[ Pobierz całość w formacie PDF ]
piwa na Strzyżę. Krew Bohaterów dostają młode Wilki, a dla reszty jest Byko-
wiec. Kobiety po tym są chętne, a chłopy więcej mogą.
205
Stalowy klepnął się w czoło.
To już rozumiem, dlaczego wszyscy tacy rozżarci byli. Mnie też roznosiło.
Wypieprzyłbym stado owiec, gdyby mi się ta dziewucha nie trafiła.
Czy taka mieszanina jak to świństwo na popęd i wymiatacz w brzoskwi-
niówce mogły zaszkodzić Myszce? Wiatr Na Szczycie zrobił gest bezradności.
Myszka to było chuchro, ale tamci? Promień był zdrowy jak byk i Kamyk
też. Poza tym wszyscy pili to samo. Wszyscy żyją, a tylko oni. . . tylko oni poszli
za Bramę.
Twarz Wiatru wykrzywił skurcz. Uderzył pięścią w belkę.
Zaczęło się od tego, że szczur Winograda zdechł. To był zły omen. Trzeba
było. . . ech, sam nie wiem.
Hajg oparł czoło na pięści i przymknął oczy.
Może nie powinienem sprowadzać tu Róży? Przeklęte miejsce.
* * *
Jagoda nie miała odwagi wejść do wnętrza, gdzie złożono ciała. Siedziała na
progu, zawinięta szczelnie w derkę, jakby było jej bardzo zimno. Towarzyszył jej
Pożeracz Chmur, równie przygnębiony i rozbity.
Nie chciałam, żeby umarł chlipnęła Jagoda rozpaczliwie po długim mil-
czeniu.
Kto? mruknął Pożeracz Chmur.
Kamyk. . . Pogniewaliśmy się zająknęła się dziewczyna. Ale ja nie
chciałam. . . nie chciałam. . . nawet nie pomyślałam, żeby tak skończył!
Zaczęła płakać na nowo. Młody smok popatrzył tylko na nią bezradnie. Nie
wiedział zupełnie, co powiedzieć ani jak ją pocieszyć. Sam potrzebował pomo-
cy. Dotąd trzymał się Kamyka jak starszego brata. Tkacz Iluzji był w jego życiu
czymś pewnym i stałym. Młodziutki smok, którego nie pociągało leniwe, ogłu-
piające życie na Smoczym Archipelagu, przyjął cele Kamyka za własne. Przynaj-
mniej coś się działo. Był w ruchu, miał towarzystwo, zbierał wiedzę o świecie
i ludziach. A teraz w jednej chwili zawalił się ten kruchy porządek. Kamyk nagle
stał się zimnym kawałem mięsa, opróżnionym z wszelkiej myśli. Pożeracz Chmur
czuł się, jakby niespodzianie znalazł się na maleńkiej skałce pośrodku niezmierzo-
nego oceanu, a w zasięgu wzroku nie było żadnego lądu. Nie wiedział, co robić,
bał się podjęcia jakiejkolwiek decyzji. Trwał tylko, oczekując, że coś się zmieni.
Jeszcze tego samego dnia przyszedł stary szaman, by ustalić szczegóły ob-
rządku pogrzebowego. Słusznie przypuszczał, że Lengorijeny mają inne tradycje,
odmienne wierzenia i chciał to uszanować. Modlitwy do Pani Lawin były niezbęd-
206
ne, ale z pewnością należało złożyć także choć drobne ofiary osobistym bóstwom
zmarłych. Przyprowadził też ze sobą kilka kobiet, które miały pomóc w przygo-
towaniu ciał do pochówku. Przyjęto tę pomoc z wdzięcznością.
Koniec wysilał pamięć, próbując uświadomić sobie, jakiego właściwie wy-
znania byli jego zmarli koledzy. Religia ogromnie rzadko bywała tematem ich
rozmów. Magowie generalnie woleli wierzyć w naukę i własne talenty.
Jodłowy na pewno modlił się do Matki Zwiata. Kamyk był wierzący na
wszelki wypadek , ale chyba też najbardziej ją poważał. Co do Promienia, nie
mam najmniejszego pojęcia. Słowa o Matko traktował chyba jak przekleństwo.
Ale myślę, że dobrze będzie, jeśli złożymy w jego imieniu ofiarę Losowi.
Szaman i jego następca wysłuchali tego uważnie, notując w pamięci konieczne
szczegóły.
* * *
W Lengorchii szafowano drewnem, paląc zmarłych. W Górach Zwiercia-
dlanych poczynano sobie znacznie oszczędniej, składając zwłoki w szczelinach
i na półkach skalnych, zabezpieczone przed padlinożercami. Dopiero gdy słońce,
mróz i wiatr wysuszyły ciało, umieszczano je w płytkim grobie pod stosem ka-
mieni na hali w pobliżu osady. Zmarłych myto przedtem dokładnie w wywarze
z ziół, a potem całą ich skórę pokrywano warstwą żółtej farby dla ochrony przed
owadami. Wszystkie te tradycyjne zabiegi wykonywały Hajgonki przy młodych
Lengorchianach. Koniec, który przypatrywał się ich pracy, myślał, że nie ma ona
zbyt dużego sensu, lecz nie odzywał się ani słowem. Nie chciał obrażać tych do-
brych kobiet, troskliwie zajmujących się obcymi przybyszami. Wedle obyczaju
Południa wszystkich trzech miał zabrać ogień. Obaj Stworzyciele w pośpiechu
próbowali wykonać jak najładniejsze i najbardziej pasujące do charakterów kole-
gów urny. Na skraju pastwisk znów układano stos drewna tym razem nie miał
służyć radosnemu celowi.
Hajgonki starannie owijały ciała długimi pasami płótna, pozostawiając odkry-
te tylko twarze. Młodszy szaman zastanawiał się nad Myszką, który był gotów
pierwszy.
Jakie znaki ma wasza Matka Zwiata? spytał niepewnie, z pędzelkiem
w ręku.
Zawsze ukazuje się z kotem, wężem i koziołkiem.
Pani Lawin tyż chodzi z kotem i kozo powiedział odrobinę zdziwiony
Hajg.
Może to siostry rzekł Koniec z roztargnieniem.
207
Patrzył ze ściśniętym sercem, jak szaman szybko kreśli na policzkach małego
Wędrowca spiralę symbolizującą węża, uproszczony kontur kozy z paru kresek.
Kanciasty łeb kota został umieszczony na czole martwego chłopca. Tak samo Hajg
postąpił z Kamykiem. Przy Promieniu zawahał się na nowo.
Bóg Los? spytał raz jeszcze.
Koniec potwierdził, więc twarz Iskry oznaczona została rysunkiem pary oczu
i księżycowego sierpa. Na samym końcu w ustach każdego ze zmarłych umiesz-
czono niewielką miedzianą blaszkę.
* * *
Stos miał zapłonąć o południu następnego dnia. Przy stercie drewna stali
wszyscy magowie. Z tubylców jedynie obaj szamani, Trop Pantery i Wyżynny.
Tylko zza ostatnich chat śledziły obecnych ciekawskie oczy dzieciarni. Wiatr Na
Szczycie szeptem wyjaśnił, że pozostali mieszkańcy nie chcą przeszkadzać w ce-
remonii, którą uważają za rzecz osobistą swoich gości. Służyli pomocą we wszyst-
kim w czym mogli, ale reszta należy do Lengorchian. Jagoda z ulgą pomyślała,
że jest to prawdziwym błogosławieństwem. Chyba nie zniosłaby tłumu gapiącego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]