[ Pobierz całość w formacie PDF ]
sam!
ZacisnÄ…Å‚ usta.
- Słuchaj, nie powiedziałem, że rezygnuję z pości
gu. ZnajdÄ™ Brody'ego.
- Kiedy? Kiedy obrabuje następny bank? - zapytała
jadowicie. - Za rok? Za dwa?
- Gdy zdobędę nowe informacje.
Victoria nie panowała już nad sobą. Poczuła się
zdradzona i oszukana.
- Myślałam, że jesteś sławą wśród tropicieli - wy
cedziła. - Myślałam, że jesteś twardszy i odważniejszy
od innych mężczyzn. A tymczasem okazałeś się mię
czakiem i tchórzem. Jestem bardziej mężczyzną niż ty!
Drgnął, jakby ukąsił go wąż, i błyskawicznym ru
chem chwycił ją za przegub, przyciągając do siebie.
- Zapewne, wziąwszy pod uwagę, jak mało jesteś
kobieca. Mało tego, jesteś samolubną, rozwydrzoną
pannicą, która myśli, że wszyscy mężczyzni powinni
słuchać jej na klęczkach. Nie potrafisz nawet myśleć lo
gicznie. Zamiast rozsądkiem kierujesz się głupimi od
ruchami. Dbasz tylko o własne zachcianki, zapomina
jąc o rzeczywistości.
- Troskę o życie najbliższego człowieka nazywasz
zachciankÄ…?
Slater zmełł w ustach przekleństwo.
- Mierzysz wszystko swojÄ… miarkÄ…. Tylko dlatego,
że nie wściekam się jak ty, wydaje ci się, że zrezygno
wałem z pościgu pod byle pretekstem! Naprawdę uwa
żasz, że zostawię tę niewinną dziewczynę w rękach
Brody'ego? Zastanów się, co mówisz! - zaczął tracić
cierpliwość. - Martwię się o nią nie mniej niż ty. Od lat
ryzykuję życie, ścigając takich drani jak Brody, zamiast
założyć rodzinę i hodować bydło na farmie. I dawno
już nauczyłem się trzymać nerwy na wodzy, kiedy mi
się nie szczęści. Tylko dzieci i baby rozpaczają, zamiast
myśleć!
- Puść mnie! - zawyła, wyrywając się. - Niech cię
szlag trafi! Jedz do Austin! Ja zostajÄ™.
- A zostań sobie, panienko - warknął. - Będziesz tu
krążyć w kółko, aż zagłodzisz się na śmierć. Bardzo to
pomoże twojej ukochanej Amy.
Podszedł do koni i trzęsącymi się ze złości rękami
zaczął sprawdzać uprząż i juki. Tylko te czynności, wy
konywane tysiące razy na każdym postoju, były w sta
nie go uspokoić. Przez chwilę miał ochotę kląć, rzucić
czymś, albo chwycić tę straszną babę i porządnie nią
potrząsnąć. Do furii doprowadzała go świadomość, że
zmarnował cenny czas przez własną słabość, ślady
zdążyły się już zatrzeć. Gdyby nie to, może przejrzałby
podstęp Brody'ego.
Ale zgubił trop, a przeciwnik znów go przechytrzył.
Victoria gardziła nim za to i, prawdę mówiąc, sam czuł
dla siebie pogardÄ™.
Victoria, stojąc obok przy swoim koniu, usiłowała
skupić się na tym samym rytuale sprawdzania uprzęży.
Ręce jej drżały. Wiedziała, że jeśli zostanie sama, nie bę
dzie miała żadnych szans. Słowa wymknęły się jej
w złości i teraz ich żałowała. Z rozpaczą pomyślała
o Amy. Jeśli Slater zrezygnował z tropienia, będzie mu
siała się poddać. Nienawidziła siebie za głupie uczucia
do tego człowieka - za to, że go pożądała, że wyobra
żała sobie jego pocałunki. Nawet za to, że uważała go
za przystojnego.
Kiedy wreszcie się odezwała, głos miała spokojny,
lecz twardy jak skała.
- Masz racjÄ™. Nie dam rady. Wracam z tobÄ… do
Austin, a potem wynajmÄ™ najlepszego tropiciela
w mieście.
- Obawiam się, że ci się to nie uda, bo najlepszy je
stem ja - stwierdził kwaśno. - Jeśli ja nie znajdę Bro
dy'ego, nikt go nie znajdzie. Lepiej pozwól mi działać.
