[ Pobierz całość w formacie PDF ]
lśniącymi ostrogami. Nikt nic nie powiedział. Nikogo to nie obchodziło. Czym była śmierć jeszcze jednego
człowieka na tle masowej rzezi w Augańsku, w nocy czternastego marca Byliśmy już poza emocjami, nasze
uczucia były martwe.
Gdzieś z grzmotem zawalił się sufit i obsypał nas deszcz iskier. Parliśmy naprzód w linii, nagle Mały
krzyknął, byśmy się zatrzymali. Jednym skokiem wydostał się z czołgu i pobiegł jak oszalały z powrotem
ulicą.
- Co mu się stało? - spytał Heide. - Czy on myśli, że to jakaś przejażdżka.?
Odezwało się radio, trzeszcząc złowróżbnie. To był porucznik Ohlsen, pytając z grubsza o to samo co Heide
i dodając zwięzły rozkaz, żebyśmy ruszyli i nie wstrzymywali kolumny. Porta wzruszył ramionami i wcisnął
pedał. Czołg ruszył w tym samym momencie, w którym wrócił Mały. Wrzucił coś przez luk i zaraz sam
wskoczył. Siedzieliśmy gapiąc się na brudnego urwisa, może cztero- albo pięcioletniego, który z kolei gapił
się niepewnie na nas.
- Co to ma znaczyć? - warknął Stary. Mały posadził sobie dzieciaka na kolanach.
- Siedział w rynsztoku, zupełnie sam. Nie mogłem po prostu zostawić go tak sobie, żeby zginął. Sekundę
pózniej zwaliłaby się na niego tona płonącego drewna - spiorunował nas wzrokiem. - On jest mój, kapujecie?
I od tej chwili możecie się zrzucać z części swojego prowiantu... Ty i ja - powiedział chłopcu - teraz jesteśmy
razem, w porządku?
- Jasne, już widzę, jak się major ucieszy gdy się o tym dowie - stwierdził Stary z sarkazmem. - Będzie
wniebowzięty.
- A ja mam głęboko w dupie jego zdanie albo kogokolwiek - powiedział Mały. - Dzieciak jest mój i będziemy
razem... Pomyśleć tylko, jestem ojcem! Biedny mały gówniarz, jest kompletnie przerażony. Odwróć swoją
parszywą gębę w drugą stronę Julius, bo się mały boi. - Odwrócił chłopca i wskazał na siebie. Hej
towariszcz! Ty Malczik! Ja, Mały Ojczenasz!".
Porta roześmiał się drwiąco.
- Ty kretyńska małpo... Właśnie mu mówisz że jesteś Bogiem Ojcem.
- Dobra, ty mu to wytłumacz - powiedział Mały zapalczywie. - Powiedz mu, że jestem jego ojcem!
Porta chętnie posłużył się teraz płynnym rosyjskim. Chłopiec przygryzł palec, najwyrazniej uspokojony
dzwiękiem swojego ojczystego języka, ale wciąż niepewny, co myśleć o całej sytuacji. Miał na sobie podarte
ubranie, był niesamowicie brudny, miał odparzenia na swoich bosych stopach i nieładną ranę na policzku.
Legionista nieco go obmył i opatrzył rozmaite rany, a Heide dał mu jabłko, które malec niemal połknął razem
z ogryzkiem. Nie mieliśmy nic innego, by mu zaofiarować, ale tak czy inaczej mieliśmy więcej zmartwień, na
których musieliśmy się teraz skupić.
Pociski i bomby zapalające eksplodowały wszędzie dookoła, domy zapadały się jak domki z kart, przed nami
było pełno palących się kawałów stropów i śmieci. Przepychaliśmy się, by
wydostać się z miasta, wolno i ostrożnie. Grupa żołnierzy ruszyła na nas spod ruin i dopiero gdy położyliśmy
trupem ostatniego z nich, zorientowaliśmy się w naszej pomyłce - strzelaliśmy do swoich. Musieli schronić
się w ruinach wypalonych domów i widząc nadjeżdżające własne czołgi wybiegli, czując się uratowani.
Niestety, w ogniu walki trudno było rozróżnić kamuflażowe kurtki noszone przez naszych i kurtki polowe,
które nosili Rosjanie.
Czołgi przepchnęły się przez peryferia miasta pełnym gazem. Skręciliśmy w lewo, w coś co kiedyś musiało
być pięknie zaplanowanym, ogrodem. Ozdobne obramowanie stawu pękło na pół pod ciężarem czołgu. Pola
dookoła były masą zieleni. Każdy, pieszo, czołgiem, ciężarówką, motocyklem ogarnięty był tylko jedną ideą:
zostawić jak najdalej za sobą płonące piekło Augańska.
