[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wysokim, przystojnym i posępnym dżentelmenem, takim jak Gabriel. Nie zamieniłabym
wolności nawet na coś takiego. - Zatoczyła ramieniem półkole po sali balowej, nie odrywając
wzroku od twarzy pana Wade'a.
- Czyżby aż tak ceniła sobie pani wolność? - spytał.
- Tak. Czy nie zastanowiło pana, że w moim wieku pozostaję panną? To dlatego, że
postanowiłam nigdy nie wyjść za mąż.
- Aha. - Oczy mu się uśmiechały, ale po chwili posmutniał. Większość ludzi nawet nie
zdałaby sobie z tego sprawy. - Ktoś musiał panią bardzo głęboko urazić.
32
Wzdrygnęła się zaskoczona. Dżentelmeni mieli zwyczaj mówić jej, że jest najbardziej
radosną i pogodną osobą wśród znanych im kobiet.
- Tak - przyznała. - Dawno temu. Ale to już przestało mieć dla mnie znaczenie.
- Tyle że zatruło pani życie - zauważył pan Wade.
- Nie zatruło - zaprotestowała. - Wcale nie. Och, pan mówi bardzo dziwne rzeczy.
- Proszę wybaczyć. - Uśmiechnął się wesoło. - Zapraszam panią do mojego gabinetu
na herbatę. Naturalnie w rzeczywistości jest to gabinet markiza, ale przywłaszczyłem go
sobie, póki tu jestem, a jego nie ma.
Przyjaciele się rozumieją pomyślała. Pan Wade dostrzegł coś, co przeoczyli wszyscy
ludzie przed nim. Co więcej, dostrzegł także coś, czego nie widziała ona sama, a przynajmniej
nie przyznawała, że widzi. Czyżby naprawdę miała zatrute życie? Czyżby pozwoliła, by
tamten człowiek zyskał nad nią tak wielką władzę?
- Dziękuję - powiedziała. - Chętnie się napiję.
33
ROZDZIAA CZWARTY
Dobrze zrobił, że postanowił poczęstować ją herbatą w gabinecie, a nie w salonie.
Salon bowiem wydawał mu się zimny i bardzo oficjalny, chyba że zgromadziło się w nim
jednocześnie wiele osób. Kiedy spędzał czas w domu, lecz nie w swoich prywatnych
pokojach, najczęściej siedział właśnie w gabinecie. Było to przytulne miejsce, choć wcale nie
bardzo małe, za to wypełnione jego osobistymi skarbami. No i zawsze panował tam pewien
nieład, bo służące nauczyły się nie ruszać książek, szczególnie tych, które leżały otwarte.
Posadził pannę Newman na wygodnym antycznym krześle, stojącym blisko ognia.
Sam zajął identyczne krzesło po drugiej stronie kominka, w którym służba paliła natychmiast,
gdy zauważyła powrót pana do domu. Wiele lat temu jego ojciec zamierzał wyrzucić oba te
krzesła, twierdząc, że sprowadzają niesławę na tak godne miejsce jak Highmoor Abbey, ale
Hartley zawłaszczył je i postawił u siebie w gabinecie. Nie przypuszczał, by kiedykolwiek
miał ochotę się ich pozbyć.
Teraz nabrał co do tego pewności. Wiedział też, że w przyszłości gabinet zyska dla
niego jeszcze większe znaczenie, tam bowiem w pewne popołudnie podjął herbatą największy
skarb swego życia. Na masywnym krześle panna Newman sprawiała wrażenie osoby drobnej
i kruchej, ale wydawało mu się, że jest jej wygodnie.
Cieszył się, że obróciła w żart pomysł małżeństwa z markizem Carew. Chyba jakiś
diabeł podkusił go, by wysunąć taką sugestię. Przykro mu jednak było, że ktoś kiedyś złamał
pannie Newman serce. Wprawdzie teraz się tym nie przejmowała i zawsze wydawała się
pogodna, ale chyba nie przesadził mówiąc, że ten człowiek zatruł jej życie. Kobiety w jej
wieku przeważnie są od dawna mężatkami i mają dzieci. Szczególnie tak urocze kobiety.
Tylko że w istocie żadna nie jest tak urocza...
Panna Newman popatrzyła po tytułach książek leżących na stoliku i zaczęli rozmowę
o literaturze. A także o muzyce, operze i teatrze. Gusty mieli podobne, choć w odróżnieniu od
niego panna Newman nigdy nie uczyła się greki ani łaciny i nigdy nie czytała sztuk
widzianych na scenie. Poza tym wolała głos tenorowy od sopranowego i przedkładała
wiolonczelę nad skrzypce. Ale oboje najbardziej lubili fortepian.
Hartley nie znał drugiej kobiety, z którą tak łatwo by się rozmawiało. Ale też nigdy
nie znał kobiety, która byłaby nieświadoma jego tożsamości. Zastanawiał się, czy stwarza to
jakąkolwiek różnicę. W sali balowej powiedziała, że nie zabiegałaby o względy markiza
Carew, nawet gdyby miała okazję. Ale gdyby wiedziała, że to on jest markizem, a nie jakimś
34
tam dżentelmenem, któremu los nie sprzyjał do tego stopnia, że uczynił z niego najemnego
ogrodnika - pejzażystę... czy stanowiłoby to dla niej różnicę, gdyby o tym wiedziała? Czy
czułaby się przy nim mniej swobodnie? Czy wyrazniej odczuwałaby niestosowność ich
zachowania? W tej chwili wydawała się całkiem tego nieświadoma, choć w gruncie rzeczy
wspólne siedzenie w gabinecie było naprawdę bardzo niestosowne, o wiele bardziej niż
wcześniejsza przechadzka po parku.
- Jak to się stało? - spytała cicho.
Uświadomił sobie, że przez dłuższą chwilę panowało milczenie, które między nimi
nigdy nie budziło skrępowania, i wtedy on odruchowo popadł w jeden ze swoich nawyków.
Lewym kciukiem zaczął masować prawą dłoń i kolejno prostować sobie palce. Panna
Newman wpatrywała się w jego ręce.
- Czy to był wypadek, czy urodził się pan... - Przeniosła spojrzenie na jego twarz i
spłonęła rumieńcem. - Och, przepraszam. To nie moja sprawa. Proszę mi wybaczyć.
Pomyślał, że to, być może, jest miarą przyjazni, jaka się między nimi zawiązuje. On
[ Pobierz całość w formacie PDF ]