[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zbrunatniałe, z wąską szparką zrenicy i tęczówką zatopioną w przekrwionym białku.
Jestem pierwszym gościem? zapytałem. Chociaż zdawało mi się& Ktoś był przede
mną? Pewnie wyszedł.
Milczał jak zaklęty. Czułem wewnętrznie, że jeszcze trochę i doprowadzi mnie do szewskiej
pasji. Nie pozostawało nic innego jak gra va banque. Na szczęście z takim można sobie pozwolić na
luksus niewysilania. Przy takiej tuszy większa bystrość umysłu to raczej fenomen.
Usprawiedliwiałem sam siebie, choć najwyrazniej coś niezbyt grało w tym rozumowaniu.
Opłaca się ciągnąć ten interes? spróbowałem nawiązać do wątpliwej prosperity jego
przedsięwzięcia. Mruknął coś pod nosem.
Nie jestem tu przypadkowo zmieniłem temat. Rok temu w Pemacombo poznałem
miejscowego szeryfa. Nazywał się Flenter albo Fleitcher, nie ręczę, to było spotkanie przy kieliszku
trunku mocniejszego niż piwo.
Fletcher? powiedział wreszcie i ospale przymknął powieki.
Na sam widok tej opasłej gęby świerzbiła mnie ręka.
Więc go znacie? ucieszyłem się. Wspaniale, nareszcie mam u kogo zasięgnąć języka&
Nic nie wiem.
Przecież o nic jeszcze nie pytałem. Zresztą pewnie to nic ważnego. Tylko zawracam wam
głowę.
Przytaknął obojętnie.
Czego to ludzie nie wygadują pod wpływem alkoholu kontynuowałem nie zrażony.
Zjezdziłem kawał świata i wszędzie to samo. Stereotyp. Jestem komiwojażerem i, silą rzeczy, muszę
nawiązywać z ludzmi kontakty. A nasi blizni są spod jednej sztampy. Jeden z drugim wypije nieco i
zaczyna pleść od rzeczy. Pewien Meksykańczyk opowiadał mi kiedyś, oczywiście ledwie mieląc
językiem, o swojej małżonce, do której chadzał duch cesarza Maksymiliana, i ile on, biedny chłop,
miał z tego gęb do wykarmienia. Cała chałupa aż się roiła od tego drobiazgu, a on z dumą wspominał,
ile w ich żyłach błękitnej, arystokratycznej krwi. Albo pewien bawarczyk z Wrzburga i komputer
programujący przyrost naturalny oraz udzielający porad w ekscentrycznych chwytach ars amandi&
Pozwalał mi się wygadać. Czynił to z doskonałą rutyną człowieka zawsze i wszędzie obojętnego.
Przestawało mnie dziwić, że Stubs nie widział przy nim żadnej kobiety. Kolejną powiastkę
przyprawiłem pikantną puentą, do której przyszło samemu szczerzyć zęby on nawet nie drgnął.
I właśnie Fletcher podjąłem na nowo. Kiedy raz przesadził z wódką, też zaczął
opowiadać o pewnym człowieku, którego spotkał w czasie służbowych patroli wzdłuż wybrzeża od
Pemacombo do La Grande. Opowiadał mi różne rzeczy. Między innymi o waszej hacjendzie.
Podobno spotykali się tutaj przy piwie. Nie wiecie przypadkiem, gdzie się podziewa tamten
człowiek?
Nie wiem kto.
Taki niewyrazny typ&
Nie znam.
Przypomniałem sobie wczorajszą rozmowę ze Stubsem. Kiedy wieczorem zgasiliśmy światło,
Stubs, ośmielony ciemnością, niespodziewanie nabrał elokwencji i długo jeszcze gadał paląc w
półmroku papierosa za papierosem, a ja przez sen ledwie chwytałem oddzielne słowa. Wciąż wracał
wspomnieniami do tego człowieka raz czy drugi widzianego w przydrożnym zajezdzie.
Opowiadał, jakie na nim wywarł wrażenie. Zapamiętałem kilka luznych skojarzeń, które mogły
nasunąć się tylko takiemu, jak Stubs, za wyłączną lekturę miewającemu trochę komiksów i
kryminalizowanych adaptacji klasyków w serii pocket book. Był to hybryd filmowego Frankensteina
i półtrupa wywleczonego z formaliny albo bladej zjawy z innego świata, niedwuznacznie sugerującej
jego kosmiczną przeszłość. Taki obraz powstawał w nocy, pod wpływem pogrążających się
ciemności, szelestu wiatru za oknem i odoru rozkładających się ryb, krabów i małży. Siła sugestii
ciążącej nad bezludnym miasteczkiem. Skoro świt wszystkie strachy odnalazły właściwe proporcje i
nawet dla Stubsa był to zwykły, może nieco od innych dziwniejszy człowiek.
Podobno chorował kiedyś powiedziałem. Był zawsze taki śmiertelnie blady.
Przynajmniej tak twierdził Fletcher. Wie pan coś o nim?
Aha, ten. Może wiem.
Widzi pan, ja mam hobby kłamałem jak najęty. Kompletuję oryginały, wyszukuję
dziwnych ludzi. Interesuje mnie wszystko, co w człowieku niezwykłe. To bardzo urozmaica przerwy
w podróżach. Właśnie dlatego zaintrygowało mnie opowiadanie Fletchera o tym człowieku.
Co panu powiedział?
No& uśmiechnąłem się znacząco. To zależy. W każdym razie nie wszystko. A pan może
mi pomóc.
To zależy powtórzył za mną. Nie byłem pewien, czy przypadkiem nie zebrało mu się na
żarty. Powoli świtało mi w głowie, że pod jego ociężałą, stoicką obojętnością kryje się więcej
sprytu i rozumu, niż to przyjąłem na pierwszy rzut oka. Przede wszystkim sprytu. Sięgnąłem do
kieszeni po zmięty banknot. Nawet nie zaszczycił go swoją uwagą, tylko uśmiech przelotnie zabłąkał
się na jego wargi. Kilka minut temu ich wydatność była dla mnie oznaką łapczywości i słabego
charakteru.
Niech pan to schowa powiedział. Sprzedaję tylko piwo, whisky i papierosy.
Chcę spotkać się z tamtym człowiekiem.
Nic prostszego.
Spojrzał ponad moim ramieniem. Odwróciłem się szybko. Mężczyzna siedział tam, w samym
kącie. Wszedł niespostrzeżenie albo, co bardziej prawdopodobne, siedział tam cały czas i
przysłuchiwał się naszej rozmowie. Kiedy zjawiłem się na progu barku, moje oczy, przywykłe do
[ Pobierz całość w formacie PDF ]