- Naprzód! - krzyknął Major przez radio. I ruszyliśmy, bezlitośnie. Linia pięćdziesięciu czołgów taranująca
morze zieleni. Dookoła nas słychać było rosnący hałas karabinów maszynowych i rozrywających się
pocisków. Miotacze ognia nieomal zapalały powietrze, przesycone oparami paliwa z wraków różnych
pojazdów. Rosyjscy piechurzy byli wszędzie dookoła, ogarnięci paniką, rzucając się to w jedną, to w drugą
stronę, padając i próbując paznokciami zagrzebać się w ziemi. Ale nasza artyleria była zawsze krok przed
nami, orząc grunt w głębokie bruzdy razem z ludzmi. Czołgi parły naprzód,
miażdżąc wszystko i każdego na swojej drodze. I nagle, cisza. Umilkły strzały i wybuchy. Nie były już
potrzebne. Rosjanie uciekali przed nami, a my wyłapywaliśmy ich jak owce i gnaliśmy w stronę naszych linii.
Nawet najmniej agresywnych żołnierzy ogarnęło szaleństwo, podniecenie, prawie żądza krwi. To było nie do
uniknięcia i nawet konieczne do przetrwania w tym rodzaju wojny.
I wtedy, z nagłym ostrym metalicznym dzwiękiem, skończyło się nasze uniesienie. Czołg dostał pociskiem
przeciwpancernym z taką siłą, że na moment straciliśmy nad nim kontrolę. Dzięki jakiemuś cudowi pocisk nie
przebił się przez zewnętrzny pancerz.
- Wynosimy się stąd, ale już! - krzyknął Stary ze wzrokiem wciąż przykutym do panelu obserwacyjnego. To,
co nas zaatakowało, musiało być gdzieś bardzo blisko i następne kilka sekund czekaliśmy w napięciu na
kolejne trafienie. Jednak nic się nie stało. Może jakaś dobra dusza załatwiła dla nas atakujących. W każdym
razie ruszyliśmy w kierunku naszych linii z wciąż nienaruszonym czołgiem.
Posłano nas na nowe pozycje na obrzeżu No-woajdaru, ale zaledwie zdążyliśmy tam dotrzeć, gdy przez
głośnik rozległ się głos porucznika Ohlsena rozkazujący nam zawrócić i udać się w innym kierunku.
. - Jezu - mruknął Porta. - Ta wojna jest czasem cholernie nudna.
Znowu ruszyliśmy. Mały starał się bardzo po-
cieszyć swego świeżo adoptowanego syna, który płakał w rozdzierający serce sposób. Nasze Tygrysy
dołączyły do grupy wozów pancernych, które zostały wysłane naprzód, żeby osłaniały pułk piechoty. My
mieliśmy pozostać na stanowisku i czekać na nieprzyjaciela. Było niezwykle zimno. Mały dał swoją kurtkę
chłopcu i teraz biegał w kółko na zewnątrz, żeby się ogrzać. Nagle, jakby znikąd, na zebrane czołgi spadł
deszcz pocisków. Okrzyki rannych mieszały się z hałasem eksplozji. Mały wydał z siebie mrożący w żyłach
okrzyk i rzucił się z powrotem do czołgu. Jego prawe ucho kompletnie znikło. Twarz była zalana krwią.
- Moje ucho! - krzyczał. - Te skurwysyny odstrzeliły moje pierdolone ucho!
- Boli cię? - spytałem niezbyt mądrze. { Mały odwrócił się do mnie z furią. - - A jak, kurwa, myślisz, głupi
skurwysynu?
To było głupie pytanie, jasne. Wiedziałem o tym.
. Po raz kolejny znalezliśmy się w sercu walki.! Czołgi parły naprzód wśród ostrzału pocisków! i granatów.
Spalone domy, krzyczący ludzie, hałas wypełnił to, co chwilę temu było wspaniałą ciszą.
- Chyba szykuje się coś dużego - stwierdził) Stary. -i wcale mi się to nie podoba.
Kiedy Stary mówił, że coś mu się nie podoba, wiadomo było, że nie jest dobrze. Doświadczony, frontowy
weteran jak on mógł wyczuć niebezpieczeństwo w sytuacji na długo, zanim
ktokolwiek zdawał sobie sprawę, że istnieje jakaś sytuacja.
W radiu odezwał się znowu porucznik Ohlsen.
- Co ty na to, Beier? Co o tym sądzisz? Stary pokręcił głową.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]