał.
- Tak - przyznała cicho. - Zna pani słowa? - Tak.
- Więc niech pani zaśpiewa. - Przestał grać i spojrzał na nią. - Niech pani usiądzie przy
mnie i zaśpiewa. Skoro już pani przyszła, niech mam z pani jakiś pożytek. Spróbuję grać tak,
jakbym nie miał dwóch lewych rąk.
Patrzyła na jego dłonie, kiedy grał pierwsze takty. Już wcześniej zwróciła uwagę na to,
jakie ma długie palce. Był jednak księciem Tre-sham i nie przyszło jej do głowy, że to ręce
artysty. Teraz widziała to jasno. Wprost pieścił nimi klawisze.
Zaśpiewała piosenkę od początku do końca, chociaż utwór był długi. Zapomniała o
skrępowaniu, które czuła na początku. Wszystko przestało się liczyć poza muzyką i smutną
historią Barbary Allen. Zpiew zawsze sprawiał jej ogromną przyjemność.
Kiedy skończyła, zapadła cisza. Jane siedziała wyprostowana przy fortepianie, splecione
dłonie trzymała na kolanach. Książę trzymał ręce na klawiaturze. Pomyślała - nie rozumiejąc do
końca, co to znaczy - że to jedna z najszczęśliwszych chwil w jej życiu.
- Mój Boże! - powiedział w końcu. Ale nie zabrzmiało to jak bluznierstwo. - Kontralt.
Spodziewałem się, że śpiewa pani sopranem.
Chwila minęła i do Jane dotarło, że oto siedzi w pokoju muzycznym obok księcia
Tresham, jest w koszuli nocnej, na którą narzuciła tylko szlafrok, a włosy splecione w warkocz
opadają jej na plecy. W dodatku jest bosa. On miał na sobie obcisłe spodnie i białą koszulę,
rozpiętąpod szyją.
Nie wiedziała, jak wstać i wyjść niepostrzeżenie z pokoju.
- Nigdy wżyciu nie słyszałem tak pięknego głosu - powiedział nagle. - I to takiego, który
78
idealnie dopasowuje się do muzyki i nastroju piosenki.
Było jej miło, choć czuła się skrępowana.
- Dlaczego mi pani o tym nie powiedziała, kiedy kazałem pani coś zagrać i szczerze
oceniłem pani umiejętności? - spytał. - Dlaczego mi pani nie powiedziała, że pani śpiewa?
- Bo pan nie pytał - odparła.
- Do licha, Jane! - wykrzyknął. - Jak może pani tak się ukrywać? Pani talent należy
pokazywać, a nie chować przed całym światem.
- To jesteśmy kwita - powiedziała cicho.
Przez jakiś czas siedzieli obok siebie w milczeniu. A potem ujął jej dłoń i nagle w pokoju
jakby zabrakło powietrza.
- Nie powinna pani schodzić na dół. Albo trzeba było wślizgnąć się do biblioteki, wybrać
jakąś książkę i nie dać sięponieść ciekawości. Przyłapała mnie pani w złym momencie.
Zrozumiała, co miał na myśli. Dla niej to też była zła chwila. Znalez-li się oboje w
sytuacji dla siebie obcej. W łagodnym, nieco melancholijnym nastroju. Sam na sam. Często
bywali sam na sam, ale tym razem za drzwiami nie kręciła się służba. Była noc.
- Tak - powiedziała, bo nic innego nie przyszło jej do głowy. Wstała i uwolniła dłoń z
uścisku. Chociaż wszystko, oprócz zdrowego rozsądku, mówiło jej, żeby zostać.
- Nie odchodz - poprosił, jego głos był dziwnie chropawy. Obrócił się na taborecie
plecami do fortepianu. - Zostań jeszcze.
Miała chwilę - krótką chwilę - na podjęcie decyzji. Mogła posłuchać zdrowego rozsądku,
powiedzieć stanowczo dobranoc i wyjść z pokoju. Nie mógł jej zatrzymać i nie zrobiłby tego.
Ale mogła też zostać, chociaż w pokoju panowało napięcie, przed którym nie miała siły się
bronić. Nie miała czasu na rozważania. Zrobiła parę kroków i znalazła się tuż obok niego.
Uniosła obie ręce i położyła mu na głowie, jakby w geście błogosławieństwa. Czuła pod
swymi dłońmi jego jedwabiste włosy. Ujął ją w talii i przyciągnął do siebie. Westchnął i pochylił
się, by wtulić twarz w jej piersi.
Ale jesteś głupia, powiedziała sobie, kiedy zamknęła oczy i napawała się dotykiem rąk
księcia, bijącym od niego ciepłem, zapachem wody kolońskiej. Jesteś głupia! Ale nie czuła się
przekonana.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]