- Nie, dziękuję. Nie mam zamiaru czekać przez
dwa lata.
Slater bezsilnie zacisnął pięści i wskoczył na konia,
bodąc go ostrogami. Victoria po chwili ruszyła za nim.
Jechali w milczeniu, z dala od siebie.
Brody spalał się w niespełnionym pożądaniu, a jed
nocześnie całą siłą woli nakazywał sobie, by nie doty
kać Amy. Tak postanowił zeszłego wieczoru, kiedy
przerwał miłosną grę. Ale myśl, by pozwolić jej odejść,
była równie nieznośna. Czuł się jak w pułapce.
Sama Amy przyczyniała mu dodatkowych udręk.
Każdego wieczoru i ranka odprawiała ceremoniał cze
sania włosów, każąc mu za każdym razem marzyć
o zanurzeniu palców w złote pasma. Kiedy jedli albo
rozmawiali, siadywała przy nim tak blisko, że czuł cie
pło jej ciała. Gdy spacerowali, chwytała go za rękę, że
by coś mu pokazać, albo żartobliwie poklepywała po
plecach.
Wyraznie dawała mu przyzwolenie i chwilami sam
się sobie dziwił, czemu jeszcze z niego nie skorzy
stał. A jednak trwał w męczeńskim uporze, powtarza
jąc sobie, iż nie jest jej wart i splamiłby ją swoją miło
ścią.
Ona jedna dostrzegła w nim dobro i nie zniósłby,
gdyby zgasł jasny, ufny blask jej oczu. Dręczył się, prze
czuwając, że Amy mogłaby go pokochać tylko wtedy,
gdyby otworzył przed nią duszę. Niestety, nie zobaczy
łaby tam niczego oprócz plugawej czerni. Ta świado
mość przerażała go bardziej niż śmierć.
Dlatego całą siłą woli tłumił przypływy pożądania,
wystawiany nieustannie na ciężką próbę przez niewin
ne zaczepki dziewczyny. Nie podejrzewał, by mogła
świadomie go uwodzić.
A jednak się mylił. Amy, choć nieporadnie, uwodziła
go z całą świadomością. Brak doświadczenia nadrabia
ła obserwacjami. Szybko skojarzyła, w jakich sytu
acjach w oczach Sama zapala się błysk pożądania i sta
rała się je jak najczęściej prowokować.
Niestety, ku jej rozczarowaniu, nic nie skutkowało.
Przysięgłaby, że jej pragnie, a jednak zachowywał
chłodną rezerwę. Wreszcie, wbrew swojej naturze,
ośmieliła się zadziałać bardziej otwarcie.
Pewnego popołudnia, kiedy łowił ryby nad strumie
niem, przysiadła obok niego, podciągnąwszy kolana
pod brodę. Spojrzał na nią z uśmiechem, rad z jej towa
rzystwa.
- Sam, czy możesz mi odpowiedzieć na pewne py
tanie?
- Uhm... - mruknÄ…Å‚ z roztargnieniem, poruszajÄ…c
przynętą.
- Dlaczego kobieta czuje ból? Wiesz, pierwszy raz,
kiedy... jest z mężczyzną.
Wędka omal nie wpadła mu do wody. Spojrzał na
Amy z przerażeniem i szybko odwrócił głowę, by
ukryć rumieniec. On, stary wyjadacz, który wychował
się w domu publicznym, wstydził się rozmawiać o se
ksie! Odchrząknął, zażenowany.
- Dziecino... czy ty naprawdÄ™ musisz...
- Sam, proszę - przysunęła się bliżej i położyła mu
rękę na ramieniu. - Nikt nie chciał ze mną rozmawiać
o tych sprawach. Uważali, że jestem za głupia i nie bę
dzie mi to potrzebne. Wiesz, myśleli, że żaden mężczy
zna mnie nie zechce...
- Idioci. Każdy mężczyzna by cię chciał.
- Powiesz mi?
Brody wyszarpnął wędkę z wody. W tym stanie
i tak nie złowiłby ani jednej ryby.
- Amy, błagam, daj spokój. Nie jestem dobry. Mó
wiłem ci to już. Ja...
- Zhańbisz mnie? A kiedy przestanę być niewinna,
przestaniesz mnie lubić, tak? Nie będziesz mnie chciał?
- Nie! Zawsze będę.
- Czy stanę się zła, kiedy się ze mną pokochasz?
- Ty nie możesz być zła.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]